sobota, 18 lipca 2020

Kronika dni zarazy 55 (1784)

18 lipca 2020 r. Dowiedzieliśmy się, że w naszej uczelni środki ostrożności związane z pandemią potrwają przynajmniej do końca roku, a może nawet do przyszłych wakacji. Czyli nadal na miejscu pracować będzie tylko jedno z nas, a reszta będzie wykonywać pracę w domu. Na szczęście front robót jest wciąż rozległy. Sam robię to, na co nie było czasu od kilkunastu lat. Już zresztą widać efekt: zwiększyło się zainteresowanie książkami, w których rekordy (opisy katalogowe) mają poszczególne artykuły. Jeśli bowiem gruby tom poświęcony chorobom i niepełnosprawnościom dzieci miał ogólne hasła typu "choroby dziecięce" i "dzieci niepełnosprawne", to teraz swój opis  i ścisłe określenie ma 40 rozdziałów, a każdy poświęcony innej chorobie czy niepełnosprawności.
Czytelnicy stosują się do obowiązku noszenia maseczki i rękawiczek. Choć być może przydałby się punkt dystrybucji dla zapominalskich. Dziś np. wybrałem się samochodem do galerii na większe zakupy. Na miejscu okazało się, że nie wziąłem maseczki. Uprzytomniłem sobie jednak, że w galerii jest apteka. Musiałem tylko przejść jakieś 20 metrów, żeby się do niej dostać i wytłumaczyć przed ochroniarzem, żeby już z apteki wyjść z maseczką na twarzy. Z konieczności odsyłamy do galerii odległej o jakieś pół kilometra.


A wczoraj spotkaliśmy się w gronie kilkorga koleżanek i kolegów, z którymi pół wieku temu skończyliśmy studia. Żona zabrała ze sobą środek odkażający, więc spryskała nam wszystkim ręce i biesiadowaliśmy przy piwku jakby nigdy nic. Na lekkim rauszu zaniedbaliśmy już spryskania dłoni na rozchodne.
Państwo zresztą też nam folguje, nie zważając na to, że liczba zakażeń. i zgonów się nie zmniejsza. Ale zdaniem ministerstwa zachorowania mają  charakter "ogniskowy". Inna sprawa, że zarówno dystans dwumetrowy, jak od poniedziałku 1,5-metrowy to i tak fikcja. Przestrzegają jej tylko zatwardziali fundamentaliści, jak np. moja dawna studentka. A i tak w kawiarni parę dni temu siedziała obok mnie niespełna metr. Stolik nie pozwalał zresztą na większe odległości. Tu i ówdzie w lokalach zdarzają się informacje o treści "Stolik zdezynfekowany". Nie przyglądając się bliżej tej informacji  spytałem kelnerkę, czy szykuje się jakaś impreza, skoro wszystkie stoliki są zarezerwowane.
A wybrany na prezydenta Duda znów dał plamę. Łasy na kontakty zagraniczne, które zadowalałyby jego próżność i nadzieję, że ktoś go jeszcze w świecie poważa, wdał się w rozmowę z rosyjskimi dowcipnisiami, którzy udawali sekretarza generalnego ONZ! Późniejsze wyjaśnienia były jeszcze większym skandalem niż ta rozmowa, świadcząca, że prezydent państwa nie ma zapewnionego bezpieczeństwa. Cóż, że porusza się w licznej eskorcie, która ma dodać mu splendoru, skoro nie ma osłony na innych polach?
Rządzący tymczasem nie ukrywają głupio okazywanego triumfalizmu. Bezceremonialnie ukazują plany tzw. "repolonizacji" mediów na wzór węgierski, wypowiedzenia określanej przez nich jako "bolszewicki bełkot" konwencji antyprzemocowej i kontynuacji "reformowania" sądownictwa.
Nie czekają nawet na rozpatrzenia licznych jak mało kiedy protestów wyborczych.
Zaś przegrywający o włos wybory prezydenckie Rafał Trzaskowski  chce zdyskontować 10-milionowe poparcie uzyskane w ostatnich wyborach. Tworzy ruch "Nowa Solidarność". Ma to przynieść efekt w wyborach parlamentarnych za trzy lata. Mam jednak obawy, że wielki kryzys ekonomiczny czeka za rogiem.  A wraz z nim galopująca inflacja, drożyzna i być może run na banki. I to zmiecie tę władzę w sposób, w jaki dzieje się to w rewolucjach. Może być, że nie będziemy mieli Budapesztu w Warszawie, tylko Bukareszt.
Może to wreszcie zadowoli humanistę-poetkę Jarosława Marka Rymkiewicza




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz