piątek, 26 lipca 2019

Strefa wolna od LGBT ( i od przyzwoitości)

Zmarły niedawno w wieku 100 lat kompozytor i multiinstrumentalista Leopold Kozłowski w wywiadzie-rzece dla Jacka Cygana opowiedział o losach Żydów w jego rodzinnym miasteczku Przemyślanach. Najpierw wszystkich wezwano lub spędzono do miejscowego getta, a następnie wywieziono do obozów śmierci, a na krańcach miasta umieszczono tablice "Juden frei".
Takie było moje pierwsze skojarzenie, gdy przeczytałem o pomyśle redaktorów finansowanej przez PiS-owskiego senatora Grzegorza Biereckiego oraz przez spółki skarbu państwa, które z polecenia partii Kaczyńskiego hojnie płaciły za umieszczane w tygodniku i dzienniku "Gazeta Polska Codziennie" reklamy.
Choć powinno mnie najść już kilka miesięcy wcześniej, gdy samorządy wojewódzkie i powiatowe w południowo-wschodniej Polsce, w których większość mieli radni partii rządzącej, na wyprzódki podejmowały uchwały o tym, że na ich terenie nie będzie miejsca dla "ideologii LGBT". Choć jako żywo nie ma czegoś takiego i nikt jej nie szerzy. Szło o to, żeby w tych województwach i powiatach nie dopuścić do przyjętej jesienią zeszłego roku uchwały radnych Warszawy o edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej, której celem jest zmniejszenie w szkołach zagrożenia przemocą wobec przemocy rówieśniczej w szkołach na tle nietolerancji wobec inności i żeby uczulić dzieci i młodzież na zagrożenia pedofilią ze strony dorosłych. Nieważne, że już wcześniej takie uchwały i w ślad za nimi działania podjęto w innych miejscach Polski. No, ale co Warszawa, to Warszawa, której prezydentem jest polityk Platformy Obywatelskiej, od którego zresztą czołowi politycy tej partii tchórzliwie się zdystansowali.
W odzewie na judzące przemówienia Jarosława Kaczyńskiego oraz biskupów Kościoła katolickiego funkcjonariusze i działacze partii  oraz duchowni zaczęli głosić kłamliwe oskarżenia o chęć seksualizacji dzieci 
oraz o absurdalnie brzmiących treściach edukacji seksualnej już od przedszkola.  

niedziela, 21 lipca 2019

Lewica razem (m.in. z Razem)

Po cichu liczyłem, że do tego dojdzie. I spodziewam się, że z dobrym wynikiem w październiku. Marzy mi się, że może być nawet niewiele gorszy od wyniku Platformy Obywatelskiej, której kunktatorstwo i hamletyzowanie może odebrać jej sympatyków. Co prawda stać ją finansowo na intensywną i  obfitującą w fajerwerki kampanię. Tyle, że pomimo wysiłków sztabu wyborczego, w którym znalazło miejsce parę fajnych ludzi, nie widać nadziei na jakiś świeży motyw ideowy, który odwróciłby uwagę od narracji rządzącej kliki putinowskiej (Tak piszę o PiS mając w pamięci ustalenia Tomasza Piątka).
Prof. Marcin Król, wybitny historyk idei i ceniony komentator polskiej sceny politycznej mówi w wywiadzie dla "Gazeta POLSKA" (nie mylić z organem Sakiewicza), że kiedy widzi lub słyszy w mediach polityka PO, zmienia kanał lub stację, bo wie, że niczego nowego się nie dowie i tylko znów zdenerwuje go jego niemoc intelektualna. Dodał też, że widzi, jak trwoni swój kapitał polityczny lider "Wiosny", z którym wiązał pewne nadzieje. Ja na razie mam tak tylko z politykami PiS. Którzy do tego łżą bez zmrużenia oka.
Z kolei za koalicją lewicowych partii przemawia szansa na premię za porozumienie i wyrazisty przekaz, który jednak wymaga doszlifowania i dodania przemawiającego do wyobraźni hasła.

piątek, 12 lipca 2019

Trudno być optymistą przed jesiennymi wyborami. Ale trzeba mieć nadzieję

Wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego ostudził nadzieje po stronie opozycji, a wynik wyborczy "Wiosny" i zadomowienie się jej lidera w Strasburgu dodatkowo podciął skrzydła młodym ludziom, którzy nie szczędzili sił, czasu i pomysłowości, żeby uzyskać dwucyfrowy wynik, który zdawał się w zasięgu ręki. Drugi raz wykrzesać z nich tyle sił się nie da. W tej sytuacji próba wejścia do koalicji antypisowskiej jawi się racjonalnym rozwiązaniem. Tym bardziej, że kierować partią ze Strasburga, zwłaszcza w obliczu niedalekich wyborów, się nie da.
Nie wiadomo jednak, czy realnym. Główny rozgrywający, czyli Platforma Obywatelska i jej lider zachowuje się fatalnie. Niektórzy nazywają to cierpliwą dyplomacją, nizaniem koralika za koralikiem. W moich oczach to jest kunktatorstwo. Schetyna chyba dba o obecność w mediach, ale zarówno w "Kropce nad i", jak i w wywiadzie dla radiowej "Trujki" (tak od pewnego czasu piszę o tej radiowej stacji) po kilku minutach sprawiał wrażenie jakby modlił się, żeby te rozmowy jak najszybciej dobiegły końca.  Dokąd mówi o konieczności zbudowania koalicji, co przecież jest oczywiste, dotąd mu idzie i nawet wyczuwa się pewien optymizm. Ale gdy trzeba się wypowiedzieć o tym, co jego partia ma do zaoferowania koalicjantom, to silny sztab wyborczy i udział w jego pracach. Zaś gdy mówić ma o tym, co do zaoferowania obywatelom (nie lubię mówić ani pisać "Polakom", bo wyklucza się obywateli inne narodowości, że już o Polkach nie wspomnę), zaczyna się męka i cały wysiłek idzie w to, żeby brak oferty przykryć komunałami o czekających  dyskusjach, uzgodnieniach, rozmowach z Polakami itd. Słuchać się tego nie chce! Schetyna i jego ludzie są po prostu bojaźliwi - a to boją się urazić partię Kosiniaka-Kamysza, a to nie chcą  narazić się Kościołowi, a to boją się, że wyborcy mogą  nowych idei nie zaakceptować. A teraz lider jeszcze dorzuca kompromitującą opinię, że ustawa wydłużająca wiek przejścia na emeryturę było błędem!

wtorek, 2 lipca 2019

Czy turystyka zbiorowa jest niebezpieczna dla środowiska?

Wczoraj opisałem na moim blogu, tym bardziej osobistym, odbyty przeze mnie z żoną rejs wycieczkowcem po Bałtyku, z zawijaniem do stolic nadmorskich.
Przeważającej większości opis się spodobał. Ale pod linkiem do tej relacji na Facebooku znalazły się wpisy zawierające dość kategoryczną przyganę (brzydkie to, nieekologiczne itp.). Oczywiście podjąłem polemikę. Z osobami, które najpewniej podróżują po kraju i odwiedzają np. rodzinę za granicą lub zgoła za oceanem. A ich pojazdy z pewnością zużywają paliwo i emitują spaliny.