Tym razem postanowiłem oglądać wieczór wyborczy razem z lokalnymi działaczami "Wiosny", do których w jakimś sensie należę. Wszak zbierałem podpisy za listą i bywam na rozmaitych zebraniach.
Nie liczyłem na wiele, gdyż karmiące się nawzajem dwa coraz bardziej wrogie obozy zawojowały prawie całą scenę polityczną, a do tego wielu zwolenników skleconej naprędce Koalicji Europejskiej wykorzystywały każdy pretekst do ataku na Biedronia i jego stronnictwo, mając mu za złe, że nie przystąpił do niej, co miało zwiększać szanse na na pokonanie kliki rządzącej.
W dyskusjach na forach społecznościowych jednoznacznie opowiadałem się za programem i deklaracją wyborczą "Wiosny", która chyba jako jedyna ukierunkowana była na przyszłe działania Parlamentu Europejskiego, zostawiając okresowo na boku deklaracje w kwestiach polityki krajowej.
Wynik wyborów potwierdził zarówno moje nadzieje, jak obawy. Bo rzeczywiście scena polityczna została tak zabetonowana, że komitety wyborcze poza PiS i Koalicją Obywatelską zdobyły łącznie ok. 15 procent głosów. W tej sytuacji nawet niewielkie przekroczenie progu wyborczego tylko przez jeden komitet wyborczy poza POPiS-em, i to właśnie przez "Wiosnę", można uznać za sukces, aczkolwiek nader umiarkowany. Euforia w sztabie wyborczym w Warszawie, jak i w sali kawiarni we Wrocławiu zdała mi się więc nieco sztuczna. Nie zabawiłem więc zbyt długo, w nadziei, że większe zgromadzenie będzie miało miejsce w Rynku. Ale tak się nie stało. Pojechałem więc do domu, żeby posłuchać komentarzy polityków i obserwatorów życia politycznego. Tu już o sukcesie mówili wyłącznie politycy i zwolennicy Kaczyńskiego.
Potwierdziła się też moja pewność, że wejście "Wiosny" do koalicji nie dałoby nic ani jej, ani "Wiośnie". Nie byłoby nawet tych trzech mandatów, bo poza samym Biedroniem nikt nie mógłby liczyć na dobre miejsce na listach.
Nie liczyłem na wiele, gdyż karmiące się nawzajem dwa coraz bardziej wrogie obozy zawojowały prawie całą scenę polityczną, a do tego wielu zwolenników skleconej naprędce Koalicji Europejskiej wykorzystywały każdy pretekst do ataku na Biedronia i jego stronnictwo, mając mu za złe, że nie przystąpił do niej, co miało zwiększać szanse na na pokonanie kliki rządzącej.
W dyskusjach na forach społecznościowych jednoznacznie opowiadałem się za programem i deklaracją wyborczą "Wiosny", która chyba jako jedyna ukierunkowana była na przyszłe działania Parlamentu Europejskiego, zostawiając okresowo na boku deklaracje w kwestiach polityki krajowej.
Wynik wyborów potwierdził zarówno moje nadzieje, jak obawy. Bo rzeczywiście scena polityczna została tak zabetonowana, że komitety wyborcze poza PiS i Koalicją Obywatelską zdobyły łącznie ok. 15 procent głosów. W tej sytuacji nawet niewielkie przekroczenie progu wyborczego tylko przez jeden komitet wyborczy poza POPiS-em, i to właśnie przez "Wiosnę", można uznać za sukces, aczkolwiek nader umiarkowany. Euforia w sztabie wyborczym w Warszawie, jak i w sali kawiarni we Wrocławiu zdała mi się więc nieco sztuczna. Nie zabawiłem więc zbyt długo, w nadziei, że większe zgromadzenie będzie miało miejsce w Rynku. Ale tak się nie stało. Pojechałem więc do domu, żeby posłuchać komentarzy polityków i obserwatorów życia politycznego. Tu już o sukcesie mówili wyłącznie politycy i zwolennicy Kaczyńskiego.
Potwierdziła się też moja pewność, że wejście "Wiosny" do koalicji nie dałoby nic ani jej, ani "Wiośnie". Nie byłoby nawet tych trzech mandatów, bo poza samym Biedroniem nikt nie mógłby liczyć na dobre miejsce na listach.