Politycy opozycji od lewa do prawa oraz wielu obserwatorów bieżącej polityki nawołuje do zjednoczenia sił demokratycznych, gdyż w tym upatruje szans na pokonanie kliki rządzącej. System podziału mandatów według metody d'Hondta premiuje zwycięzców.
Owszem, trzy lata temu partia Kaczyńskiego zyskała większość w Sejmie mając raptem 38 procent głosów. Ale nawołujący do zjednoczenia zdają się zapominać, że SLD w 2001 r., a PO w 2007 i 2011 r. nie zyskały większości choć zdobyły ponad 40 procent głosów. Nie zwracają też uwagi na to, że PiS wprowadził znacznie ponad 50 procent mandatów Senacie, choć tu system d'Hondta nie obowiązuje. A jakby tego było mało, tzw. Koalicja Obywatelska, powstała na skutek dołączenia do PO Nowoczesnej i części lewicy, uzyskała efekt nader umiarkowany. Powiększyła tylko w porównaniu z rokiem 2014. liczbę prezydentów miast, częściowo zresztą dzięki temu, że w końcu zdecydowała się poprzeć kandydatów mających szanse na wygraną, mimo jej poparcia. Co pokazał wynik wyborów prezydenta Gdańska, który tego poparcia nie otrzymał, a i tak wygrał. Ale już w wyborach do rad miast "prezydenckich" tej wygranej nie było. A im bardziej od metropolii tym było gorzej.
Trzeba sobie powiedzieć jasno: SLD i PO nie wygrało z ponad 40 procentami poparcia, gdyż miały silniejszą opozycję niż PiS w 2015, który miał słabą opozycję. A już zwłaszcza słaba okazała się Platforma Obywatelska, która nie potrafiła zmobilizować swego elektoratu. Mało tego, swoim sposobem sprawowania rządów w latach 2011-2015 uderzała weń jak nie ustawami skierowanymi przeciw klasie średniej, to lekceważąc jej oczekiwania, wyrażane setkami tysięcy podpisów pod petycjami i projektami ustaw.