niedziela, 13 stycznia 2019

Społeczna kontrola nad sądami



Politycy PiS i nieformalnego sojusznika tej szajki Kukiz'15 uzasadniali "reformę sądownictwa" potrzebą kontroli społecznej nad sądami i sędziami. Polegać ma na oddaniu władzy nad nimi parlamentowi (czy to w ogóle jest jeszcze parlament, skoro politycy opozycji mają pół minuty na wypowiedź?), który w myśl tej "reformy" niezgodnie z konstytucją wybrał Krajową Radę Sądownictwa, a ta "wybrała" sędziów do Sądu Najwyższego. Szczęśliwie zabezpieczenie działań "reformatorskich" przez Trybunał Sprawiedliwości w pewnym stopniu zmniejszyła skalę zniszczeń, ale nadal są one ogromne, głównie poprzez zahamowanie tempa wszczynania postępowań sądowych i ich wydłużenia (a miało być jego zwiększenie), a przede wszystkim poprzez radykalne obniżenie autorytetu sądów i sędziów. Ostatnio jeden z ministrów nawet w ogrodzie któregoś sędziego "znalazł"  sztabki złota i pochwalił się tym znaleziskiem na forum Parlamentu Europejskiego.

Ten argument o potrzebie zwiększenia społecznej kontroli sądów i sędziów przez społeczeństwo jest wciąż powtarzany. Rzecz w tym, że przez społeczeństwo rozumiany jest parlament oraz minister sprawiedliwości, który otrzymał tak daleko idące kompetencje, jakie mają tylko jego odpowiednicy w dyktaturach i innego typu satrapiach: mianuje i odwołuje zarządy sądów, a nieformalnie wpływa na wyroki poprzez sterowaną przez siebie ręcznie prokuraturę oraz rzeczników dyscyplinarnych sądów, którzy wszczynają śledztwa wobec sędziów ceniących sobie swoją niezależność i niezawisłość lub np. wdziewają koszulki z napisem "Konstytucja". Sojusznika ma także w ministrze spraw wewnętrznych i komendantów policji, polecających policjantom i służbom specjalnym znajdowanie pretekstów do wszczynania śledztw i postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów,  ale także kierujących się prawami wywiedzionymi z konstytucji prokuratorów.