Wysłuchałem i obejrzałem - z niekłamanym zainteresowaniem - pojedynek dwojga kandydatów na kandydata na prezydenta spośród polityków Platformy Obywatelskiej: wicemarszałkini (trzeba się oswajać z feminatywami) Sejmu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka.
Odniosłem wrażenie, że lepiej wypadła wicemarszałkini. Może dlatego, że wypowiadała się jako pierwsza i zabierała trochę tez, których jej rywalowi nie wypadało powtarzać. Jaśkowiak chętniej za to operował konkretami w kwestiach, które znał z doświadczenia, Ze zrozumiałych względów odwoływał się też do swego dorobku jako samorządowca. Nie dorównywał jednak rywalce retorycznie.
Mam wrażenie, że członkowie PO, którzy mają głosować na którąś z tych dwóch osób nie wzbogacili swojej wiedzy, podobnie zresztą jak potencjalni wyborcy. Wicemarszałkini jest umiarkowaną konserwatystką, prezydent Poznania reprezentuje raczej centrolewicowe skrzydło partii, jest bardziej otwarty na kwestie równości praw mniejszości i na prawa kobiet. Co i tak było wiadome.
Odniosłem wrażenie, że lepiej wypadła wicemarszałkini. Może dlatego, że wypowiadała się jako pierwsza i zabierała trochę tez, których jej rywalowi nie wypadało powtarzać. Jaśkowiak chętniej za to operował konkretami w kwestiach, które znał z doświadczenia, Ze zrozumiałych względów odwoływał się też do swego dorobku jako samorządowca. Nie dorównywał jednak rywalce retorycznie.
Mam wrażenie, że członkowie PO, którzy mają głosować na którąś z tych dwóch osób nie wzbogacili swojej wiedzy, podobnie zresztą jak potencjalni wyborcy. Wicemarszałkini jest umiarkowaną konserwatystką, prezydent Poznania reprezentuje raczej centrolewicowe skrzydło partii, jest bardziej otwarty na kwestie równości praw mniejszości i na prawa kobiet. Co i tak było wiadome.