piątek, 22 maja 2015

Czym jest (dla mnie) demokracja?

Przypadkowo usłyszałem rano w TOK FM rozmowę ze Zbigniewem Wodeckim, którego lubię słuchać zarówno śpiewającego, jak i opowiadającego, bo jest błyskotliwym rozmówcą.
W gorączce przedwyborczej (która nb. przybiera niebezpieczne rozmiary, na granicy udaru) został zagadnięty również o bieżącą politykę i ocenę naszej demokracji. Odpowiadając posłużył się wypowiedzią jakiejś szesnastolatki, która powiedziała podobno mniej więcej "Cóż to za demokracja, która polega na tym, że raz w roku mogę wziąć udział w jakichś wyborach?!" (Jako niepełnoletnia?), z którą zdaje się zgadzać. Po czym przystąpił do krytyki polskiej debaty publicznej, zwłaszcza tej w wykonaniu polityków, która w jego odbiorze jest czcza, płytka i zupełnie rozmijająca się z najważniejszymi problemami, które nurtują Polaków. I trudna się w tej ocenie ze znanym estradowcem nie zgodzić.
Przypomniała mi się w tym momencie anegdota. Otóż w okresie II Rzeczypospolitej ktoś wyraził pretensję pod adresem Leopolda Staffa, że pisze wiersze o miłości, deszczach, kwiatach, a tymczasem w kraju jest bieda, nie wszystkie dzieci mogą chodzić do szkoły, brakuje pracy itd. Na to poeta odpowiedzieć miał ponoć "Proszę pana, od tych spraw spraw to ja mam Piłsudskiego". I jest tu moim zdaniem zawarta kwintesencja demokracji, a bardziej konkretnie, demokracji liberalnej. W odróżnieniu np. od demokracji suwerennej, którą wprowadził w Rosji Putin. Że już nie wspomnę panującej u nas do 1989 r. demokracji ludowej.
Bo istota demokracji liberalnej polega na tym, że naród (a ściślej obywatele kraju, województwa, gminy) jako suweren nie mogąc we wszystkich sprawach podejmować decyzji o wadze państwowej, lokalnej lub międzynarodowej, wybiera do tych celów swoich reprezentantów, którzy będą w ich imieniu stanowili prawo, .wyłaniają organy, które będą to prawo realizowały oraz kierowały na bieżąco nawą  państwową lub lokalną, podlegając kontroli władzy ustawodawczej (która może wyłaniać do tego celu specjalne instytucje) oraz sądowniczej. Słowem, mandatariusze obywateli są po to wybierani, żeby stwarzali dla społeczeństwa warunki do życia na możliwie wysokim poziomie jakości, jednak na miarę możliwości, wynikających ze stanu gospodarki narodowej, do pracy w miarę możliwości pozwalającej mieć poczucie samorealizacji, do zaspokajania elementarnych potrzeb oraz poczucie bezpieczeństwa i realizacji celów osobistych. Czyli np., żeby następcy Staffa i jego kolegów w innych dziedzinach twórczości mogli pisać wiersze, powieści, malować obrazy czy wystawiać sztuki teatralne o tym, o czym chcą, i mogli liczyć na wsparcie instytucji państwa. 
A w wyborze swoich przedstawicieli naród ma całkowitą swobodę: może wybierać kogo chce, ale może też z tego prawa nie skorzystać.

sobota, 16 maja 2015

Wybieram Komorowskiego

Chyba nie mam wyczucia politycznego. Miałem nadzieję,  że oddając głos na prezydenta Komorowskiego w miniona niedzielę przyłożę ręki do tego, żeby nie było drugiej tury i tego całego zgiełku wyborczego. Okazało się nie tylko, że będzie jednak druga tura, ale że w pierwszej rywal prezydenta uzyskał najwięcej głosów. O sukcesie Pawła Kukiza nie wspomnę. Nie zmienia to mego zdania, że nie widzę w nim sprawnego polityka, zdolnego zrobić coś znaczącego w kraju, a już zwłaszcza poprawić funkcjonowanie instytucji państwa, lepsze warunki gospodarowania i klimat społeczny. Sam będąc osobowością, w naturze której jest kłótliwość i skłonność do okazywania skrajnych emocji raczej ten klimat pogorszy.
Zgiełk więc trwa i jest coraz trudniejszy do zniesienia. 
Niestety,  sztab obecnego prezydenta zaczął fatalnie. Deklaracja o rozpisaniu referendum, którego jedno z pytań ma dotyczyć wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach powszechnych jest bowiem nieprzemyślaną gruntownie reakcją na sukces Pawła Kukiza, który zyskał duże poparcie nie dzięki postulatowi w tej sprawie, lecz deklaracji rozwalenia obecnego układu. Owo poparcie dali mu ludzie młodzi, dla których 10 lat duopolu PO-PiS zdaje się trwać przez całe ich życie. 
Publicyści ogólnikowo oceniają kampanię prezydenta jako złą lub zgoła fatalną. Że za mało ofensywna, za mało fajerwerków, za mało wsparcia rodziny. Ja poza tym wyskokiem z  zapowiedzią referendum tak źle tej kampanii nie oceniam. Prezydent nie może sobie pozwalać na obiecywanie tego wszystkiego, co obiecuje jego rywal, gdyż wie, że byłyby to obietnice niewykonalne. Nie może zachowywać się nazbyt swobodnie, gdyż kampanią kampanią, ale on jest wciąż prezydentem kraju i powinien szanować powagę urzędu. Poza tym z natury jest  człowiekiem spokojnym i zrównoważonym.

sobota, 2 maja 2015

Za tydzień wybieramy prezydenta Polski

Początkowo planowałem nie iść na wybory. Bo obecny prezydent nie ma żadnego wartościowego rywala, a sam mnie złościł swoją jak na mój gust zbyt ostentacyjna religijnością i otaczaniem się przywdzianymi w rytualne szaty hierarchami kościelnymi podczas uroczystości państwowych. Uznałem jednak, że zostanie w domu jest postawą antyobywatelską. Pomyślałem więc, że pójdę, ale na żadnego z kandydatów nie oddam głosu. Było tylko kwestia do rozstrzygnięcia, czy wrzucić kartę bez skreśleń, czy skreślić wszystkich, czy też dopisać jeszcze na wszelki wypadek, że "żaden z nich". I nawet o tym zamiarze zaczynałem już głośno mówić. A w drugiej turze, do której prawdopodobnie dojdzie, oddać głos na Komorowskiego, jako na tzw. mniejsze zło.
Ale coraz bliższy jestem zamiaru pójścia w przyszłą niedzielę i oddania głosu na obecnego prezydenta. Kieruje mną nadzieja, że takich jak ja, zniesmaczonych przebiegiem coraz bardziej agresywnej, ale pustej kampanii wyborczej jest coraz więcej. I że jedynym sposobem na nie przedłużanie tej kampanii o dalsze dwa tygodnie, jest wybór Bronisława Komorowskiego na następne pięć lat już w pierwszej turze.
Tym bardziej, że obecny prezydent jako jedyny nie prowadzi swojej kampanii w sposób irytujący. Zapowiada dalszych pięć lat spokojnego sprawowania urzędu, bez wielkich wzlotów, ale i bez większych błędów. Tym bardziej, że z tych popełnionych w początkach kadencji wyciągnął  wnioski. Zebrał wokół siebie wybitne postaci, które wspierają go w realizacji polityki wewnętrznej i zagranicznej, budujące i wzmacniające autorytet urzędu i jego pozycję w stosunku do rządu, najważniejszych innych instytucji państwa oraz partii opozycyjnych. A że dążenia do przełamania podziałów, pogłębionych katastrofą smoleńską nie przyniosły efektów, wydaje się zrozumiałe. Główna partia opozycyjna uczyniła ze swej totalnej opozycyjności racje swego bytu i nie ma na to rady.