środa, 24 czerwca 2015

Dziwne, dziwne wynurzenia Stefana Chwina

Dopiero dziś rano, budząc się znacznie wcześniej, niż ustawiłem sobie budzik, przeczytałem sobie wywiad z prof. Stefanem Chwinem w świątecznej "Gazecie Wyborczej". I im bardziej wgłębiałem się w jego wywody, tym bardziej rosło moje zdumienie.
Rozumiem, że jest zawiedziony polityką Platformy Obywatelskiej, która istotnie po bez mała osmoiu latach rządów popadła w pewne samozadowolenie i zlekceważyła znaki ostrzegawcze przed burzą, jaką okazały się zakończone miesiąc temu dogrywką wybory prezydenckie. Ale rozmówca "Gazety" też ich nie dostrzegł lub machnął na nie ręką. A teraz nagle zmądrzał i uznał za konieczne pouczać partię, gdy jest już po szkodzie.Robią to równie z askoczeni stanem rzeczy utytułowani politolodzy idziennikarze, móze i czynic to utytułowany i uznany pisarz.
Zadziwia mnie jednak jego nieomal fascynacja sposobem funkcjonowania na scenie politycznej Pawła Kukiza, który iistotnie zawojował dość istotną jej połać. Otóz pisarz zdaje się stawiać nam za wzóre to, że ten człówiek w sposób bezpardonowy i pozbawiony mimimum elegancji zaatakował media. Za to, że głoszą co głoszą, że dziennikarka zaprasza w charakterze rozmówców kogo chce lub może kogo każa jej zapraszać jej mocodawcy i do tego nie pozwala mu mówić czego on chce, tylko domaga sie odpowiedzi na postawione mu pytanie!

niedziela, 21 czerwca 2015

Co nas czeka latem i jesienią?

Wciąż nie mogę wyjść z zadziwienia tym, co się stało w maju. Nie mieści mi się w głowie, że cieszący się zaufaniem znaczącej większości obywateli prezydent kraju, przeciw któremu partie opozycyjne wystawiły kandydatów nawet nie z drugiego, lecz trzeciego szeregu, żeby ich liderów uchronić od nieuchronnej zdawałoby się porażki, nie będzie sprawował urzędu w drugiej swojej kadencji.
Chyba po prostu nie zdawałem sobie sprawy z dwóch przynajmniej rzeczy: rozmiarów potrzeby zmiany odczuwanej w społeczeństwie, zwłaszcza wśród młodych ludzi oraz siły, jaka tkwi w umiejętnej propagandzie połączonej z pozbawiona hamulców manipulacji. Okazuje się, że wystarczy wygłaszać komunały o kraju w ruinie, które ewidentnie przeczą temu, co widać gołym okiem, składać nierealne obietnice lub zgoła poprzestawać na zapowiedzi zniszczenia tego, co jest, żeby uzyskać poparcie społeczne większości Polaków. Bo część już zapomniała, co się d ziało w kraju w latach 2005-2007, części mogło się to nawet podobać, bo ludzie lubią żyć sensacjami , nieważne, że sfabrykowanymi, o przekupnych lekarzach lub politykach. A młodym ludziom, którzy osiem lat temu byli jeszcze nastolatkami żyjącymi właściwymi im problemami, wydaje się, że rządy PO-PSL trwają "od zawsze" i czas najwyższy, żeby ich miejsce zajęłi nowi ludzie. Lub raczej nieco odnowieni. Usprawiedliwia mnie jedynie to, że podobnie bezradni wobec faktów okazali się najwytrawniejsi publicyści politolodzy. Którzy bez zmrużenia oka analizują stan rzeczy niepomni tego, co głosili przed wyborami.


czwartek, 4 czerwca 2015

Ukraina po Euromajdanie

Dopiero niedawno trafiła w moje ręce książka zredagowana przez wybitnego ukraińskiego powieściopisarza i eseistę, znanego i nagradzanego  także w Polsce Jurija Andruchowycza,  za tytułowana Zwrotnik Ukraina.
Większość zawartych w niej tekstów powstała wiosną minionego roku, gdy miejsca masowych protestów w Kijowie i innych miastach Ukrainy zostały już uporządkowane, Janukowycz opuścił swój urząd i terytorium państwa, którego był prezydentem, a władzę sprawował parlament w niezmienionym personalnie składzie, ale taki, który wyłonił nowe organy wykonawcze spośród członków dotychczasowych stronnictw opozycyjnych, a Rosja anektowała Krym, zaś tzw. zielone ludziki wsparły militarnie separatystyczne działania na wschodnich terenach państwa.
Dobrze więc się stało, że autorzy zebranych w książce esejów oraz mniej lub bardziej osobistych zdarzeń nie wybiegali w przyszłość.
Sam redaktor tomu, który był uczestnikiem Euromajdanu opisał Ukrainę przełomu 2013 i 2014 roku przez pryzmat wędrówek przez zespołu teatralnego, którego był członkiem. Poza wrzeniem rewolucyjnym w Kijowie widział więc zapuszczone miasta (Tarnopol, Zaporoże, Odessę), których co aktywniejsi mieszkańcy pospieszyli do Kijowie lub wzięli udział w lokalnych mini-majdanach.
W książce znajdują się zarówno relacje osobiste z Majdanu oraz reakcje na nie osób dowiadujących się o tej - nie da się ukryć - rewolucji z mediów lub od naocznych świadków. Nie tylko, choć głównie Ukraińców, ale też austriackiego publicysty, znawcy dziejów Europy Środkowo-Wschodniej, Martina Pollacka (pisałem jakieś dwa lata temu o jego książce Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie), amerykańskiego politologa i historyuka Timothy Snydera, niemieckiego niemieckiego historyka Wilfrieda Jilge oraz polskiego pisarza Andrzeja Stasiuka, choć mam wrażenie, że jego relacja z podróży dodana została jakby na przyczepkę, jako swego rodzaju serwitut z tytułu wydania tomu przez Wydawnictwo Czarne.
Książka pozwala poznać więcej szczegółów oo wydarzeniach na Majdanie,  ich genezę oraz sposób postrzegania tego, co się stało przez ludzi różnych regionów kraju, jak propaganda rosyjska tworzy obraz Euromajdanu i jego aktywistów, a poniekąd także cały naród ukraiński wśród obywateli Rosji, a także reakcje świata, zwłaszcza Europy.
Z artykułu Timothy Snydera dowiedziałem się, że tym, który podłożył iskrę pod wybuch rewolucji był mieszkający na Ukrainie i narażony przez swój kolor skóry oraz narodowość pochodzenia Afgańczyk i muzułmanin Mustafa Najem. To on skrzyknął przez Facebook kijowskich studentów, do których przyłączyli się opozycjoniści oraz aktywiści polityczni. I gdyby nie agresywna postawa milicji, dyktowana przez prezydenta Janukowycza i rząd, pewnie skończyłoby się spokojnie. 
Poruszające są teksty młodych Ukrainek Kateriny Miszczenko, Jewgienii Bieorusiec czy Katii Pietrowskiej, które czuły się zgnębione  przez nasilający się polityczny nacisk utrudniający kultywowanie wolności słowa, a szczególnie słowa wyrażanego w języku ukraińskim i czerpiących z rewolucji nadzieje na wolność taką, jaką cieszyć się mogą obywatele Unii Europejskiej. Jedna z autorek od lat mieszka w Wiedniu.
W inny sposób poruszające są rozważania ukraińskich publicystów politycznych Serhija Żadana, Jurka Prochaśko czy Mykoły Riabcbzuka. Mają oni żal do zachodniego świata, a szczególnie do Unii Europejskiej, że właściwie tylko symbolicznie wsparły to, co Jurko Prochasko nazwał małą Europejską Rewolucją (pierwszeństwo nieodmiennie należy się Rewolucji Francuskiej sprzed ponad dwóch wieków). Sankcje wobec Rosji uznają oni za raptem symboliczne, a pomoc Ukrainie za niewystarczającą. Jeden z nich napisał, że wprost złoszczą Ukraińców wypowiedzi polityków europejskich o potrzebie rozważenia dalszych kroków, zdecydowanego wypowiedzenia się, z czego nie wynikają ani słowa potępienia dla agresora rosyjskiego, ani tym bardziej żadne "dalsze kroki". Nie ukrywają też rozżalenia, że Świat już godzi się z aneksja Krymu. Że być może większość państw oficjalnie nie będzie uznawała aneksji za legalną, ale nic nie zrobi, żeby zmienić stan rzeczy.
Ale widzą też pozytyw tej rewolucji i reakcji Rosji: nastąpiło ożywienie ducha narodowego (przy okazji zaznaczają, że nie idzie o nacjonalizm w jego niebezpiecznej postaci, co zwłaszcza podkreśla Anton Szechowcow, przedstawiając udział Prawego sektora i Swobody w Euromajdanie) oraz zjednoczenie narodu, choćby na zasadzie opozycji wobec Rosji, a w części także w rezultacie rozczarowania postawą polityką Zachodu.
*

Czytałem książkę w okresie, gdy zdawałoby się utrwalane były postanowienia zawarte kilka miesięcy temu w Mińsku i Ukraina schodziła z centrum uwagi zajmujących się polityką europejską. Tymczasem na skutek zerwania rozejmu przez separatystów w rejonie Doniecka Trudno jednak dziś sądzić, w jakim stopniu walki te zmienią kilkumiesięczne status quo.

okładka