niedziela, 20 września 2015

Sen Olgi Tokarczuk

Wybitna polska pisarka napisała w "Gazecie Wyborczej", że miała sen. Śniła, że w obliczu zaistniałej sytuacji międzynarodowej, jaką jest gwałtowny napływ do Europy setek tysięcy uchodźców i imigrantów z Biskiego Wschodu oraz północnej i środkowej Afryki, Polska zareagowała w sposób godny. Czyli politycy toczący właśnie zajadłą kampanię parlamentarną ogłaszają ciszę wyborczą, rząd powołuje sztab kryzysowy, do którego zaprasza specjalistów, naukowców i ludzi dobrej woli i wspólnie tworzy sensowny program pomocy uchodźcom. 
Jednocześnie rusza wielka kampania informacyjna w szkołach, przedszkolach i kościołach, w której rzeczowo informuje się społeczeństwo, kim są ci przybysze, czym się od nas różnią, a w czym są podobni. Oczywiście, dużą odpowiedzialność biorą tu na siebie media, które informują o sytuacji w krajach, z których uciekają miliony ludzi, tłumaczą, czym jest islam, o tym, że w tej religii też są Abraham, Jezus jako prorok i Maria jako postać święta.

środa, 16 września 2015

Piwo w "Warsztacie"

W zeszłym roku lubiłem latem i wczesną jesienią piesze wędrówki do pracy (ok. 3 km), gdyż w drodze powrotnej zatrzymywałem się w ni to sklepie, ni to barze "Mrówka" mieszczącym się w niewielkim pawilonie u zbiegu ulic Legnickiej i Niedźwiedziej. Za pięć złotych ( w tym już mieściła się mała "górka") można było wypić piwo w sympatycznym towarzystwie stałych bywalców, mniej więcej równolatków. Do rytuału należało przywitanie się z wszystkimi przez podanie ręki, ewentualnie przedstawienie się, gdy pojawił się ktoś do tej pory niewidziany. 
Niestety, wiosną cały szereg tych pawilonów został zburzony, gdyż w pobliżu szykowano grunt pod jakąś budowlę. Przypuszczalnie będzie tu kolejne skrzyżowanie biurowca z blokiem mieszkalnym.
Są w pobliżu inne miejsca, w których można się napić piwa, ale albo mają tylko produkty "sieciówek" (Tyskie, Żywiec, Lech) albo - jak w pubie czeskim - raczą gości głośną muzyką. Żebyż chociaż były to popularne czeskie "pesnicki". Ale to nasza rodzima rąbanka w stylu disco polo. Próbowałem tłumaczyć personelowi, że jak przychodzę na piwo sam, to żeby sobie po szklaneczce podumać lub poczytać, a jak w towarzystwie - to pogadać. Podobnie tłumaczyli to moi dotychczasowi współbiesiadnicy z "Mrówki", którzy się do pubu przenieśli, ale w końcu dali sobie spokój.
Szczęśliwie w sierpniu na mapie osiedla Popowice, w sąsiedztwie targowiska przy ul. Niedźwiedziej, pokazało się nowe, atrakcyjne miejsce. Tam, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu odstawiałem do naprawy mego poloneza (nawiasem, bardziej mi go popsuto niż naprawiono, co miało tę dobrą stronę, że w końcu go sprzedałem i kupiłem fabrycznie nowa skodę), pojawił się nowy szyld z napisem "Warsztat - food & garden". Wpadłem tam dzień po otwarciu, ale akurat w poniedziałek, gdy lokal jest zamknięty. Ale jednak zaproponowano mi zajęcie miejsca i potraktowano kawą i świeżutkim ciastem. 
Dzień czy dwa potem wpadłem tam w nadziei na dobre piwo, czym oprócz oryginalnej kuchni lokal się zalecał. Zamówiłem amerykańskie pszeniczne z wrocławskiego Browaru Stu Mostów, który jest głównym dostawca piw dla "Warsztatu". W wysokiej smukłej szklanicy podano mi coś, co wyglądało jak sok pomarańczowy. Ale było to zimne, aromatyczne, okryte gęstą pianką dobrze nachmielone, z odczuwalna goryczką piwo. Piłem je sobie w ogrodzie, miedzy grządkami warzyw, w cieniu drzewa. Któregoś dnia zabrałem tam swoją załogę, a przy okazji zjadłem pysznie przyrządzonego łososia.
Następnymi razami zamawiałem raz to samo piwo, raz zmieniałem, a do tego zasmakowała mi przekąska w postaci koziego sera, grubo pokrojonych kawałków arbuza, posypanymi posiekanymi orzechami włoskimi oraz dość pikantnym chili. Kompozycja z pozoru absurdalna, ale do piwa znakomita!
Dziś nie planowałem spaceru w to miejsce. Ale niespodziewanie musiałem mimo urlopu pokazać się w pracy. Nie mogłem więc w drodze powrotnej nie zahaczyć o "Warsztat". A że miałem ze sobą nowy numer "Polityki" (znakomity reportaż Artura Domosławskiego z wyspy Kos, do której docierają tysiące uciekinierów i imigrantów z Azji i północnej Afryki, polecam zwłaszcza rodzimym arabożercom), więc zamówiłem piwo. Tym razem też poprosiłem o coś z dobrze wyczuwalną goryczką.  Była to Salamander AIPA ze Stu Mostów. Wyborna! Półciemna, podana w szklanicy na nóżce, o głębokim aksamitnym smaku."Szesnastka", więc dość mocna (prawie 7 % alkoholu). Na przyszłość warto do niej zamówić choćby wspomnianą wyżej przekąskę. 
Ja jednak mając więcej czasu, zamówiłem inne goryczkowe piwo, o mniejszej zawartości alkoholu. Niestety, wyszła mi z głowy nazwa. Podam, gdy sobie przypomnę. Z jakiegoś browaru pozawrocławskiego. Solidne, ale już nie to. Może dlatego, że na pierwszym należało poprzestać?
Piwo nie jest tu tanie (11 zł), ale jeśli chce się je dostać w jakimś sklepie, pewnie też mniej niż 7 zł nie kosztuje. Warto jednak przyjść i spróbować, przekąsić coś do niego lub zgoła zjeść coś oryginalnego, zamówić kawę i dobre ciasto.  Wnętrze przypomina dawny warsztat, wisi zresztą w nim dawny szyld mechaniki pojazdowej..
W każdym razie znów nabrałem motywacji do pieszych wędrówek do pracy. Tym bardziej, że dziś się dowiedziałem w zdrowotnym dodatku do "Gazety Wyborczej", że dla zdrowia należy przeznaczyć tygodniowo najmniej 2,5 godziny chodzenia. 


PS.

A wczoraj w "Warsztacie" wypiłem z dużą satysfakcją lager z Browaru Stu Mostów Salamander, w którym obok słodu i chmielu jest domieszka  ekstraktu z fioletowych ziemniaków. Więc jak na lager jest nieco ciemniejsze i choć jest mocno goryczkowe, odczuwa się głębię i pewną łagodność smaku. Wraz z miłym aromatem szedł ona za mną aż do samego domu.

IMG_8390

czwartek, 10 września 2015

Pamięć PRL-u

Mój dobry kolega z lat młodości, z którym przyjaźnię się do dziś, ponad dwadzieścia lat temu stworzył w swoim gospodarstwie w Uniejowicach koło Złotoryi Muzeum Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego, które stało się atrakcja turystyczną Pogórza Kaczawskiego. 
Był zaprzyjaźniony z oficerami stacjonującego w Legnicy dowództwa Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, co profitowało możliwościami zaopatrywania się  w sklepach okolicznych garnizonów. Kiedy więc w 1991 r. armia Radziecka wycofała się z Polski, skorzystał z propozycji przejęcia rozmaitych materiałów nie stanowiących takiej wartości, żeby musiały wyjechać do Rosji. Były to mundury, sprzęt biurowy, materiały dekoracji wnętrz, a w części też elementy broni.
Michał przeznaczył na nie trzy pokoje w swoim domu. W jednym zebrał elementy sprzętu bojowego, w drugim mundury  różnego typu wojsk, a w trzecim urządził gabinet oficera NKWD,  w którym stało biurko z maszyna do pisania, krzesło po jednej stronie i stołek po drugiej, a na ścianie powiesił portret Feliksa Dzierżyńskiego. Jeśli pamiętam w rogu stało jedno ze zgromadzonych wówczas kilku popiersi Lenina. 

Odwiedzający muzeum przywozili Michałowi drobne pamiątki z czasów wojny, jak nie swoje to rodziców i te trzy pokoje okazały się za ciasne. Muzeum zostało przeniesione do dawnej obory, gdzie było więcej miejsca, ale moim zdaniem nie ma już tej atmosfery, ani ładu.Sytuacja się poprawiła, gdy część eksponatów została umieszczona w gablotach. 
Po zakończeniu pod koniec lat sześćdziesiątych służby wojskowej mój kolega nie przestał czuć się żołnierzem. Został członkiem stowarzyszeń byłych wojskowych, a dziś jest ich czołowym działaczem. Gromadził pamiątki, dokumenty i włączył do istniejącego już muzeum.
Zaczął organizować spotkania kombatantów w rocznice obchodzone w czasach Polski Ludowej: 9 maja, 22 lipca i 12 października, czyli w rocznicę bitwy Pod Lenino, która była krwawym chrztem bojowym I Armii Wojska Polskiego w 1943 r.