czwartek, 14 lutego 2019

Nowy front wojny polsko-polskiej?


Kiedy pojawiła się wiadomość, że Robert Biedroń planuje stworzenie nowej partii politycznej, politycy i czołowi publicyści mainstreamowi podchodzili do tej zapowiedzi z pobłażliwością. Nawet gdy w badaniach opinii publicznej zyskiwała blisko 10 %.

Czuło się jednak dość powszechne napięcie w oczekiwaniu na dość intensywnie zapowiadaną konwencję.
Jej rozmach, frekwencja, zwłaszcza ludzi młodych, i odważna deklaracja programowa bez wątpienia zrobiły wrażenie. Dzień po konwencji na drugi plan zeszły kolejne sensacje związane z niedoszłą inwestycją Kaczyńskiego i "Srebrnej". W telewizjach informacyjnych jak nie sam Biedroń, to komentatorzy lub politycy innych partii opozycyjnych. Na ogół podkreślali oprawę, ale i przedstawiony program, wykazując wszelako jego luki (brak mowy o polityce zagranicznej, kulturze i de facto także o oświacie) i brak informacji o źródłach finansowania planów, które będą wymagały dużych pieniędzy.
Dyskusja na dobre rozgorzała po pojawieniu się wyników badań preferencji wyborczych, w których partia "Wiosna" zyskiwała już kilkanaście procent. Politycy opozycji wciąż są powściągliwi, nawet ci opowiadają się za szeroką koalicją. Ale część dziennikarzy wyraźnie zaczęła opowiadać się przeciw nowej partii i jej liderowi, mając mu za złe, że osłabia przyszłą koalicję w walce przeciw PiS-owi, nie zauważając, że wchodząc do polityki na szczeblu centralnym "Wiosna" znacznie zwiększyła szanse na pokonanie partii (?) Kaczyńskiego, nawet gdy ta nieznacznie tylko straci poparcie. Nie zauważając też, że system d'Hondta nie dał większości mandatów  w Sejmie SLD, a potem PO nawet gdy zwyciężyły w wyborach z 41 % głosów.   Jeden z nich wytknął mu nawet kłamstwo, bo w zapale krytyki zapomniał, że sam podpisał się pod dyplomem dla Biedronia za znalezienie się w dziesiątce najwyżej ocenianych prezydentów miast.
Co prawda nie bez winy są politycy "Wiosny", którzy poszli tak daleko w dystansowaniu się do pozostałych partii opozycyjnych, że czasem odnosi się wrażenie, że w tle ginie zasadnicza ich niezgoda na sposób sprawowania rządów przez szajkę Kaczyńskiego.

niedziela, 10 lutego 2019

Czy "Wiosna" zmieni polski krajobraz polityczny?


Minął tydzień (piszę o 14.15) od rozpoczęcia konwencji partyjnej partii, która przybrała nawę "Wiosna" i od razu ma swój hymn.

Ucieszył mnie widok tysięcy młodych ludzi, a tu i ówdzie także szpakowate i siwe głowy przedstawicieli młodzieży w moim wieku. Z uwagą i nadzieją słuchałem przemówienia Roberta Biedronia. Podobały mi się oczywiście wszystkie projekty równościowe i daleko idące kroki na rzecz rozdzielności państwa i Kościoła, ale gdy przeszedł do zapowiedzi działań mających na celu wyrównywanie nierówności o charakterze ekonomicznym i społecznym westchnąłem i zapytałem na głos tak, że aż żona w drugim pokoju usłyszała "Skąd wziąć na to pieniądze?" Wiedziałem, że sztab Biedronia ma to policzone, ale czy co do grosza (tzn. miliarda)? Tym bardziej, że w przemówieniu nie było mowy o kwestiach ustroju gospodarczego, priorytetach w polityce ekonomicznej i finansowej. 
Komentatorzy szybko zwrócili uwagę na pominięcie polityki edukacyjnej (wyprowadzenie religii ze szkół i nacisk na naukę angielskiego to raptem szczegóły) i kulturalnej. Tym bardziej, że rządzący obecnie hunwejbini narobili tu niebywałych szkód. Zwrócili też uwagę na brak choćby zdania o zamiarach co do polityki  zagranicznej i europejskiej. Co prawda konwencję otworzył Hymn UE, ale to nie zastępuję jasnej deklaracji. Ogólnie jednak w większości uznali powstanie "Wiosny" za ożywczy powiew na krajowej scenie politycznej.