sobota, 1 lutego 2014

Eurowybory: najważniejsze to wygrać. A potem?

Zaczął się już karnawał wyborczy, który potrwa blisko dwa lata. Źle się chyba stało, że zaczyna się od wyrobów do Europarlamentu. Bo przyjmuje się powszechnie, że ich wynik  może w znacznym stopniu wpłynąć może niekoniecznie na wybory samorządowe, ale na pewno na prezydenckie, a zwłaszcza na parlamentarne. Czyli która partia czy blok partii uzyska w nich dobry wynik, ta może liczyć na dobre wyniki w następnych wyborach..A dla jeszcze innych dobry indywidualny wynik będzie sygnałem, że mogą oni liczyć na sukces w wyborach samorządowych, szczególnie smacznym kąskiem są stanowiska prezydentów miast metropolitalnych, ze stolicą na czele. Co oznacza, że w razie sukcesu na krajowej scenie politycznej, gotowi są zrezygnować z mandatów do Parlamentu Europejskiego. W efekcie doprowadza do dezorientacji wyborców, którzy muszą sobie zdawać sprawę, że nawet jeśli skutecznie zagłosują na swego faworyta, on po wygraniu nie zechce ich reprezentować na scenie europejskiej. W rezultacie mandat otrzyma ktoś z drugiego lub dalszego miejsca, kto nie uzyskał znaczącego poparcia. Wreszcie nie brak i takich, którzy traktują szanse na wybór jako szanse na "ustawienie się w życiu" i podróże po świecie za pieniądze podatników. Mandat europosła jest bowiem nader intratny. Przeciętny obywatel kraju nie zarobi w rok tego, co zarobi europoseł w miesiąc, korzystając ponadto z innych przywilejów. Można więc przypuszczać, że eurowybory, które i tak nie wzbudzają większego zainteresowania, zostaną przez wyborców zlekceważone. I nie spełnią swojej funkcji jako sygnał poparcia dla poszczególnych partii i ich kandydatów, gdyż będą mało wiarygodne.