poniedziałek, 2 grudnia 2013

Liberalizm a neoliberalizm

Jakieś półtora roku temu goszczący we Wrocławiu prof. Leszek Balcerowicz wygłosił odczyt na temat koniecznych reform polskiej gospodarki. W swoim stylu: a więc receptą na potrzebne zmiany jest prywatyzacja i reprywatyzacja, a więc swoboda działania tzw. niewidzialnej ręki rynku. Oczywiście, upraszczam tu przekaz, ale chyba w sposób zasadniczy nie zniekształcam.
W dyskusji ktoś ze słuchaczy nazwał ten sposób myślenia o gospodarce neoliberalizmem. Gość się obruszył i odpowiedział pytaniem "A cóż to jest neoliberalizm?". Miało to oznaczać, że jest to neologizm, który ma w zamierzeniu nadać tego rodzaju koncepcji wydźwięk pejoratywny. Że, idąc dalej, jest to zbędna etykietka, gdyż liberalizm i neoliberalizm to jest to samo, tylko jedno brzmi dumnie, a drugie nie bardzo.
Przyznaję, że sam poczułem pewną bezradność i zacząłem szukać odpowiedzi w literaturze. Niezbyt intensywnie, bo to przecież nie moja domena, ale gdy trafiła mi w ręce książka o liberalizmie, próbowałem coś znaleźć o neoliberalizmie. Bez skutku. Mam w bibliotece grubą antologię "Odkrywając wolność" zredagowaną przez prof. Balcerowicza. Wybiórczą, bo pomijającą teksty klasyków liberalizmu. Zebrane w nim pisma wyrażają pogląd, że liberalizm to wolność gospodarcza, którą państwa ograniczają respektując żądania rozmaitych populistów i  i roszczeniowców, głównie, rzecz jasna, związków zawodowych.