środa, 31 stycznia 2018

Brunatnienie Polski przybiera na sile

Wydawałoby się, że skandal z tzw. Marszem Niepodległości, podczas którego jego uczestnicy nie niepokojeni przez siły porządkowe nieśli transparenty przez główne ulice Warszawy i innych miast oraz wykrzykiwali skrajnie nacjonalistyczne i nawołujące do przemocy hasła, który tak podobał się ówczesnemu ministrowi spraw wewnętrznych Błaszczakowi, będzie jakąś nauczką dla rządzących. Nie stał się jednak. Niedługo potem w Katowicach grupa nacjonalistów nas oczach przyglądających się zdarzeniu policjantów wywiesiła na symbolicznej szubienicy portrety kilkorga polskich europosłów, a rządzący mieli  dla nich tylko usprawiedliwienia. Mało tego, inny polski europoseł porównał jedną z owych "powieszonych" europosłanek do szmalcownika. Dzięki czemu cały świat dowiedział się o mało chyba znanym - poza Polską, Niemcami i Izraelem - zjawisku szantażowania ukrywających się Żydów przez żądnych łatwego zarobku Polaków. Czeka go za to dymisja z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Ostatnio jeden z kanałów telewizji niezależnej (od rządu PiS) wyemitował film o polskich neonazistach, gloryfikujących Hitlera. Propagandziści rządowi najpierw próbowali przekonywać, że to grupa marginalna, a pokazana impreza, podczas której odbywał się rytuał na wzór kultywowanych przez NSDAP, miała charakter zamknięty. Zmasowana krytyka, także za granicą, zmusiła jednak rządzących do zlecenia zajęcia się sprawcami przez prokuraturę. Specjalnie piszę, że rząd poczuł się zmuszony do zlecenia prokuraturze, gdyż ta, podobnie jak i policja, zależne od dwóch bez mała lat od ministra, nie waży się na samodzielne kroki w stosunku do sprawców uznawanych za sojuszników władzy.

niedziela, 14 stycznia 2018

Opozycja parlamentarna zawiodła. Ale problem pozostaje

Część parlamentarzystów dwóch do tej pory zdeklarowanych partii opozycyjnych zachowała się fatalnie i głupio w głosowaniu nad nadaniem dalszego biegu jednego ze społecznych projektów ustaw, nazwanym umownie "Ratujmy kobiety", a będącym po prostu przyznaniem kobietom praw, które Organizacja Narodów Zjednoczonych zalicza do praw człowieka. Fatalnie, bo nie biorąc udziału w głosowaniu lub głosując przeciw nie uszanowali wysiłku setek tysięcy osób, które podpisały się pod projektem i tysięcy tych, którzy zaangażowali się w zbieranie podpisów, czyli takich m.in. jak ja. A głupio, bo przecież nie szło o przyjęcie ustawy, tylko o jej dalsze procedowanie, w tym poddane w wyniku prac komisji sejmowych drugiemu i trzeciemu czytaniu. Więc nie chodziło o danie wyrazu przekonaniom religijnym, a tylko o procedurę sejmową, której znajomości przecież wyborca ma prawo od parlamentarzystów oczekiwać.
A do tego niektórzy z nich wręcz idiotycznie się tłumaczyli, na przykład, że nie zdawali sobie sprawy, że ich głos jest taki ważny. 
Część tych posłów do tej pory pojawiała się na protestach, wygłaszała płomienne mowy o potrzebie obrony instytucji prawa i praw człowieka. I same przekreśliły wartość swoich słów oraz zamknęły przed sobą możliwość ewentualnych dalszych wystąpień. Bo z pewnością będą one kwitowane buczeniem i gwizdami.  Mam obawy, że spotka to także ich kolegów i koleżanki z obu partii, którzy zagłosowali jak na opozycję przystało*.

środa, 10 stycznia 2018

Nie być obojętnym

Moja lubiana i ceniona koleżanka po fachu po kolejnym moim wpisie na Facebooku zasugerowała, żebym się tak bardzo nad stanem rzeczy w Polsce i sposobem przekazu w jednej z niezależnych (od rządzących) stacji telewizyjnych nie wyzłaszczał. Że lepiej pójść na spacer i zachwycić się słoneczną aurą i świergotem wróbli.
Mogłem odpowiedzieć, że wieczorem już ani zimowe niebo nie jest tak piękne, ani wróble już nie ćwierkają. Ale poniosło mnie i odpowiedziałem chyba zanadto złośliwie. Co się kilku osobom nawet spodobało.
Z jednej strony owa koleżanka ma rację. Mogę sobie programów Moniki Olejnik nie oglądać, bo ona sama niczego wartego uwagi do dyskursu publicznego od dawna nie wnosi. Ale czasem daje szansę innym i z tego względu dość często te programy oglądam. Czasem, gdy wiadomo z góry, co jej gość powie, daruję sobie, a czasem poprzestaję na obejrzeniu pierwszych paru minut. Nie potrafiłem jednak usiedzieć spokojnie, gdy ta, ongiś dobra dziennikarka nie pozwoliła Ryszardowi Petru opowiedzieć o jego nowej inicjatywie, próbując zmusić go do ulubionych przez siebie ploteczek. Następnego wieczoru jednak spijała z ust prezydenckiego ministra prof. Zybertowicza jego wyśmiane już teoryjki spiskowe. Oczywiście po paru minutach przestałem to oglądać, ale na Facebooku dałem wyraz swemu zniesmaczeniu.