niedziela, 20 lipca 2014

Dlaczego (jeden) Żyd przestał być Żydem

Pisząc o książce Urbana wspomniałem, że w 1968 r. nie myślał o emigracji do Izraela, bo już tam był jako dziennikarz (przy okazji spotkał się z rodziną) i nie wydał mu się ów kraj atrakcyjny jako miejsce zamieszkania ze względu na urzędowy nacjonalizm i takąż religijność.
I oto przeglądając przywiezione nam do biblioteki nowości wydawnicze trafiłem na niewielką rozmiarami książkę Dlaczego przestałem być  Żydem : spojrzenie Izraelczyka, napisaną przez Shlomo Sanda, wykładowcę uniwersyteckiego.
Otóż nie może się on pogodzić z tym, że jest to państwo, w którym panuje swoisty apartheid. Obywatele tego państwa, którzy nie są dziećmi matek żydowskich, czyli nie urodzili się jako Żydzi, nie mogą korzystać z pełni praw, np. nie mogą kupić w kraju ziemi czy nieruchomości i nie może pełnić całego szeregu funkcji publicznych. Prawo takie ma przybysz z innego kraju, nawet będący tu przejazdem, jeśli dowiedzie swej żydowskości, może być innowiercą, nie znać dobrze języka hebrajskiego i nie przestrzegać świąt i rytuałów żydowskich. Ludność palestyńska, nawet ta mająca paszport izraelski, jest po prostu dyskryminowana. Wyzuta jest z wielu praw, a do tego nękana. Pisze, że tylko Żyd nie zostanie zatrzymany przy szlabanie drogowym, nie będzie torturowany, nikt nie będzie przeszukiwać nocą jego domu, nie stanie się przez pomyłkę celem strzału, nie ujrzy ruin swego domostwa, zburzonego przez pomyłkę. Żyd w Izraelu jest jak biały w USA  w latach 50-tych lub jak Afrykaner w RPA przed 1994 rokiem.Opisuje scenę z lotniska. Kobieta o ciemniejszej cerze i w chuście została wyłowiona z kolejki oczekujących do odrębnej, uciążliwej kontroli. Mógł tylko mimiką dać do zrozumienia, że jest po jej stronie.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Jerzy Urban : i wszystko jasne!

Pisarstwo Jerzego Urbana towarzyszy mi od ponad ponad pół wieku. Zacząwszy naukę w liceum w Złotoryi, dokąd dojeżdżałem codziennie autobusem z odległych o około siedem kilometrów Uniejowic, zacząłem tez czytać inne tytuły prasowe niż gazety rolnicze oraz "Świat Młodych", a czasem i "Przyjaciółkę", którą kupowała mama, gdy jechała do miasta, żeby sprzedać nabiał i zakupić artykuły niedostępne w wiejskim sklepie. W kiosku w drodze z przystanku PKS do liceum kupowałem m.in. "Politykę" i "Szpilki", gdzie pisywał Urban podpisany nazwiskiem lub pseudonimem. O tym, że Jerzy Kibic to Urban opowiedział goszczący w 1964 roku we Wrocławiu Mieczysław F. Rakowski Byłem przy tym, gdyż na to spotkanie wydelegowano grupkę uczniów stanowiących reprezentację szkoły w dorocznym Turnieju Wiedzy O Polsce i Świecie Współczesnym. Dostałem wtedy dedykację naczelnego "Polityki" na książce Zbigniewa Izaaka, stanowiącej skomentowany zbiór lapsusów dziennikarskich, publikowanych w tygodniku "Dookoła Świata" (który też kupowałem).
Kupowałem też zbiory felietonów Urbana w formie książkowej, a także "Alfabet Urbana", na którym, jak pisze, zarobił 120 000 dolarów.
Właśnie skończyłem czytać dość opasły tom Jerzy Urban : o swoim życiu rozmawia z Martą Stremecką (Warszawa : Czerwone i Czarne, 2013).. Jak to u Urbana, narracja pełna jest polotu, anegdot, złośliwostek pod adresem  wielu znanych postaci, ale i wyrazów uznania dla tych, którzy w jego oczach na nie zasłużyli. Nierzadko są to te same postaci.
Obchodzący w minionym roku swoje osiemdziesiąte urodziny autor opisuje swoją drogę życiową człowieka, który zorientowawszy się, że potrafi biegle władać słowem i dostrzegać w otaczającej rzeczywistości fakty i zjawiska niedostrzegane przez innych, uczynił z tej umiejętności sposób na całkiem dostatnie i ciekawe życie. Opowiada o swoim zaangażowaniu w aktywność polityczna w Związku Młodzieży Polskiej, dzięki któremu trafił do tygodnika "Po prostu", które z drętwej jak większość prasy w czasach Bieruta stało się pismem atrakcyjnym, a potem zaangażowanym w przemiany 1956 roku, zamkniętym rok później, gdy Gomułka uznał, że poczucie wolności idzie w narodzie za daleko.
Przez ponad dwadzieścia następnych lat miał kłopoty z pracą. Pisał dużo, do różnych pism, ale najczęściej pod pseudonimem lub kryptonimem, bo Gomułka, a potem Gierek uważali go za nieprawomyślnego pismaka, podczas gdy nie był on bynajmniej opozycjonistą, tylko dostrzegał w państwie realnego socjalizmu jego gorsze lub śmieszne strony i o nich pisał. Dopiero Rakowski po kilku latach, naciskany zresztą przez zainteresowanego, zapewnił mu etat w "Polityce" i nawet stanowisko sekretarza redakcji.
Dużo miejsca w książce zajmuje dziesięciolecie 1981-1989, kiedy Urban został rzecznikiem rządu i jednym z najbliższych współpracowników generała Wojciecha Jaruzelskiego. Z bliska poznaje kuchnię pracy najwyższych władz partyjnych i rządu i nie jest to dlań obraz budujący. Zwłaszcza narady Biura Politycznego, które trwały długo i polegały na bezładnej gadaninie, z której konkluzje były potem "doszywane" nieco na siłę. Był pełen podziwu dla  generała za jego zasadniczość, skrupulatność i kulturę bycia, ale jednocześnie mierziło go to, że zajmował się drobiazgami, cyzelował swoje przemówienia godzinami, wierząc, że rządzenie państwem nie różni się specjalnie dowodzeniem w wojsku, gdzie wykonanie rozkazu  daje konkretne rezultaty. Właśnie ten brak zrozumienia dla mechanizmów rządzenia państwem uważa za przyczynę klęsk cząstkowych reform gospodarczych, zwłaszcza tych, które wdrażał rząd Józefa Messnera. Lepiej ocenił uwolnienie rynku przez rząd Rakowskiego i Wilczka, ale kwalifikacje ekonomiczne tego drugiego oceniał krytycznie. Bo rynek uwolnił, ale system finansów państwa pozostał po staremu, co pogłębiało rozgardiasz, opanowany dopiero przez Balcerowicza.
Z pasją wspomina swoją pracę rzecznika, dzięki której stał się gwiazdą polityczną, ale przeszedł do historii jako propagandzista stanu wojennego i upadłego ustroju komunistycznego. Wiele tu pikantnych szczegółów z konferencji prasowych, spotkań (np. z Jane Fondą), oficjalnych wizyt zagranicznych oraz sposobów pozyskiwania i upubliczniania informacji.
Równie ciekawie opowiada o źle jego zdaniem przeprowadzonych rozmów Okrągłego Stołu, Ich szczegółowość, przeciąganie negocjacji sprawiło, że zamiast potrwać kilka dni, trwały one trzy miesiące, na skutek czego opozycja  zyskiwała na czasie i poszerzała swoją obecność w mediach.
Pod nowymi rządami był jeszcze najbliższym współpracownikiem prezydenta Jaruzelskiego, kierował mediami publicznymi, potem zaś już została mu tylko rola doradcy ostatniego szefa PZPR Rakowskiego. I wtedy ktoś podpowiedział mu napisanie "Alfabetu Urbana", który przyniósł mu fortunę. Ale nie umiał zrobić z niej użytku. Ani dobrze zainwestować, ani zacząć żyć w większym komforcie.Wspomina, jak znalazłszy się w Paryżu zanocowali na łóżkach polowych u znajomych, choć stać go było przecież na luksusowy hotel. Ale w końcu przyszedł sukces z wydawaniem tygodnika "NIE", zapewniający mu trwale dostatnie życie, w domu ze służbą, krytym basenem, kierowcą itd.
Warte uwagi są jego rozważania na temat tożsamości żydowskiej, w tym o marcu 1968 r. Który odebrał jako rozgrywkę na szczytach władzy. Nie dotknęły go przejawy antysemityzmu, a i tak nie widział dla siebie życia gdzie indziej, bo nie znal języków, nie potrafiłby więc żyć z pisania, a Izrael go zbrzydził, gdy odwiedził tam swoja rodzinę. Zobaczył Izrael jako państwo nacjonalistyczne i religijne, w którym widział znacznie mniej wolności niż w PRL-u.
Na koniec smaczny cytat: "Na tle polskich życiorysów mojego pokolenia uważam swoje życie za dość spójne politycznie, a ideowo dostosowane do biegu rzeki. Odróżniam się od innych umiejętnością spadania na cztery łapy i szczerością. Nazywane jest to cynizmem".      

okładka            

piątek, 4 lipca 2014

Czy ideologie są dziś partiom politycznym potrzebne?

Blisko 40 lat temu czołowy ideolog PZPR Jerzy J. Wiatr postawił pytanie "Czy zmierzch ery ideologii" i odpowiedzi na nie napisał całą książkę (KiW, 1968), źle przyjętą zarówno wśród wierchuszki partyjnej, jak i przez ówczesnych politologów. Ale kto wie, czy nie była to wieszczba tego, z czym, przynajmniej w jakims stopniu, mamy dziś do czynienia?
Oto dwaj nieznani mi dotąd analitycy sceny politycznej zarzucają w „Gazecie Wyborczej” rządzącej Platformie Obywatelskiej bezideowość. Piszą, że weszła ona na scenę polityczną jako partia liberalna, a dziś już nie wiadomo, co ta partia sobą reprezentuje. Poza chęcia trwania u steru rządu. I właśnie ta bezideowość, zdaniem owytch analityków, legła u podstaw podatności polityków na rozmaite naganne zachowania, spotkania w niewłaściwych miejscach i na prowadzone tam niepożądane rozmowy.
Mam z tym problem. Otóż rządząca partia już w kadencji 2007-2011 pokazała swoją bezideowość. Bo trudno za nią uznać zapewnienie obywatelom ciepłej wody w kranie, powrót do zarysowanej na początku lat 90tych polityki zagranicznej i straszenie powrotem IV RP. Ale to, pomnożone o pewną modernizację infrastruktury dzięki nienajgorzsej wykorzystanym funduszom europejskim, wystarczyło do ponownego wygrania wszystkich wyborów.