piątek, 4 lipca 2014

Czy ideologie są dziś partiom politycznym potrzebne?

Blisko 40 lat temu czołowy ideolog PZPR Jerzy J. Wiatr postawił pytanie "Czy zmierzch ery ideologii" i odpowiedzi na nie napisał całą książkę (KiW, 1968), źle przyjętą zarówno wśród wierchuszki partyjnej, jak i przez ówczesnych politologów. Ale kto wie, czy nie była to wieszczba tego, z czym, przynajmniej w jakims stopniu, mamy dziś do czynienia?
Oto dwaj nieznani mi dotąd analitycy sceny politycznej zarzucają w „Gazecie Wyborczej” rządzącej Platformie Obywatelskiej bezideowość. Piszą, że weszła ona na scenę polityczną jako partia liberalna, a dziś już nie wiadomo, co ta partia sobą reprezentuje. Poza chęcia trwania u steru rządu. I właśnie ta bezideowość, zdaniem owytch analityków, legła u podstaw podatności polityków na rozmaite naganne zachowania, spotkania w niewłaściwych miejscach i na prowadzone tam niepożądane rozmowy.
Mam z tym problem. Otóż rządząca partia już w kadencji 2007-2011 pokazała swoją bezideowość. Bo trudno za nią uznać zapewnienie obywatelom ciepłej wody w kranie, powrót do zarysowanej na początku lat 90tych polityki zagranicznej i straszenie powrotem IV RP. Ale to, pomnożone o pewną modernizację infrastruktury dzięki nienajgorzsej wykorzystanym funduszom europejskim, wystarczyło do ponownego wygrania wszystkich wyborów.


Trudno się też doszukać ideologii skupiających inne partie. PiS stał się partią religii smoleńskiej, silnego sojuszu z kościołem oraz tęsknoty do idei IV RP z jej szukaniem układów i korupcji nawet tam, gdzie jej nie ma. SLD rozpowiada o lewicowości, ale będąc u władzy był prymusem w realizacji ekonomii neoliberalnej,  a w ogóle te lewicowość widać tylko w obchodach pierwszomajowych i ewentualnie paradach równości. Jakieś znamiona ideologii widać w działaniach PSL, polegających na reprezentowaniu interesów producentów żywności i ludności wiejskiej. W 2011 r. na scenie pojawił się Ruch Palikota, deklarujący się jako partia wolnościowo o lewicowym zabarwieniu. Ale kierownictwo partii szybko zapomniało o głoszonych hasłach i wdało się w pozbawioną stylu bijatykę polityczną, niczym nie różniącą się od tego, co robią inne partie.
Wydaje się, że współczesna polityka w skali globalnej  ulega podobnej tendencji. Partie po prostu wsłuchują się w głosy społeczeństwa lub jakichś jego części, np. mieszkańców wsi, rzemieślników, przedsiębiorców, wyrażane przez nich samych lub przez media i na tej podstawie ustalają, co chciałyby dla nich zdziałać, a więc zaprojektować sprzyjające im ustawy i inne regulacje. Im więcej oczekiwań im większych środowisk gotowe są reprezentować i im więcej zgromadzą w swoich szeregach wyrazistych osobowości, deklarujących działania, tym większe zyskują poparcie w wyborach. 
A z realizacją już bywa bardzo rozmaicie. Partia Tuska w 2007 roku zapewniała o rozliczeniu IV RP,  likwidacji kosztownego systemu ubezpieczeń emerytalnych rolników (KRUS),  uwolnieniu obywateli od mitręgi biurokratycznej, poszerzeniu sfery wolności obywatelskich. I nie zrealizowała z tego nic. Owszem, powołano komisje, ale albo nie doprowadziły one do żadnych istotnych konkluzji, albo rząd do konkluzji się nie odniósł, albo też deklarował gotowość zmian, ale niemożliwość ich realizacji tłumaczył rzeczywistym lub domniemanym oporem koalicjanta. Tyle tylko, że sprawował rządy w sposób spokojny, bez zagarniania mediów, instytucji państwa i bez awantur między koalicjantami. I to wystarczyło, żeby po czterech latach zyskać mandat do rządzenia w następnej kadencji. I kto wie, czy mimo rozdmuchanej, nie bez walnego udziału mediów,  ponad wszelką miarę afery podsłuchowej, nie wygra wyborów za rok. Tylko dlatego, że opozycja jest jeszcze bardziej bezideowa.
Czy jest na to sposób? Władysław Frasyniuk sugeruje  gremialne chodzenie do wyborów i skreślanie wszystkich. Jest to jednak postulat nie do zrealizowania. Ale inny, żeby wyborcy byli aktywni w czasie kampanii, chcieli rozliczyć polityków z ich obietnic i wyraźnie formułowali swoje oczekiwania, jest chyba równie nierealny. Więc za kilka miesięcy do wyborów samorządowych , a za rok do wyborów prezydenckich i parlamentarnych pójdzie jeszcze mniej ludzi niż cztery i pięć lat temu i wybiorą jeszcze mniej ideowych swoich przedstawicieli. Z tego chocholego tańca wyrwać nas mogą ekstremiści, którzy kierują się groźnymi ideologiami z przeszłości i których wzrost siły zagrozi wolnościom obywatelskim. Sa tacy, którzy przepowiadają bunt zniesmaczonych polityką mas.Tylko czy zniesmaczenie jest dostatecznie silna siła sprawczą masowych ruchów?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz