poniedziałek, 3 października 2016

Ludwik Stomma nakłuwa balon narodowej pychy

Moja bratowa przekazała mi do szpitala książkę, którą jej zdaniem powinienem przeczytać. Jest to wznowienie wydanych kilka lat temu dwóch tomów esejów pod wspólnym tytułem Polskie złudzenia narodowe
Autor, historyk i antropolog, na podstawie licznych źródeł i obfitej literatury polskiej i obcej obala liczne narodowe mity, stanowiące podstawę powszechnego mniemania o wyjątkowości narodu polskiego jako docenianego w całym świecie narodu bohaterów, pionierów oraz genialnych władców i przywódców politycznych.
Tymczasem okazuje się, że nie jesteśmy ani lepsi, ale też i nie gorsi od innych nacji, że podobnie jak inne narody mieliśmy fałszywych bohaterów, nad miarę wysoko cenionych przywódców a i nasze pionierstwo na wielu polach jest dość podejrzanego autoramentu. A w wielu kwestiach wlekliśmy się w ogonie europejskich narodów.
Kiedy w zachodniej Europie nawet na wsiach przestrzegano pewnych zasad higieny przejazd przez Polskę w XVII czy XVIII wieku był dla podróżnych mitręgą nie tylko z powodu braku dróg i minimum bezpieczeństwa, ale i brudu uniemożliwiającego nocleg lub spożycia posiłków. Wprawdzie w 1573 r. akt konfederacji warszawskiej zawierał pionierską deklarację wolności dla różnych religii i zakaz stosowania kar, ale został on pół wieku później złamany i kiedy w Europie stosy już pogasły, w Polsce jeszcze niecały wiek później jeszcze one płonęły. Ofiarami byli różnowiercy oraz czarownice. A i repertuar tortur bywał bogatszy, gdyż wzorów w tym zakresie dostarczała nie tylko  Europa, lecz także Azja.

Konstytucja 3 Maja była wprawdzie pierwszą w Europie, ale dalece bardziej była ona wsteczna od przyjętej dwa lata wcześniej we Francji Deklaracji praw człowieka i obywatela, zatwierdzonej jednak jako konstytucja we wrześniu 1891 r. Utrzymywała bowiem podział na stany z wyraźnymi przywilejami dla szlachty i sankcjonowała poddaństwo chłopów oraz m.in. uznawała katolicyzm za religię panującą. Dalece bardziej od naszej konstytucji liberalne były konstytucje Księstwa Warszawskiego nadana przez Napoleona oraz Królestwa Polskiego podpisana przez cara Aleksandra I.
Okazuje się też, że córka Kraka Wanda, nawet jeśli utonęła w Wiśle, a są co do tego wątpliwości, to nie z niechęci do poślubienia niemieckiego królewicza, Konrad Wallenrod pochodził spod Norymbergi i zmarł śmiercią naturalną, Michał Wołodyjowski nie wysadził się wraz z twierdzą kamieniecką, lecz nie zdołał uciec z pobliża pożaru twierdzy, który spowodował eksplozję prochów, a obrońca reduty Juliusz Ordon nie zginął w powstaniu w wieku 20 lat, lecz żył jeszcze ponad pół wieku i zmarł w sędziwym wieku we Włoszech. Mało tego, w 1848 r. udał się do Mediolanu, gdyż chciał wstąpić do legionu Mickiewicza, ale został brutalnie przepędzony, bo przecież wedle wieszcza już ud dawna nie żył.

Odmawić  też należałoby pierwszeństwa Polski jako kraju, w którym obalono dyktaturę bez jednego wybitnego okna, co dało Lechowi Wałęsie tytuł do otrzymania Pokojowej Nagrody Nobla. Wcześniej bowiem w sposób pokojowy obalona została dyktatura Salazara w Portugalii oraz Franco w Hiszpanii.

Autor kwestionuje też  przyjaźń polsko-amerykańską. Podaje np., że blisko 80 % Amerykanów nie wie, jakiej narodowości byli Pułaski i Kościuszko, że prezydent Wilson wprawdzie opowiedział się za powstaniem państwa polskiego w 1918 r. z dostępem do morza, ale już nie wykorzystał swoich wpływów, żeby zakreślić długość tego dostępu lub rozstrzygnąć sprawę Śląska. Brakło również głosu Stanów Zjednoczonych wobec najazdu Niemiec i Rosji na Polskę w 1939 r. Trzeba było dopiero zbombardowania Pearl Harbour, żeby przystąpiły do wojny. A po wojnie zgodziły się na oddanie Polski pod wpływy Sowietów.
Równie bezceremonialnie autor rozprawia się z mitami o polskiej arystokracji, która w większości otrzymała tytuły od zaborców, z mitem Maryi jako królowej Polski, bo wcześniej została też królową Francji, Bawarii i Włoch oraz m.in. pionierskością wynalazku Ignacego Łukasiewicza. Okazuje się bowiem, że kiedy wynalazł on lampę naftową (w 1853 r.), we Francji i Niemczech paliły się już od kilkunastu lat w gmachach publicznych Paryża i Londynu lampy elektryczne. To tak, jakby ktoś teraz, w XXI wieku, wynalazł dorożkę.
Podałem tu tylko część przypadków opisanych przez Stommę. Autor przytacza ich znacznie więcej, np. o rzekomo odwiecznych ziemiach polskich, które należały do Polski przez kilka lub kilkanaście procent lat w stosunku do całego tysiąclecia, o nieudacznych powstaniach narodowych w XIX w., mało chlubnych zachowaniach wychodźców zwanych Wielką Emigracją lub o udanych lub nie zamachach polskich. Wszystko to opisane zostało z ikrą i licznymi anegdotami, z jakich znany jest Stomma jako felietonista i gawędziarz.
Czy tym sposobem autor chciał pozbawić nas, Polaków, powodów do dumy z naszej historii, dokonań naszych władców, polityków, uczonych i artystów? Z cała pewnością nie. Chciał tylko pokazać, że podobnie jak inne narody mamy swoje mity, których i tak nie da się jedną czy nawet dziesiątkami książek obalić, ale których drugie dno warto poznać, choćby po to, żeby umieć je oddzielić od tych elementów naszej tożsamości, z których naprawdę możemy być 
dumni

PS.
Przeczytałem też książkę Tadeusza Sobolewskiego Dziecko Peerelu (Sic!, 2000). Autor jest krytykiem literackim i filmowym, więc znaczną część książki poświęcił kinu polskiemu, a w szczególności twórczości literackiej i filmowej Tadeusza Konwickiego, filmom Krzysztofa Kieślowskiego oraz twórczości literackiej Mirona Białoszewskiego.
Swoim relacjom prywatnym z Białoszewskim poświęcił też wiele miejsca w drugiej części książki, w której zawarł swoje dzienniki z końca lat siedemdziesiątych oraz z lat osiemdziesiątych, kiedy sam angażował się politycznie po stronie opozycji.


 okładka  okładka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz