niedziela, 16 października 2016

Jak długo to jeszcze potrwa?

Dobiega rok od fatalnych dla Polski wyborów parlamentarnych, które pozwoliły na samodzielne rządy partii, która zdawałoby się pokazała już wszystko, na co ją stać w latach 2005-2007 i w rezultacie po dwóch latach doprowadziła do takiej mobilizacji Polaków, że w wyborach wzięła udział ponad połowa uprawnionych.
Okazało się, że wystarczyło osiem lat i rosnąca arogancja Platformy Obywatelskiej, żeby o tych dwóch latach zapomnieć. Nie można nie dodać, że tymczasem prawa wyborcze zyskały roczniki, które wcześniej nie interesowały się życiem publicznym i dały się uwieść jak nie obietnicom PiS, to populistycznym hasłom głoszonym przez agitatorów Pawła Kukiza o oddaniu Polski obywatelom. No i nie pierwszy błąd taktyczny Leszka Millera, który zupełnie stracił instynkt polityczny, w wyniku czego niespełna osiem procent głosów nie pozwoliło na wejście do Sejmu, gdzie SLD mogło mieć około 25 mandatów.
W rezultacie partia Kaczyńskiego uzyskawszy niespełna 38 procent głosów mogła samodzielnie stworzyć rząd i podejmując fatalne decyzje butnie powoływać się na werdykt suwerena. I ma do tego swego prezydenta, który okazał się bezwolną marionetką w ręku prezesa partii, który będąc zwykłym posłem faktycznie pełni funkcje premiera rządu i prezydenta państwa. W tych okolicznościach ilekroć słyszę, że prezydent lub premier podjął jakąś decyzję, nie potrafię powstrzymać się od śmiechu, Podszytego złością, bo są to na ogól decyzje fatalne dla Polski, jej obywateli i pozycji naszego państwa w świecie.

Pod dyktando prezesa partii stworzony został rząd złożony albo z amatorów, albo z profesjonalistów, ale skoncentrowanych na wyrządzaniu szkód. Trudno inaczej zakwalifikować ministra środowiska, który zabrał się do niszczenia parków narodowych oraz ekosfery na innych obszarach, ministra rolnictwa, który spowodował degradację stadnin koni, opóźnienia dopłat dla rolników czy uniemożliwienia swobodnej gospodarki gruntami, , ministra sprawiedliwości, który zaczął już ręcznie zarządzać prokuraturą i sądami, choć prezes partii dopiero zapowiedział, że "teraz weźmiemy się za sądy" oraz ministra obrony, który degraduje obronność kraju, ministra spraw zagranicznych, który wiedzie Polskę do izolacji wśród krajów europejskich, czy nauczycielkę w randze ministra, która z uporem godnym lepszej sprawy demoluje system oświaty. A do tego niemal wszyscy wymienieni wyżej oraz ci nie wymienieni w poczuciu pełnej bezkarności otaczają się ludźmi znikąd, ale własnymi znajomymi lub znajomymi znajomych, którym powierzają intratne stanowiska nie bacząc na ich brak kwalifikacji oraz uprawnień. Ich zbiorowym synonimem jest asystent w prowincjonalnej aptece, który mając tylko maturę został szefem doradców ministra obrony, jego rzecznikiem prasowym oraz członkiem rad nadzorczych w kilku spółkach skarbu państwa w przemyśle zbrojeniowym. Sprawa Misiewiczów stała się na tyle głośna, że osobnik o tym nazwisku potracił stanowiska, ale inni, albo nadal je pełnią, albo wciąż są powoływani. Bo w razie czego i tak o tym, kto zostanie usunięty, a kto postawiony w jego miejsce, kto za to spotka się z niełaską, zdecyduje Kaczyński.
Są w rządzie także osoby mające kwalifikacje i kierujący się poczuciem odpowiedzialności. Zaliczam do nich minister Rafalską, której powierzono operację 500+ i na razie jeszcze sobie z nią radzi, ale pewnie zdaje sobie sprawę, że w końcu brak środków w budżecie da o sobie znać i kto wie, czy nie zapłaci za to stanowiskiem i infamią, ministra finansów, który już stracił stanowisko, ministra szkolnictwa wyższego, który rozważnie pracuje nad koncepcją zarządzania szkolnictwem wyższym, ale niewiele zdradza oraz ministra rozwoju. Ten ostatni jednak niczego jeszcze poza serią slajdów nie pokazał, za to wiele obiecuje, a ostatnio przejął obowiązki ministra finansów. W efekcie przypomina zakupoholika, któremu dano kartę kredytową bez limitu. Moim zdaniem kuglarstwo Morawieckiego musi w pewnym momencie wyjść na wierzch.

Ogromne szkody czyni też partia Kaczyńskiego przez stanowienie prawa, mając często za cichego sojusznika stronnictwo Kukiza. Na pierwszy ogień poszedł Trybunał Konstytucyjny, który stanowi zawadę w sukcesywnym zmienianiu ustroju państwa bez zmiany konstytucji, do czego PiS-owi brakuje konstytucyjnej większości. Trybunał nadal sądzi,  ale musiał zwolnić tempo, a jego wyroki ogłaszane są przez rząd lub nie, co jest ewidentnym łamaniem prawa. Z jednej strony więc zdominowany przez PiS parlament już poszerzył sobie pole działania, ale z drugiej zmobilizował przeciw sobie opozycję parlamentarną oraz sprowokował powstanie masowego ruchu pod nazwą Komitet Obrony Demokracji, który bardziej jest słuchany za granicą niż walczące nie tylko z większością parlamentarną, ale i między sobą partie opozycyjne. Przeciw próbom złamania sądu konstytucyjnego stanęły też instytucje zagraniczne, czyli Komisja Wenecka oraz Parlament Europejski, który prawdopodobnie rozpocznie niebawem wdrażanie trzeciego etapu postępowania przeciwko państwu polskiemu, co może mieć już konsekwencje natury ekonomicznej.
O ile jednak walka z Trybunałem Konstytucyjnym obudziła sprzeciw ze strony bardziej świadomych praw obywateli, na ogół w wieku średnim i starszym, gdyż jego niezbędność wymaga pewnej wiedzy i edukacji szerszych kręgów społeczeństwa (co zaczyna się dziać), o tyle groźba uchwalenia ustawy zakazującej całkowicie aborcji, dotknęła konkretnych ludzi w konkretnych sytuacjach życiowych.  W sytuacji, w której większość sejmowa odrzuciła liberalizujący społeczny projekt ustawy, a przyjęła do dalszego procedowania projekt rygorystyczny, kobiety zorganizowane w różnego typu organizacjach pozarządowych, ale też niezorganizowane, a także duża część mężczyzn zrobiły użytek z informacji podanej przez Krystynę Jandę o strajku kobiet islandzkich z 1975 r. i wystarczył im tydzień, żeby łagodniejszą jego wersję zrealizować w Polsce. I w poniedziałek 3 października na ulice ponad 170 miast w kraju wyległo według różnych szacunków od około stu do dwustu tysięcy kobiet i sekundujących im mężczyzn. Znacząca w tym była nie tylko liczba, ale fakt, że w Warszawie manifestacja odbyła się m.in. przed siedzibą partii rządzącej, że manifestacje odbyły się także w średnich i małych miastach i że w większości byli to ludzie młodzi.
Oczywiście postanowiłem umożliwić udział w strajku żeńskiej części załogi kierowanej przeze mnie biblioteki. Sam nie mogłem pójść na manifestację, bo dopiero co wyszedłem ze szpitala i cały czas brałem antybiotyki, a pogoda akurat była podła. Dlatego manifestacje nazwano marszami parasolek.
I dały one efekt. Członkowie partii rządzącej początkowo robili dobrą minę do złej gdy, ale dwa dni potem Sejm projekt ustawy zakazującej aborcji odrzucił. Wywołując z kolei gniew środowisk określających się jako "za życiem" oraz hierarchów Kościoła. Bo faktycznie, licząc na zaostrzenie przepisów w sprawie aborcji w wyborach poparły one PiS i nie wiadomo, co zrobią w następnych wyborach, gdyż partia Kaczyńskiego stała się także w ich oczach niewiarygodna. Ale innego wyboru raczej nie mają i nie będą miały.
A PiS próbuje się jakoś w tym odnaleźć. Prezes zwiększył swą aktywność medialną, ale chyba nie zapanował nad spoistością przekazu. Jednego dnia bowiem zapowiedział zamiar uniemożliwiania aborcji z powodu uszkodzenia płodu i znów wywołał wilka z lasu, więc następnego dnia zapowiedział, że rząd będzie stwarzał warunki, żeby kobiety chciały rodzić niepełnosprawne lub chore dzieci. Wygląda na to, że jednak bardziej boi się gniewu kobiet, niż niezadowolenia ze strony środowisk pro-live'owych i biskupów.
Po strajku kobiet wielu obserwatorów sceny politycznej ogłosiło, że zobaczyło już koniec rządów PiS-u. Bo tak zwykle bywa, że jak przeciwnik poczuje krew ofiary, niechby i potencjalnej, to już nie popuści.
W każdym razie poparcie dla partii  rządzącej w badaniach opinii społecznej spadło poniżej 30 % i zdaje się, że już na trwałe. I jednocześnie rośnie poparcie dla partii Petru, która jest bardziej wyrazista w swej opozycyjności (procentuje silna reprezentacja kobiet, wykształconych, zdecydowanych w sądach i ostro je artykułujących) niż w deklaracjach programowych.
Do nierozważnie rozpętanej wolny aborcyjnej zaczynają dochodzić problemy ekonomiczne. Optymistyczne wizje pozyskiwania pieniędzy z uszczelnienia systemu podatkowego przedsiębiorcy odczytali jako zapowiedź posuwania się państwa do bezpodstawnych oskarżeń i represji karnych i odpływ inwestorów (jeden Daimler Benz wiosny nie czyni), co wyraźnie widać w formie katastrofy giełdy warszawskiej, w postaci podatku bankowego czy od sklepów wielkopowierzchniowych są albo znacznie mniejsze niż przewidywano, albo niezgodne z prawem. Rząd zaczyna więc szukać pieniędzy w małych i średnich przedsiębiorstwach, we wprowadzeniu podatku jednolitego, w którym ukryta zostanie faktyczna jego podwyżka, w zwiększeniu opodatkowania i "oZUSowania" osób samozatrudnionych itd. O wydłużeniu o dwa lata okresu obowiązywania podwyższonej stawki VAT wprowadzonego na okres kryzysu finansowego już nie wspomnę.
Ale czy za tym widać koniec rządów PiS-u? Chciałbym być optymistą. Mam jednak na uwadze to, że poczucie bezkarności rządzących w zawłaszczaniu państwa i spółek państwowych świadczy, że mają w ręku narzędzia do utrzymania władzy na dłużej niż jedna kadencja. Mogą posunąć się do niszczenia mediów niezależnych (na razie niektóre z nich już stały się ugodowe, co znajduje wyraz w rozstawaniu się z krytycznymi wobec rządu dziennikarzami), mogą kombinować przy prawie wyborczym, mogą wreszcie dawać jeszcze większą swobodę w stosowaniu przemocy przez prorządowe w istocie organizacje nacjonalistyczne. No i nie wiadomo na razie, czemu ma służyć formowanie i uzbrajanie oddziałów samoobrony terytorialnej. Czy to nie będzie jakaś prywatna armia ministra obrony będąca kopią czegoś między ORMO a ZOMO.
Czego trzeba, żeby mieć nadzieję, że dostrzeżony na początku października koniec PiS-u widoczny był coraz wyraziściej? Otóż nie da się daleko ujechać na protestach walecznych kobiet. Ani na sprzyjaniu im przez ich partnerów, ojców czy przyjaciół. Potrzebna jest silniejsza mobilizacja tej części społeczeństwa, która nie godzi się na rządy autorytarne, na odsuwanie Polski na margines Europy i na powolną pauperyzację obywateli naszego kraju. Nie wiem, co dadzą apele do partii opozycyjnych, żeby zjednoczyły się w oporze i odsunęły na razie na dalszy plan rywalizację między sobą lub apele do znajdujących się poza parlamentem partii lewicowych, żeby przynajmniej po stronie lewicy zechciały zewrzeć szeregi. Przynajmniej w takim stopniu, żeby partia "Razem" zrozumiała, że w swej samoizolacji jest osobno i że w tej sytuacji niczego nie będzie w stanie zwojować, ani nie zyska legitymacji do czucia się beneficjentem odwojowania demokracji.
Marsz Komitetu Obrony Demokracji z 24 września, w którym według różnych szacunków wzięło udział od 15 do 30 tysięcy osób, był umiarkowanym sukcesem, świadczącym o zniechęceniu do tej formy protestu, jako mało skutecznej. Pomimo rosnącej mobilizacji społeczeństwa w oporze, czego dowodem był "Czarny Poniedziałek". Na forum dyskusyjnym coraz częściej pojawiają się wezwania do bardziej zdecydowanych działań, np. nieposłuszeństwa obywatelskiego. Niestety, wezwania te świadczą o niezrozumieniu istoty tej formy oporu. Zachodzi ono tylko wtedy, gdy obywatele decydują się na działanie sprzeczne z prawem, ale prawem sprzecznym z zasadami demokracji.  A tu jak na razie aktami nieposłuszeństwa obywatelskiego są posiedzenia Trybunału Konstytucyjnego wbrew "ustawie naprawczej" w kolejnej jej mutacji oraz - potencjalnie - działania sądów i administracji, kierujących się postanowieniami Trybunału Konstytucyjnego, które rząd nadal uważa za opinie, a nie wyroki. Do aktu nieposłuszeństwa obywatelskiego mogłoby dojść, gdyby administracja stolicy nie wydała zgody na manifestację KOD-u 11 listopada, a KOD jednak ją zwołał i stałaby się ona faktem.
Nie ma rady - o przywrócenie demokracji można walczyć tylko metodami demokratycznymi. Ale wspólnie z wszystkimi siłami, które nie godzą się na kontynuację (bez)rządów PiS-u.
Wydaje mi się, że jest możliwy strajk generalny, który mógłby być całkowicie legalny. To jest do zbadania przez prawników. Gdyby jednego dnia stanęły wszystkie przedsiębiorstwa (państwowe i prywatne), komunikacja publiczna, szkoły i uczelnie, administracja państwowa i samorządowa z możliwością powtórzenia na czas dłuższy, to mogłoby zadziałać. 
Ale czy sytuacja już do tego dojrzała i czy potrafimy się zmobilizować?
Znalezione obrazy dla zapytania szydło z twarzą kaczyńskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz