Parę dni temu otrzymałem zaproszenie na I Dolnośląski Kongres Kobiet. Nie wiem, jaki był klucz doboru uczestników. Nie sądzę, żeby
pamiętano mój niewielki artykulik o zbiorach literatury feministycznej w naszej
bibliotece, zamieszczony na stronie Feminoteki dobrych kilka lat temu. Więc może moja aktywność komentatorska na
Facebooku, kwitowana lajkami przez przedstawicielki różnych organizacji
kobiecych? Albo po prostu zdecydowało to, że pracuję w uczelni, która była
gospodarzem kongresu, a moje sympatyczne koleżanki krzątały się przy jego
organizacji.
Skorzystałem więc z tego zaproszenia, tym bardziej, że miałem do miejsca obrad bardzo niedaleko. Bez wątpienia sprzyjam bowiem wszelkim działaniom mającym na celu zapewnienie równych praw różnym grupom społecznym, które z powodów kulturowych
(obyczajowych, religijnych, ekonomicznych) są dyskryminowane, pomimo że konstytucja
im te prawa zapewnia. A już zwłaszcza, gdy one same się aktywizują. Kobiety, które do tych grup należą stanowią przecież połowę naszego społeczeństwa.. Płeć narzuca im role
domowe, zawodowe lub miejsca w hierarchii społecznej. Bo kobiety "od zawsze" były tymi, które mają obowiązek dbania o dom i dzieci, , umożliwiania mężom i synom robienia karier, powściągając własne ambicje życiowe i zawodowe. Nie z własnego wyboru przecież, lecz dlatego, że zostało im to narzucone przez silniejszych fizycznie mężczyzn, którzy stworzyli określone normy zachowania oraz prawa, a także przez maskulinistyczne systemy religijne. Obrazowo ujęła ten
syndrom prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, która jeszcze niedawno łapała się
na tym, że gniewał ją nieład w pokoju córki i wzruszał bałagan w pokoju syna.
Interesujący wydał mi się pierwszy panel poświęcony
różnorodności i równości, z udziałem najbardziej bodaj prominentnych
dyskutantów m.in. : legendy opozycji demokratycznej Barbary Labudy, europosłanki Lidii
Geringer de Oedenberg, wicemarszałkini Sejmu Wandy Nowickiej, minister Agnieszki
Kozłowskiej-Rajewicz i rektora naszej uczelni prof. Roberta Kwaśnicy. Mowa była o historii ruchów feministycznych,
sytuacji kobiet w życiu społecznym, o istocie gender (poszczególne uczestniczki
odniosły się do głupich stereotypów o ruchu feministycznym i „ideologii” gender
opowiadając zabawnie, na jakich to miotłach przyleciały na kongres) oraz o
oporze wobec dążeń emancypacyjnych kobiet.
W tej sesji bodaj jedyny raz zwrócono uwagę, że wedle badań
psychologicznych w jednych zakresach mocniejsze strony mają kobiety, w innych
mężczyźni. Poza tym przekonywano już tylko, że kobiety we wszystkim są lepsze,
bardzie wytrwałe, konsekwentne, pracowite lub gotowe do pracy zespołowej.
Jako ostatni zabrał głos prof. Robert Kwaśnica, który gdyby
dostosował się do konwencji kongresu mógłby poprzestać na podaniu informacji
świadczących o braku jakichkolwiek przejawów dyskryminacji ze względu na płeć
(co uczynił, dodając kurtuazyjnie, że jako rektor też jest kobietą) w kierowanej przezeń uczelni oraz
dodaniu, że spodziewa się wielu ciekawych wystąpień i konkretnych wniosków. Ale
– moim zdaniem słusznie – uznał, że jako profesor i mężczyzna powinien
przedstawić swój punkt widzenia. Dlatego na swój sposób, posługując się
zdyscyplinowaną metodologicznie, ale za trudną jak się okazało na to zgromadzenie i jego
charakter, hermeneutyczną analizą
dyskursu, stwierdził, że feministyczny dyskurs równościowy jest w zbyt małym
stopniu opisowy i że przeważa w nim perswazyjność, a wśród mechanizmów
służących zapewnieniu równości stosowane są mechanizmy jakby niezgodne z ideą
równości i dał za przykład mechanizmy kwotowe. I ściągnął na siebie burzę. W
niepamięć poszło całe jego wystąpienie, panie nie mogły mu darować zamachu na
święte parytety.
Więc może dobrze - dla siebie samego i przebiegu kongresu - że na ostatni panel, o kobietach w
polityce nie przybył zapowiedziany Władysław Frasyniuk, który znany jest z
tego, że mówi co myśli, a nie to, na co sala liczy.
W późniejszych panelach (o stereotypach, obliczach sukcesu, o młodym pokoleniu kobiet
oraz o kobietach w polityce) padały już tylko same słuszne zdania i opinie, co
nie znaczy, że niewarte uwagi i odnotowania. Np. Wanda Nowicka wezwała do
wsparcia jej starań o podjęcie prac nad projektem ustawy o parytetach (na razie
mamy kwotę 35 %) i tzw. suwaku (żeby na listach wyborczych umieszczano na
przemian kandydatur mężczyzn i kobiet), Barbara Labuda mówiła o jasnych i
ciemnych stronach uprawiania polityki, a burmistrzyni Nysy (jedynej gminy w
Polsce, która przyjęła Europejską Kartę Równości Płci) wskazała feministyczny
aspekt demokracji lokalnej. Moim zdaniem
był to – obok wystąpienia Roberta Kwaśnicy oraz przedstawicielek centralnej polskiej sceny politycznej – najbardziej konkretny głos, choć w
innym, bo bardziej praktycznym wymiarze.
Jak na mój gust trochę za dużo było w tym show przypominającego zgromadzenia sprzedawców garnków lub polis
ubezpieczeniowych (jesteśmy najlepsi, my
to wiemy , jak sprawić, żeby wszyscy inni wnet się o tym przekonali), a trochę za
mało rzeczowego namysłu, chęci dyskusji nad mniej oczywistymi racjami, w rezultacie
której uczestnicy zweryfikują swoje przekonania lub staną się bardziej otwarci
na odmienne racje.Oczekiwałem, że jeśli takie głosy się pojawią, spotkają się z wnikliwszą nieco dyskusją, a nie, prostackim niekiedy, "dawaniem odporu". Tym bardziej, że wśród dyskutantów nie brakowało osób, które przedstawiano wraz z podaniem ich zasług, stopni i tytułów naukowych. Nawiasem, podawano je w formie, jaka nie figuruje na posiadanych przez nie dyplomach, nie ma bowiem na razie żeńskiej odmiany stopni doktor, ani doktor habilitowany. No, ale atmosfera sali i charakter kongresu mogły uzasadniać takie ich podawanie. Wydaje się, że idąc tym tokiem rozumowania, należałoby oczekiwać od uczestniczek, żeby używały żeńskich form nazwisk, a więc Labudzina (jak Sapieżyna czy Kaczurbina), a nie Labuda, Kupczykowa, a nie Kupczyk czy - zależnie od stanu cywilnego - Wróblowa lub Wróblówna, a nie Wróbel. Byłby to zgodny z duchem feminizmu powrót do tradycji. Czesi na przykład wytrwale je kultywują.
Ale być może nie rozumiem konwencji takich kongresów. Może
istotnie mają one pozwolić uczestniczkom upewnić się co do własnej wartości lub
wzmocnić jej poczucie i dać energię do działań pozytywistycznych w ich
środowiskach rodzinnych, pracowniczych czy lokalnych? I rzeczywiście bardziej służą temu proste niekontrowersyjne przekazy w formie opowieści biograficznych, ukazywania patologii łych nawyków oraz wezwań do ich przezwyciężania niż narracje mniej emocjonalne, bardziej zaś esencjonalne. Jeśli tak, będę ciekaw
następstw tego zgromadzenia, które było dla mnie bardzo interesującym i w
znacznym stopniu pouczającym doświadczeniem.
Darowałem sobie sprawozdawanie z obrad, bo to wzięły na siebie media, skupiłem się natomiast na zapisie moich wrażeń.
Rozumiem pana stanowisko w sprawie wystąpienia pana rektora, w końcu to przełożony. Szkoda, że przy okazji obraził pan całe grono wspaniałych, madrych kobiet, które wystąpiły w panelu razem z panem rektorem, oceniając wypowiedź rektora jako " za trudną jak się okazało na to zgromadzenie i jego charakter". Przykre, tym bardziej, że pan rektor ewidentnie próbował pouczać kobiety, że on wie lepiej, co dla nas jest dobre, np. nie powinnysmy promować feminizmu, bo to odstręcza mężczyzn itp.kwiatki.
OdpowiedzUsuńCzyli dobrze jest jak jest, nic nie trzeba zmieniać. A już stanowisko rektora w sprawie parytetów na listach wyborczych to naprawdę trudno zrozumieć. Wydaje się, że stosowany na całym świecie mechanizm wyrównywania szans powinien być dobrze znany osobie na takim stanowisku. Swoją drogą wykazał się odwagą występując z takimi poglądami na sali pełnej kobiet.
Proszę tez o poprawienie informacji dotyczących wprowadzenia Europejskiej Karty Równości w Życiu Lokalnym. Gmina Nysa wprowadziła ją jako pierwsza w Polsce w 2008 roku. Kartę przyjął też niedawno Aleksandrów Kujawski oraz Związek Miast Polskich.Tą informację otrzymał pan w broszurze I Dolnośląskiego Kongresu Kobiet.
1. Mam nadzieję, że ci, co zechcą przeczytać mego bloga, zapoznają się też z Pani uwagami, które będą stanowiły korektę tego, com napisał. . 2. Rektor Kwaśnica nie pouczał, nie używał przecież języka perswazyjnego, lecz tylko wyspecyfikował kilka wniosków z analizy dyskursu feministycznego, czyli jakiejś sumy tekstów kulturowych utrwalonych w rozmaitej formie przez uczestniczki ruchów kobiecych. Każdy, który wybrałby tę samą metodę analizy tych samych lub podobnych tekstów, doszedłby do podobnych wniosków. Jeśli ja napiszę, że np. w najnowszej powieści Myśliwskiego (Ostatnie rozdanie") czytelnik znajdzie wiele dygresji o charakterze autobiograficznym, to nie będzie znaczyło, że pouczam Myśliwskiego! Będzie znaczyło tylko, że konstatuję fakt i nic więcej. 3. Prof. Kwaśnica nie zakwestionował sensowności zastosowania mechanizmów kwotowych w dążeniach do zapewnienia kobietom szerszej obecności w polityce, anie nie próbował go wyperswadować. Podał tylko przykład zastosowania mechanizmu nierównościowego do osiągnięcia celu równościowego. Dlatego czuję się w prawie do skwitowania, że nie został zrozumiany, bo być może mówił zbyt hermetycznym językiem. Jest to jednak w moim przekonaniu lepsza forma okazania audytorium szacunku niż przemawianie mające oznaczać poklepywanie po plecach, jak to zrobił prezydent Dutkiewicz. Gdyby przynajmniej panie biorące udział w tym panelu zechciały go zrozumieć, mogłaby z tego wyniknąć bardzo ciekawa dyskusja. Zrozumiały jednak tylko, niezgodnie z jego intencją, że jest on przeciw parytetom. I to dopiero jest przykre
OdpowiedzUsuńByłam na Kongresie we Wrocławiu. Popieram komentarz pana Stefana. Ja czułam się jak na spotkaniu "sekty". Owacje, brawa dla wypowiedzi kobiet, nie ważne co mówiły, ważne, że w ogóle mówiły. Ja nie wytrzymałam do końca!!! Chciałam się przekonać czy warto się przyłączyć i zostać feministką, ale się zawiodłam, nie w takiej formie. Kiedyś jako nastolatka chciano mnie włączyć do akwizytorów amway, kongres przypominał takie zgromadzenie. Ja straciłam sobotę.
OdpowiedzUsuńLęk przed zmianą jest czasami nie do wytrzymania, ale tylko zmiany są motorem postępu.
UsuńPrzecież każdy rozsądny człowiek rozumie, że zmiana w sposobie traktowania kobiet jest konieczna. Że nie mogą cieszyć się równością praw ani jako obywatelki kraju, ani jako pracownice (choć w miejscu, w którym ja pracuję płeć nie ma znaczenia, ale jednak gdy trzeba wykonać pracę wymagającą siły fizycznej, panie są wyręczane, to jest oczywiste), ani jako członkinie rodziny. Problem tkwi w sposobie, a tu widzę tylko dochodzenie do pożądanej zmiany w sposób deliberatywny. A nie bolszewicki, czyli piętnowanie każdego, który cel walki uważa za słuszny, ale ma wątpliwości co do metod. A znamiona takiego podejścia na kongresie były aż nadto widoczne.
UsuńZapewniam pana, że pan rektor został doskonale zrozumiany. Poddał w wątpliwość, a właściwie zarzucił zwolenniczkom i zwolennikom wprowadzenia kwot czy partyetów działanie wbrew regułom równościowym, na jakie się powołują. Jeżeli nawet sam osobiście rozumie równościowy mechanizm wprowadzania kwot, to w takim razie posłużył sie manipulacją, ponieważ nie wygłaszał wykładu na seminarium i zastosowanie w tym przypadku hermetycznego języka doprowadziło do wypaczenia tezy, którą wg pana chciał przekazać.Posługiwanie się jasnym językiem, zrozumiałym dla większości ludzi jest sztuką, którą na I DKK posiadły wszystkie paneliski, także profesorki .Jedynie pan rektor był najmądrzejszy i użył języka niezrozumiałego, aby udowodniać tezy, których nie chciał udowadniać. Protekcjonalny ton, który słychać było w jego wypowiedzi jasno pokazał - patryiarchat ma się doskonale, a jego beneficjencji mają bielmo na oczach czy raczej sterotypy w głowie.Prezydent Dutkiewicz to całkiem inna bajka, dużo, dużo brzydsza.
OdpowiedzUsuńWypowiadajcie się panie nadal tak dalej. Zrazicie sobie zwolenników do reszty. Nie tylko wśród mężczyzn
OdpowiedzUsuńGdy brak argumentów - pozostaje arogancja, która stereotypowo przystoi jedynie mężczyznom. My mamy grzecznie udawać, że nie zauważamy afrontów, bo kobieta musi być miła i delikatna, nie upominać się o swoje prawa.
OdpowiedzUsuńJa akurat popieram dążenia wszystkich grup dyskryminowanych o pełne prawa. Oczywiście, można tego nie dostrzegać lub udawać, że jest inaczej. Ale ze sprzyjania ruchowi feministycznemu takimi wpisami jak ten powyżej zostałem wyleczony. Na sali była garstka mężczyzn, nie sądzę, żeby na następnym było ich choćby tylu. Przychodzenie tylko po to, żeby usłyszeć lub przeczytać, że jest się arogantem i manipulatorem (o tej manipulacji inna pani na Facebooku), że patriarchat się solidarnie broni, tylko dlatego, że wyraziło się poparcie niedostatecznie bezwarunkowe i w ciemno, nie ma sensu.
OdpowiedzUsuń