piątek, 8 listopada 2013

Dyscyplina partyjna? Jestem za

Głosowanie w sprawie referendum o sześciolatkach stało się kolejnym pretekstem do utyskiwania opozycji nad zamordyzmem partii koalicyjnych. Oczywiście, najgłośniej pomstowali ci, którzy zobowiązali swoje kluby do głosowania inaczej niż partie rządzące. Niektórzy nawet nie musieli, gdyż w PiS-ie nikt nie śmie zagłosować inaczej niż prezes lub jego sejmowy komisarz Błaszczak.
Moim zdaniem dyscyplina partyjna czy klubowa jest oczywistością. Posłowie i senatorzy (a w Polsce lokalnej radni) startują do wyborów z list określonych partii, a więc z ich poparciem i wsparciem finansowym. A to daje pewne prawa, ale i zobowiązania. Wyborcy zaś głosując na kandydata są na ogół świadomi, że oddając głosując na iks-a wybierają go z listy określonej partii czy komitetu wyborczego, a więc oddają ewentualne rządzenie partii czy komitetowi, w której iks będzie ich przedstawicielem.



Z praw wybranych w wyborach najważniejsze, to wpływ na politykę klubu przez zabieranie głosu oraz glosowanie.Ale w glosowaniach, np. w sprawie poparcia jakiegoś projektu ustawy lub kandydatury na stanowisko członka Trybunału Konstytucyjnego, można znaleźć się wśród większości, ale i wśród mniejszości. Ale uchwałą, gdy została już przegłosowana, obowiązuje wszystkich, także tych, którzy znaleźli się w mniejszości. Powinni więc czuć się nią związani zarówno zabierając głos, jak i głosując jako członkowie klubu partyjnego. Albo wystąpić z klubu partyjnego.
Sam przewodnicząc kiedyś dużemu stowarzyszeniu znalazłem się raz czy drugi w mniejszości. I miałem tylko dwa wyjścia: albo się podporządkować i występować oraz głosować w innych gremiach zgodnie z wolą większości, chowając przekonanie o własnej słuszności do kieszeni, albo ustąpić z funkcji i w ogóle opuścić szeregi organizacji.
Inna sprawa, gdy sposób glosowania nie jest uchwalony w drodze uchwały z udziałem wszystkich członków klubu lub przez statutowy organ mający uprawnienia do podejmowania decyzji, lecz narzucony w sposób niedemokratyczny. Wtedy poseł, senator lub radny powinien rozważyć, czy zgodna z jego sumieniem jest przynależność do takiego klubu. Jeśli uzna, że jest, odbierze sobie tym samym moralne prawo do wypowiadania się o demokracji. Bo albo jej nie rozumie, albo nie szanuje.
Głosujący niezgodnie z wolą większości klubu PSL Eugeniusz Kłopotek, którego kwalifikacje intelektualne nie sięgają pozycji, jaką osiągnął, chodzi po kuluarach sejmowych w widzianej tylko własnymi oczami aureoli niezłomnego. Że nie dał się złamać i zagłosował zgodnie z własnym sumieniem. Ale jako członek klubu parlamentarnego powinien kierować się sumieniem zbiorowym! Albo wystąpić z klubu. Poza tym taki odważny to on znowu nie jest. Z góry wiedział, że koledzy go nie usuną z klubu, bo też tacy odważni, żeby postąpić zgodnie z zapowiedziami sprzed paru godzin, to oni też nie są.
Wydaje się, że kwestię dyscypliny partyjnej lub klubowej powinni szerokim rzeszom obywateli objaśnić jak nie sami politycy, to dziennikarze. Im i ich mocodawcom wygodniej jest jednak, gdy obywatel śledzący wydarzenia na scenie politycznej nie jest świadom pewnych reguł. Bo wtedy to, co powinno być dla niego oczywiste staje się w odbiorze medialnym sensacją, a kierujący się wątpliwą moralnie demagogią polityk - bohaterem dnia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz