poniedziałek, 27 stycznia 2020

Słowacja:Od Meciara do Ciaputovej

Wydawnictwo "Universitas"  uruchomiła serię "Poleca Adam Michnik". Inauguruje ją niewielka książka Martina M. Simecki, którego nie waham się nazwać słowackim Michnikiem. Młodszy o jedenaście lat, zaprawiony w działaniach opozycji demokratycznej w czasach rządów komunistów (czechosłowacki był bardziej bezwzględny wobec opozycjonistów), a potem przez parę lat naczelny słowackiego odpowiednika "Gazety Wyborczej" pod krótkim tytułem "Sme" (My).
Trudno jakoś streścić zbiór esejów tego Słowaka o czeskich korzeniach, układający się w osobistą historię autora, historię okresu "normalizacji" w Czechosłowacji po spacyfikowaniu "Praskiej wiosny" i historię Słowacji po podziale państwa na dwa odrębne, zdaniem autora niepotrzebnie, tylko dla zaspokojenia żądzy władzy niedawnego komunisty Vladimiira Meciara, historię opozycji demokratycznej. Tym bardziej, że czytelnik znajdzie tu ponadto opis losów pojedynczych osób, charakterystykę zachodzących zjawisk społecznych i rozważania nad ich naturą.



Polacy nawet po lekturze książek Mariusza Szczygła nie zdają sobie pewnie sprawy, że pisarz, który podpadł władzy w okresie "normalizacji" w Czechosłowacji znikał  z życia publicznego - nie mógł nic publikować, jego książki wycofywano ze spisów lektur szkolnych i z bibliotek. Tracił też pracę w szkole, na uniwersytecie, czy w redakcji. Kierowano go do pracy fizycznej, na ogół poza aglomeracjami miejskimi, a emerytom obniżano wysokość wypłat.  Taki los spotkał ojca autora książki, słowackiego pisarza Dominika Tatarkę, że o Vaclavie Havlu nie można nie wspomnieć. W części słowackiej na los swego rodzaju banity decydowali się nieliczni. Większość dogadała się z władzą i długo potem miała moralnego kaca. Zaś czescy pisarze zorganizowali system samizdatów i potem, w wolnym już państwie uważają ten okres za najpiękniejsze lata życia, co sprawiło doświadczenie wspólnoty losu.
Autor pisze o rozmowie z niedawnym premierem Robertem Ficą, politykiem cynicznym, niechętnie mówiącym o wielkich ideach. Pisze o nim "Epoka Fico mimo ekonomicznego wzrostu jest w istocie epoką stabilnego upadku i erozji autonomicznych instytucji, takich jak sądy i policja, bez których demokracja nie może się obejść". Coś mi to przypomina...
Ale autor po latach nieobecności w Słowacji zauważa, że społeczeństwo przestaje już być obojętne.
I wnet to wyrwanie się z obojętności znalazło wyraz, gdy zamordowany został młody dziennikarz Jan Kuciak i jego narzeczona. Wielotysięczne manifestacje w Bratysławie i innych miastach Słowacji doprowadziły do obalenia rządu Fico i do wyboru na prezydenta nie kryjącej swych liberalno-lewicowych poglądów Zuzany Ciaputovej. Tym trzynastu miesiącom, które wstrząsnęły Słowacją autor poświęca ostatnią część swej książki.
Ta historia powinna krzepić. Ale polska opozycja po zabójstwie prezydenta Gdańska nie potrafiła, jak ta słowacka, wezwać obywateli do zdecydowanej walki o przyzwoitą Polskę (hasło manifestantów słowackich brzmiało "O przyzwoitą Słowację").  Poprzestała na wyrażeniu niezgody i gniewu.
Na koniec cytat, który w kontekście mowy Mariana Turskiego i sformułowanego przezeń z okazji Światowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu jedenastego przykazania - "Nie bądź obojętny" - nabiera nowej siły:

Obojętność to cichy wspólnik zła,bo nie przeciwstawia się jego rozprzestrzenianiu się w społeczeństwie. Jej pierwszymi ofiarami są ci, którzy nie mają wspólnego plemiennego kokonu, dlatego większość w zupełnym milczeniu przyglądała się deportacjom słowackich Żydów i prześladowaniom mniejszości etnicznych, a dziś przymyka oczy na romskie osady na peryferiach wiosek.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz