sobota, 19 października 2019

PiS rządzi dalej. Czy mogło być inaczej?

PiS utrzymał stan posiadania w Sejmie, choć dla uzyskania podobnej liczby mandatów, co w poprzedniej kadencji potrzebował ponad 43 % głosów. Ale stracił większość w Senacie. Chyba żeby znalazło się w opozycji dwóch Kałużów* i trwają próby ich znalezienia wśród senatorów wśród opozycji.
I jak ostał się rząd, w którym być może nastąpią drobne przetasowania, to i ostał się Ziobro z jego sędziami w KRS oraz prokuraturą. I nadal umarzane są lub w ogóle nie podejmowane śledztwa, a sędziowie, którzy ewidentnie sprzeniewierzyli się zasadom sprawowania urzędu nadal zasiadają w KRS. Zarzuty dyscyplinarne zaś stawiane są sędziom uparcie nie poddającym się naciskom władzy, czyli ukarali osoby, które ukarać należało i uniewinnili te, wobec których zarzuty okazały się niezasadne.
Komentatorzy i samorządowcy w dużych miastach zachwycają się  niespotykaną od 30 lat frekwencją, która tam przekroczyła 70 %, a w ogóle w kraju odnotowano ją tylko 10 % mniejszą. I podkreślają, że na partie opozycyjne, wliczając w to i ultraprawicą Konfederację, zagłosowało o blisko milion wyborców więcej niż na PiS.

Niewątpliwie wysoka frekwencja była efektem mobilizacji zwolenników zarówno rządzącej kliki, jak i opozycji. Ale wydaje się, że nie tylko. I tu posłużę się cytatem z "Gazety Wyborczej": "Polacy mieli wreszcie na kogo głosować". Otóż w wyniku niedogadania się partii demokratycznej opozycji, o czym zdecydowała nieufność do lidera Platformy Grzegorza Schetyny, powstały trzy bloki partii: nijakie  centrum w postaci koalicji PO-KO, czyli Platforma, niedobitki Nowoczesnej, malutka partia Zieloni i jeszcze mniejsza Inicjatywa Polska, które tu zupełnie nie pasują), wyrazista Lewica, zmuszona startować pod szyldem SLD, figurującym na liście wyborczej, co mogło negatywnie zaważyć na głosowaniu przez tych, którzy nie byli zdecydowani, ale rozważali taką możliwość oraz konserwatywna Koalicja Polska, sklecona z PSL i resztek klubu Kukiz 15. Bo najwyraźniej lider PSL liczył na przyłączenie się także innych organizacji deklarujących się jako konserwatywne. No i jeszcze bardziej na prawo, w gruncie rzeczy na skrajnym skrzydle nacjonalizmu zawiązał się sojusz nazwany Konfederacją Wolność i Niepodległość.
W efekcie wyborcy - inaczej niż w wyborach do Europarlamentu -  zyskali szeroką ofertę komitetów wyborczych i może nie tyle ich programów, co profilów politycznych czy też ideowych, bo programy interesują tylko najbardziej świadomą część wyborców.
Choć z tą świadomością też jest rozmaicie. Ileż to ja dostałem wezwań, żebym nie krytykował Schetyny i kierowanej przezeń partii, bo to woda na młyn PiS-u. I zarazem każda próba pokazania przez inne partie opozycyjne, że mają lepsze rozwiązania niż PO, były odczytywane jako ataki na tę partię. Czyli tylko PO należało w mniemaniu owych "demokratów", a raczej "demokratek", bo najbardziej zaperzone okazywały się panie, uznawać za demokratycznej i godne rywalizować z kliką rządzącą. Nawet deklaracje liderów Lewicy i  PSL, że nie ma wrogów na opozycji, były puszczane mimo uszu. Na szczęście same rywalizujące partie opozycji zachowywały się z wzajemnym szacunkiem.
Można się zastanawiać, jaka strategia wyborcza opozycji jest lepsza: wielka koalicja, czy rywalizacja. Zwłaszcza w perspektywie nieodległych wyborów prezydenckich. Koalicje lepione na siłę, z partii kierujących się rozmaitymi, aż do granic wzajemnej sprzeczności sprawia, że trudno jest wypracować jakiś wspólny projekt, a jeszcze trudniej stworzyć budzącą zaufanie u wyborców markę. No i wyborcy mogą stracić chęć do głosowania, bo tracą albo nie chcą dać głosu komuś, z kimś się zasadniczo nie zgadza lub zwyczajnie go nie ceni, albo dostrzegają tylko jeden cel: pokonania czy odsunięcia od władzy drugiej strony. Przekładając na proste rozumowanie: jeden wyborca nie zagłosuje, bo koalicja jest bezideowa, chce tylko zdobyć władzę, drugi nie, bo chcąc nie chcąc wprowadziłby do Sejmu polityka partii obcego mu ideowo lub po prostu źle przez siebie ocenianego. Jeszcze innymi słowy jeden nie zagłosuje, bo na "biorącym" miejscu na wspólnej liście jest Joanna Senyszyn, drugi, bo jest Paweł Kukiz, a trzeci, bo jest Grzegorz Schetyna.
Z kolei gdy partie opozycyjne startują osobno, lub w koalicjach mniej więcej podobnych ideowo, grozi zasada d'Hondta, który nagradza partię  zwycięską nawet gdy uzyska mniej głosów niż suma głosów partii opozycyjnych.  Co właśnie się stało.
Ale stało się tak, że wśród rywalizujących partii opozycyjnych ta największa była najmniej wyrazista ideowo, a jedyne, co ją spajało to chęć odsunięcia rządzącej kliki, a cztery lata w opozycji nie wystarczyły do wypracowania jasnego wizerunku partii, mającej wartą uwagi markę. Świeciła światłem odbitym od PiS (my damy tyle, to my do tego jeszcze tyle), a potem i od Wiosny (jak wy skrócicie kolejki do specjalistów do miesiąca, to my do 21 dni, ale nie wiadomo jak, podczas gdy Wiosna przedstawiła mechanizm).  No i przywrócenie praworządności i umocnienia zrujnowanych instytucji demokracji, co jest oczywiste, ale co porywa tylko najbardziej świadomych wyborców, a do innych trafi tylko wtedy, gdy doświadczą niepraworządności na własnych plecach. Ale to się przydarza setkom, może tysiącom, ale nie milionom. A potrzebne są miliony głosów.
Przed nami następne 4 lata pogrążania się Polski i tyleż czasu na skrystalizowanie się idei przyświecających partiom opozycyjnym i zakorzenienia się w świadomości obywateli. Będzie może łatwiej, bo będą miały dotację i gwarancję częstej obecności w mediach.
Wybory Parlamentarne 2019. Pierwsze posiedzenie nowego Sejmu 12 listopadaA Platforma, jeśli ma przetrwać musi się na nowo wymyślić, bo trwanie w bezideowości i licytowaniu się z innymi może się okazać zgubna.

2 komentarze:

  1. Z całą pewnością, Platforma musi się na nowo wymyślić, z tym, że aby się wymyślić potrzebne jest Platformie inne przywództwo - z Grzegorzem Schetyną to się nigdy nie uda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem dokładnie tego samego zdania. To jest w jej interesie bardziej niż moim

    OdpowiedzUsuń