środa, 4 stycznia 2017

Po co nam taka opozycja?

Trzy tygodnie trwa już ostra faza kryzysu parlamentarnego w Polsce. Tyleż trwa okupacja sali posiedzeń plenarnych Sejmu przez posłów Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej oraz manifestacje i pikiety Komitetu Obrony Demokracji i innych ruchów zrodzonych w tym samym celu.
Tymczasem partia, która sprowokowała ów kryzys poprzez właściwie nielegalnie przyjęte ustawy, w tym ustawę budżetową bez pełnej procedury ustawodawczej i w obecności śladowej liczby posłów opozycji, tej licencjonowanej, jaką de facto jest ugrupowanie Kukiza, a potem przyjęła linię postępowania, wedle której wszystko odbyło się lege artis. I ani myśli z niej ustąpić. W sprawę wmieszał się pan wybrany na prezydenta, ale faktycznie z niej abdykujący przez kolejne akty łamania konstytucji, który zapowiedział gotowość mediacji, ale chodziło mu tylko o zaistnienie, bo oczywiście uznał działania rządzących za legalne na podstawie skłamanej informacji marszałka Sejmu.
Mało tego, tymczasem w sposób nielegalny powołał - w nocy - powolną partii rządzącej przewodniczącą Trybunału Konstytucyjnego, która z kolei w niezgodzie z prawem dopuściła do sądzenia nielegalnie wybranych członków Trybunału.  


Trudno nie docenić desperacji posłów, bo muszą znosić rozmaite niewygody, ograniczyć kontakty z rodzinami, zrewidować plany na najbliższy czas i narażać się na rozmaite oskarżenia ze strony polityków partii rządzących oraz powolne im media.
Ale mimo to opozycja parlamentarna mnie rozczarowuje. Gdyby podobnych rozmiarów kryzys wybuchł pod rządami koalicji PO-PSL lub jakiejkolwiek innej, Kaczyński nie spocząłby, dokąd przynajmniej by obozu rządzącego wyraźnie nie osłabił lub nawet spowodował odsunięcie od władzy. Nie cofnąłby się przed niczym, łącznie z wciągnięciem w to Kościoła i rozpętaniem burzy na forum międzynarodowym. I nie bałby się oskarżenia o zdradę, tak jak nie bał się takich oskarżeń, gdy był w opozycji.
Tymczasem obecna opozycja nie tylko jest bojaźliwa, ale przede wszystkim wykorzystuje kryzys do rywalizacji między poszczególnymi stronnictwami. Najpierw wyłamał się PSL i na własną rękę zaczął szukać kompromisowego rozwiązania i opuścił sale sejmową. To nie powinno dziwić, bo to jest partia gotowa zawrzeć koalicję z każdym, kto jej to zaproponuje. Więc nie chce zrazić do siebie PiS-u. Natomiast musi dziwić i oburzać postawa liderów PO i Nowoczesnej, którzy nawet w obecnej sytuacji nie zaprzestali walki o liderowanie opozycji. Kiedy więc Ryszard Petru zaczął paktować z wicemarszałkiem Senatu (chodzi o dopuszczenie do zgłaszania poprawek do ustawy budżetowej, żeby w ten sposób zmusić Sejm do ustosunkowania się do nich i umożliwić to także posłom opozycyjnym, Grzegorz Schetyna nie mógł nie ogłosić swego zdumienia, że odbyło się to bez wspólnego uzgodnienia. Ale jestem pewien, że gdyby to on paktował, swego zdumienia nie ukrywałby Petru. A jeśli do tego dodać niewinne wprawdzie popisy artystyczne okupujących salę, które łatwo obśmiać lub absolutnie niestosowną prywatną wyprawę zagraniczną lidera Nowoczesnej, to trudno się nie zżymać, że w gwizdek idzie nie tylko para z wysiłku i niewygód posłów obu partii, ale i setek oraz tysięcy ludzi zwoływanych przed gmach Sejmu przez Komitet Obrony Demokracji i inne organizacje dla poparcia protestu posłów opozycji. Ale potrzebę zjednoczenia widzą młodsi politycy obu partii. Jeden z nich ogłosił nawet z trybuny ustawionej przed gmachem Sejmu, żeby już nie mówić o Platformie i Nowoczesnej, lecz o zjednoczonej opozycji. Wywołało to aplauz tysięcy zgromadzonych, ale za tym niestety nie poszły czyny.
Nie wiadomo, co się musi stać, żeby cała opozycja zwarła szyki i stanęła na wysokości zadania. Bo przecież mamy już do czynienia z coraz częstszymi przypadkami przemocy, nie zwykłej, bandyckiej, lecz na tle nienawiści rasowej lub narodowej, nie tyle tolerowanej, co wręcz cieszącej się zrozumieniem ze strony rządzących. I nawet w tej sprawie nie słyszy się głosu oburzenia ze strony opozycji. Ani wspólnego, ani każdego z osobna. Słychać na szczęście głos Komitetu Obrony Demokracji, który wraz z bardziej radykalnymi organizacjami (jak np. Obywatele RP) staje się jedyną nadzieją na przerwanie marszu PiS. Może KOD zdecyduje się też na postawienie pewnych warunków partiom opozycyjnym. Np., że nie pozwoli ich liderom na zabieranie głosu na manifestacjach, dokąd nie wystąpią solidarnie. Jeśli zechcą brać udział w manifestacjach, proszę bardzo, witamy, nawet ze sztandarami i banerami, ale bez możliwości prowadzenia wzajemnych utarczek z użyciem mikrofonów. Dość marnowania energii tysięcy ludzi na prowadzenie politycznych gierek przez Kosiniaka-Kamysza, Petru i Schetynę. Albo niech występują jako zjednoczona opozycja, albo wcale.

Zdjęcie z portalu "Na temat"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz