Jedna z najczarniejszych postaci polskiego rządu minister Dawid Jackiewicz, który powinien był zniknąć z życia publicznego kilka lat temu, po śmierci w dziwnych okolicznościach osobnika molestującego żonę polityka, wymusił na zarządach spółek z udziałem skarbu państwa decyzję o finansowaniu tworu nazwanego górnolotnie Polską Fundacją Narodową. Trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że zrobili to w tym samym czasie, nie zasięgając opinii rad nadzorczych ani zgromadzeń akcjonariuszy, wśród których są przecież osoby i spółki prywatne.
Roczny budżet fundacji ma wynosić 100 mln zł. Co oznacza, że o tyle mniej pieniędzy ulokowanych zostanie przez te spółki w inwestycjach lub o tyle mniej będzie do podziału w formie dywidend dla akcjonariuszy lub wspólników.
Celem fundacji ma być promocja polskiej marki za granicą i zapobieganie tworzeniu o niej negatywnych opinii. Ma to być więc realizacja tego, co wcześniej marzyło się Kaczyńskiemu i Glińskiemu, choć w wersji zminimalizowanej, bo na hollywoodzki film sławiący polską historię trzeba by zbierać latami i szukać realizatora, których chciałby firmować taki gniot swoim nazwiskiem.
Co więc to może być? Na razie bliżej nie wiadomo. Można zatem przypuszczać, że w jakiejś perspektywie - jeśli PiS-owi wystarczy czasu - powstanie jakiś polski odpowiednik telewizji Russia Today, która bynajmniej opinii o Rosji w świecie nie poprawiła, ale trochę ludzi się przy niej nieźle żywi. Może to być jakieś pismo ilustrowane na podobieństwo PRL-owskiego miesięcznika "Polska" w różnych wersjach językowych, tylko bardziej "wypasione". Mogą to być też zamawiane artykuły, programy radiowe i telewizyjne lub klipy, w nadziei, że wykorzystają je liczące się zagraniczne dzienniki i tygodniki, radiostacje i kanały telewizyjne lub portale internetowe. Osobiście jednak wątpię, czy jakiś "Times", "Washington Post" czy "Le Monde", kanał CNN czy BBC okazała nimi zainteresowanie w innym celu jak tylko ośmieszenie prób pokazania czarnego jako białe. Jak zresztą mogłoby być inaczej, skoro zdaniem rządowych polityków i prorządowych publicystów wszystkie wymienione i liczne inne liczące się media zagraniczne są pod wpływem jak nie Anne Applebaum i Sikorskiego, to Michnika i sprzyjającemu międzynarodowemu "lewactwu"Sorosa.
Celem fundacji ma być promocja polskiej marki za granicą i zapobieganie tworzeniu o niej negatywnych opinii. Ma to być więc realizacja tego, co wcześniej marzyło się Kaczyńskiemu i Glińskiemu, choć w wersji zminimalizowanej, bo na hollywoodzki film sławiący polską historię trzeba by zbierać latami i szukać realizatora, których chciałby firmować taki gniot swoim nazwiskiem.
Co więc to może być? Na razie bliżej nie wiadomo. Można zatem przypuszczać, że w jakiejś perspektywie - jeśli PiS-owi wystarczy czasu - powstanie jakiś polski odpowiednik telewizji Russia Today, która bynajmniej opinii o Rosji w świecie nie poprawiła, ale trochę ludzi się przy niej nieźle żywi. Może to być jakieś pismo ilustrowane na podobieństwo PRL-owskiego miesięcznika "Polska" w różnych wersjach językowych, tylko bardziej "wypasione". Mogą to być też zamawiane artykuły, programy radiowe i telewizyjne lub klipy, w nadziei, że wykorzystają je liczące się zagraniczne dzienniki i tygodniki, radiostacje i kanały telewizyjne lub portale internetowe. Osobiście jednak wątpię, czy jakiś "Times", "Washington Post" czy "Le Monde", kanał CNN czy BBC okazała nimi zainteresowanie w innym celu jak tylko ośmieszenie prób pokazania czarnego jako białe. Jak zresztą mogłoby być inaczej, skoro zdaniem rządowych polityków i prorządowych publicystów wszystkie wymienione i liczne inne liczące się media zagraniczne są pod wpływem jak nie Anne Applebaum i Sikorskiego, to Michnika i sprzyjającemu międzynarodowemu "lewactwu"Sorosa.
Inicjatywa jednak z góry skazana jest na przegraną. Do tej pory Polska cieszyła się w świecie znakomitą renomą mimo braku istotnych zabiegów. Wystarczyło tylko względnie mądrze rządzić, dbać o relacje międzynarodowe i unikać skandalicznych wypowiedzi.
Budowa marki ma sens wtedy, gdy podmiot, jakim jest państwo budujący swój wizerunek kieruje się powszechnie uznawanymi wartościami, jak nie w całym świecie, to w regionie, do którego należy, szanuje prawa człowieka i obywatela, w ostatnich dekadach także i zwierzęta, a więc nie dyskryminuje ludzi z powodów od nich niezależnych, szanuje traktaty i prawo międzynarodowe, co w przypadku Polski oznacza kierowanie się zasadami demokracji liberalnej. Wtedy marka niejako buduje się sama. Można jednak ją umacniać przez promocję kraju jako celu dla turystów, ludzi spragnionych dostępu do wartościowych przejawów kultury artystycznej, zapewniając warunki do jej tworzenia, promując twórców, badaczy, określone produkty lub usługi, dbając o zrównoważony rozwój ekonomiczny oraz obsadzając zagraniczne placówki dyplomatyczne, gospodarcze lub kulturalne ludźmi o wysokich kwalifikacjach i zapewniając im możliwości nieskrępowanej aktywności.
Tymczasem w ciągu nieco ponad pół roku prawa konstytucyjne i instytucje stojące na ich straży zostały podeptane, demolowany jest budżet państwa, niszczony jest krajobraz kulturowy, a sprawdzonych dyplomatów zastępuje się ludźmi, których jedyną zaletą jest przynależność do partii rządzącej, a do tego, jak słychać w zagranicznych Ośrodkach Kultury Polskiej obowiązuje zapis na nazwiska - polskich artystów i specjalistów, którzy powinni być promowani oraz zagranicznych polonofilów, którzy wyrazili się krytycznie o obecnej ekipie rządzącej. Ostatnio dotknęło to wybitnego pisarza i publicystę austriackiego, tłumacza literatury polskiej Martina Pollacka oraz wybitnej naszą pisarkę Olgę Tokarczuk. Przenieśli się więc oboje na większą i cieszącą się większą popularnością scenę wiedeńskiego Burgtheater. Z pewnością opowiedzą austriackiej publiczności o powodach przenosin.
Pomysł z fundacją wykpiony już został przez publicystów i opozycyjnych polityków. Jedni zapytują, ile z tej puli 100 mln trzeba wydać, żeby przykryć skandaliczne wypowiedzi ministrów obecnego rządu, nie potrafiących ukryć swych antysemickich i ksenofobicznych wystąpień medialnych lub twierdzących, że nie znają pojęcia "demokracja liberalna", inni zaś zastanawiają się, czy nie taniej dać po milionie tym ludziom za obietnicę powstrzymania się od publicznych wypowiedzi. Jedno i drugie rozwiązanie jest niewykonalne, bo wypowiedzi tych nijak wytłumaczyć się tak, żeby nie wyszli na głupców i ludzi o ograniczonych horyzontach się nie da. Nie da się też zamknąć im ust, bo - jak to ludzie próżni i po prostu głupi - mają ogromne "parcie na szkło". I czasem przychodzi im zabrać głos zanim dotrze do nich tzw. przekaz dnia. Też na ogół skandaliczny.
Ktoś się jednak za te 100 mln rocznie odebranych spółkom i ich akcjonariuszom nieźle przeżywi. A faktycznie będą to pieniądze wyrzucone w błoto.
Budowa marki ma sens wtedy, gdy podmiot, jakim jest państwo budujący swój wizerunek kieruje się powszechnie uznawanymi wartościami, jak nie w całym świecie, to w regionie, do którego należy, szanuje prawa człowieka i obywatela, w ostatnich dekadach także i zwierzęta, a więc nie dyskryminuje ludzi z powodów od nich niezależnych, szanuje traktaty i prawo międzynarodowe, co w przypadku Polski oznacza kierowanie się zasadami demokracji liberalnej. Wtedy marka niejako buduje się sama. Można jednak ją umacniać przez promocję kraju jako celu dla turystów, ludzi spragnionych dostępu do wartościowych przejawów kultury artystycznej, zapewniając warunki do jej tworzenia, promując twórców, badaczy, określone produkty lub usługi, dbając o zrównoważony rozwój ekonomiczny oraz obsadzając zagraniczne placówki dyplomatyczne, gospodarcze lub kulturalne ludźmi o wysokich kwalifikacjach i zapewniając im możliwości nieskrępowanej aktywności.
Tymczasem w ciągu nieco ponad pół roku prawa konstytucyjne i instytucje stojące na ich straży zostały podeptane, demolowany jest budżet państwa, niszczony jest krajobraz kulturowy, a sprawdzonych dyplomatów zastępuje się ludźmi, których jedyną zaletą jest przynależność do partii rządzącej, a do tego, jak słychać w zagranicznych Ośrodkach Kultury Polskiej obowiązuje zapis na nazwiska - polskich artystów i specjalistów, którzy powinni być promowani oraz zagranicznych polonofilów, którzy wyrazili się krytycznie o obecnej ekipie rządzącej. Ostatnio dotknęło to wybitnego pisarza i publicystę austriackiego, tłumacza literatury polskiej Martina Pollacka oraz wybitnej naszą pisarkę Olgę Tokarczuk. Przenieśli się więc oboje na większą i cieszącą się większą popularnością scenę wiedeńskiego Burgtheater. Z pewnością opowiedzą austriackiej publiczności o powodach przenosin.
Pomysł z fundacją wykpiony już został przez publicystów i opozycyjnych polityków. Jedni zapytują, ile z tej puli 100 mln trzeba wydać, żeby przykryć skandaliczne wypowiedzi ministrów obecnego rządu, nie potrafiących ukryć swych antysemickich i ksenofobicznych wystąpień medialnych lub twierdzących, że nie znają pojęcia "demokracja liberalna", inni zaś zastanawiają się, czy nie taniej dać po milionie tym ludziom za obietnicę powstrzymania się od publicznych wypowiedzi. Jedno i drugie rozwiązanie jest niewykonalne, bo wypowiedzi tych nijak wytłumaczyć się tak, żeby nie wyszli na głupców i ludzi o ograniczonych horyzontach się nie da. Nie da się też zamknąć im ust, bo - jak to ludzie próżni i po prostu głupi - mają ogromne "parcie na szkło". I czasem przychodzi im zabrać głos zanim dotrze do nich tzw. przekaz dnia. Też na ogół skandaliczny.
Ktoś się jednak za te 100 mln rocznie odebranych spółkom i ich akcjonariuszom nieźle przeżywi. A faktycznie będą to pieniądze wyrzucone w błoto.
Mam ochotę nazywać tę instytucję Polską Fundacją Narodowego Bezwstydu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz