poniedziałek, 21 grudnia 2015

Wściekłość i wstyd. Nie tylko Michnika

Adam Michnik stał się dla mnie ważny od czasu, gdy powstał Komitet Obrony Robotników. Z jego tekstami zetknąłem się jednak dopiero w stanie wojennym, dzięki prasie konspiracyjnej i emigracyjnej. Zaimponował mi listem do gen Kiszczaka oraz zbiorem szkiców "Kościół - lewica - dialog". W pierwszym potrafił zarazem okazać niezłomność, jak i umiejętność wzniesienia się ponad własne emocje i doznane krzywdy. W drugim oddał hołd Kościołowi w Polsce, który w latach osiemdziesiątych stał się otwarty na rozmaite opcje polityczne i społeczne i stał się istotnym czynnikiem w spajania narodu w oporze przeciw opresyjnej władzy. Stałe czytanie "Gazety Wyborczej" nawet (a może zwłaszcza?) po odebraniu jej logo "Solidarności", było więc naturalną konsekwencją tego zauroczenia. Nie zmieniłem zdania nawet wtedy, gdy sam zostałem przez nią zaatakowany. Gazeta wierzyła bowiem słowom pewnego generała z dawnej ekipy gen. Jaruzelskiego. Szczególnie ważne są dla mnie artykuły samego naczelnego, który zabiera głos rzadko, ale zawsze jest to głos, z którego tezami nie potrafię się nie zgodzić. 

"Wściekłość i wstyd" to tytuł wydanej w 2006 r. przez Zeszyty literackie książki Adama Michnika i jednocześnie tytuł jednego z zawartego w niej szkicu, opublikowanego po raz pierwszy w 1994 roku. 
Jest tu zawarte credo życiowe autora, ukształtowane w pierwszych latach III Rzeczypospolitej i wciąż aktualne. Sprowadza się ono do szacunku dla tych, którzy poprzez aktywność w Komitecie Obrony Robotników (KOR), w Wolnych Związkach Zawodowych, potem w "Solidarności", a także nierzadko poprzez indywidualną niezłomną postawę oraz przez Okrągły Stół w 1989 r. doprowadzili do powstania wolnej Polski. Ale to niecałe jeszcze credo. Jest jeszcze jego druga część. Autor nawołuje jeśli nie do szacunku, to przynajmniej zrozumienia także dla tych, którzy krok po kroku zbliżali się do Okrągłego Stołu i w końcu zasiedli do niego po drugiej jego stronie. I dla dania im prawa do wspólnej budowy ładu demokratycznego ze swoimi dawnymi przeciwnikami, nawet jeśli ich nękali, pozbawiali pracy i wsadzali do więzień. A mało kto jak właśnie Michnik ma do tego prawo, wybierając bowiem w 1968 r. jeszcze jako student Uniwersytetu Warszawskiego opozycyjność, doznał wszystkich możliwych szykan, może z wyjątkiem pobicia.
Autor w ogóle uważa, że ludzie mają prawo do błądzenia oraz zmiany orientacji życiowej. Pod warunkiem wszelako, że zmieniają ją na uczciwą i nie zapierają się swych życiorysów Daje temu wyraz kreśląc w pierwszej części swej książki portret artystyczny i polityczny Mariana Brandysa, który w pierwszych latach po wojnie uległ ideologii komunistycznej, której na usługi oddał swe pióro, pisząc entuzjastyczne reportaże z placów budowy socjalizmu w Polsce. Oczy na rzeczywistość otworzyły mu Październik 1956 i Marzec 1968 r. Rozstał się z partią, nie wahał się podpisywać pod listami opozycji, a gdy jego żona, wybitna aktorka Halina Mikołajska przystąpiła do KOR, ich  mieszkanie stało się dla opozycji czymś w rodzaju domu otwartego. 


Dla kontrastu dla tej postawy Michnik przytacza zdania, które wypowiedział Jarosław Iwaszkiewicz na wieść, że Jerzy Andrzejewski i Marian Brandys przynieśli do Sejmu listy z podpisami pisarzy przeciw represjom: "Nie mam zaufania do Brandysa i Andrzejewskiego, bo byli stalinistami". Nie przeszkadzało mu to, że sam był de facto bezpartyjnym sojusznikiem władz komunistycznych. Nazywano takich poputczykami.
Ten fakt posłużył Michnikowi za punkt wyjścia do krytyki tych, którzy wprawdzie w okresie PRL nie byli w partii, ale też i nie zdradzali się ze swoim krytycyzmem wobec ustroju, a erupcja ich antykomunizmu nastąpiła wtedy, gdy nie był to już żaden akt odwagi, tylko zwykłego, takiego jak za komuny, oportunizmu, tyle, że mocno eksponowanego.

Niepodobna streszczać tu całą książkę, na którą składają się szkice o wybitnych postaciach polskiej historii i współczesności (poza wymienionymi gen. Józef Zajączek, Jacek Kuroń, płk. Kukliński, Leszek Kołakowski), o relacjach polsko-żydowskich (zwłaszcza na tle sprawy Jedwabnego), o rozrachunkach z przeszłością, o relacjach państwo-Kościół po 1989 r. oraz o potrzebie pielęgnowania demokracji.
Jeśli chodzi o Kościół, przez co rozumiem jego polskie instytucje), Michnik docenia jego rolę w obronie polskości w dobie zaborów i walny wkład w walkę z komunizmem, ale jest zdecydowanie krytyczny wobec zachłanności obecnego triumfalistycznego Kościoła na pozycję w społeczeństwie, na dobra doczesne i na wpływ na politykę, a konkretnie na stanowienie korzystnego dla siebie prawa. Mimo to twierdzi, że Kościół jest Polsce i Polakom potrzebny, gdyż jest nośnikiem wartości moralnych. Jakby wartości te nie miały charakteru uniwersalnego i jakby nieznane były przykłady państw, które dobrze sobie radzą bez Kościoła. Żeby wspomnieć tylko Japonię czy Koreę. A już wręcz zagadką jest dla mnie to, że przez wartości moralne autor każe rozumieć także ochronę przed rozwiązłością seksualną.Powołując się zresztą na opinie... Zbigniewa Brzezińskiego. Wyjątkowo często w swoich artykułach powołuje się na wypowiedzi i encykliki Jana Pawła II, które dziś w dziesięć blisko lat po śmierci papieża, mocno zwietrzały, zwłaszcza w zestawieniu z faktami, których ich autor nie mógł nie być świadom.
W dzisiejszych czasach, gdy rozbrajana jest demokracja w Polsce, szczególnej wagi nabierają dwa ostatnie teksty w książce. "Czego potrzebuje demokracja" jest mową Michnika z okazji nadania mu honorowego doktoratu przez Uniwersytet Warszawski. Powiedział wtedy, że "naszej demokracji potrzeba odwagi, wyobraźni i miłosierdzia. Potrzeba jej także powagi, zdolności do poważnej rozmowy, do rozmowy, w której rozmówca nie jest traktowany jako ktoś, kto jest bądź łajdakiem, bądź idiotą, tylko dlatego, że ma inne zdanie niż my sami". 
Znamienny jest tytuł szkicu o relacjach autora z Vacłavem Havlem i Georgy'm Konradem w latach komunizmu: "My zdrajcy". Dziś znowu jest zdrajcą. Tyle tylko, że w innym towarzystwie i w ustach  już nie komunistycznej propagandy, lecz kogoś, kto o stanie wojennym dowiedział się, gdy Michnik już był wieziony do "internatu" oraz kogoś, kto w stanie wojennym kolegów Michnika oskarżał w procesach politycznych. Dlatego odczuwam dumę, że należę do "ludzi gorszego sortu".
Książka mimo upływu dziesięciu bez mała lat od wydania oraz ćwierćwiecza od napisania niektórych szkiców wciąż jest wręcz boleśnie aktualna. I skrzy się od wymownych w swej aktualności aforyzmów i stwierdzeń, które chciałoby się zacytować. Przypomina mi się humor z zeszytów szkolnych. Otóż jeden uczeń charakteryzując dramat "Wesele" Wyspiańskiego napisał, że sztuka składa się z samych cytatów. Z tą książką jest całkiem podobnie.


?H.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz