piątek, 3 maja 2019

Ach ten "symetrysta" Biedroń!

We wpisach sprzed roku, albo jeszcze wcześniejszych optowałem za połączeniem sił opozycyjnych partii politycznych w celu odsunięcia PiS cod władzy i zaprowadzenia na powrót porządku demokratycznego i odbudowania miejsca Polski w relacjach międzynarodowych. Ale zastrzegałem się, że to może nie wystarczyć, bo przecież siły demokratyczne utraciły władzę dlatego, że sama demokracja sprowadzona do procedur i rytuałów ludziom nie wystarczyły. Zresztą,  zaraz po wyborczym zwycięstwie PiS (który z partii wodzowskiej szybko przekształcił się w klikę rządzącą) wielu publicystów, zwłaszcza tych postrzeganych lub deklarujących się jako centrolewicowi, szukało przyczyn porażki rządu PO-PSL właśnie  za zaniedbania w polityce socjalnej oraz w lekceważeniu opinii publicznej, brak debat poprzedzających - moim zdaniem potrzebne - reformy, jak posłanie 6-latków do szkoły, wydłużenie czasu przechodzenia na emeryturę czy nawet nacjonalizacja emerytur, w rezultacie czego spotkały się z negatywnym odbiorem i zaważyły mocno na wyniku wyborów.
Niestety, opozycja parlamentarna nie potrafiła przez ponad trzy lata spożytkować obywatelskiego gniewu, ale i energii w oporze wobec systematycznego niszczenia demokracji w Polsce i spychania państwa na peryferie Europy i świata. Cały czas świeciła światłem odbitym, krytykują - słusznie - to co wyrabiał i wyrabia PiS, a sekundują mu prorządowe media, nie przedstawiając żadnych alternatywnych rozwiązań. Nie ma szans na przedstawianie ich w Sejmie, który stał się maszynką do głosowania, ale można było w mediach opozycyjnych i społecznościowych. Dobrą robotę wykonują pojedynczy posłowie, demaskując przekręty, ale odbierane to jest jako ich prywatne hobby. Zaś większość europosłów z partii opozycyjnych w obawie o okrzyknięcie ich wrogami Polski nie pomagała Komisji Europejskiej w obronie praworządności w naszym kraju.
Więc przez trzy lata ze strony polityków opozycji słychać o potrzebie odsunięcia PiS od władzy oraz rozliczeniu sprawców łamania konstytucji i stanowienia antykonstytucyjnych ustaw, uchwalanych w drodze dalekich od demokratycznych standardów procedur.

Coraz  częściej pojawiały się wezwania do zjednoczenia sił. Ale po przykrych doświadczeniach Nowoczesnej mniejsze partie podchodziły do Platformy Obywatelskiej z dużą nieufnością. W rezultacie dopiero po ich dogadaniu się  podjęły się negocjacji z partią Schetyny i do wyborów europejskich idą razem partie centrowe i lewicowe i nawet udało się uzgodnić czołowe miejsca poszczególnych koalicjantów na wspólnych listach wyborczych.
Tymczasem zaś na scenę krajową postanowił wejść prezydent Słupska, a wcześniej poseł Ruchu Palikota Robert Biedroń. Miał pełne prawo do podjęcia się lidera partii. Był lokalnym działaczem lewicy, potem jako twórca i lider organizacji pozarządowej walczącej o prawa człowieka oraz mniejszości seksualnych, potem jako wyróżniający się kompetencjami i pracowitością, a wreszcie jako samorządowiec, który wprowadził nowe standardy sprawowania urzędu prezydenta miasta. Pod jego rządami Słupsk  był na ustach całej Polski, on sam zaś zapraszany był do debat o demokracji i zarządzaniu w całej Polsce oraz w instytucjach Unii Europejskiej. Sam byłem półtora roku temu wśród oklaskujących jego wystąpienie w Gdańsku, podczas panelu w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych. Występował tam obok posłów Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej oraz Aleksandra Halla i jego żony, byłej minister oświaty.
Wszedł na scenę 3 lutego z przytupem, w wyniku czego w badaniach poparcia zyskał 14 procent i od tego czasu nie schodzi z podium, utrzymując z niewielkimi odchyłkami wynik dwucyfrowy.
Przedstawiony na początek atrakcyjny program, zwłaszcza w kwestii polityki społecznej (dość wysokie minimalne wynagrodzenie, minimalna i powszechna emerytura, zasiłki dla niepełnosprawnych i ich rodzin) oraz doprowadzenie do realnego rozdziału Kościoła od państwa, łącznie z likwidacją Funduszu Kościelnego i wyprowadzenia religii ze szkół, a więc i jej finansowania z budżetu państwa spotkał się z żywym odzewem, choć wzbudził pytania o źródło środków, choć nie budzi on  tych pytań wobec co najmniej tak samo hojnych obietnic ze strony koalicji, zwanej na razie Europejską. W ślad za 13-punktową deklaracją ideową, będącą skrótową wersją programu (bo kto czyta kilkudziesięciostronicowe lub dłuższe programy?), poszła 10-punktowa deklaracja w sprawach kobiet oraz 5-punktowa deklaracja na wybory europejskie. Są one rozwijane podczas licznych spotkań w dziesiątkach miast w całej Polsce oraz w mniejszych gronach dyskutantów. Biorę  często w nich udział i z podziwem słucham zwłaszcza młodych ludzi, legitymujących się dużą wiedzą oraz kulturą wypowiedzi.
Ale choć między liderami "Wiosny" (tak nazywa się te partia) i koalicji panuje pewna kurtuazja, to zwłaszcza zwolennicy Platformy Obywatelskiej przypuścili wściekły atak (bo jak nazwać inaczej pełne inwektyw wpisy na forach społecznościowych ze strony statecznych i zadawałoby się kulturalnych ludzi?) na lidera partii. Nagle ceniony i podziwiany styl uprawiania polityki i zarządzania miastem straciły blask i okazały się pozorami, jego wystąpienia przejawami pychy i czczym politycznym marketingiem. Nawet natężenie i tembr głosu budzą gniew.
Nic nie znaczy to, że na listach wyborczych do Europarlamentu oraz sympatyków  znalazły się m.in. Marta Lempart, Joanna Scheuring-Wielgus, Zbigniew Bujak, Marcin Król czy Barbara Labuda czy pierwszy polski ambasador przy UE Marek Trela. Nic nie znaczy to, że z dotychczasowych badań wynika niezbicie, że koalicja nie jest w stanie uzyskać większości w wyborach do Sejmu i że potrzebny będzie koalicjant, a może nim być tylko "Wiosna". Nic nie znaczą wreszcie to, że z daniem wielu znawców polityki w demokracji potrzebny jest pluralizm - szeroka oferta programów, idei i partii za nimi stojących. A koalicje należy tworzyć po wyborach, a nie przed nimi.
Celem ataku jest wyłącznie Robert Biedroń. Bo kierowana przezeń partia wybrała drogę do polityki poza koalicją. Opluwający go (bo nie jest to krytyka, która polegałaby na wskazywaniu słabych stron programu i strategii działania partii, lecz niemal wyłącznie krytyka osoby) zdają się nie zdawać sobie sprawy, że tym sposobem odstręczają lidera partii oraz jego zwolenników do wejścia w koalicję i stanięcia w  szeregu z tymi, którzy nie żałują mu złośliwości i brzydkich epitetów, lecz wzmacniają determinację do wzmożonej rywalizacji w dążeniu do uzyskania jak najlepszego wyniku. Choć jest niemal pewne, że gdyby wszedł do tej koalicji teraz, z miejsca stałby się w oczach niedawnych krytyków tym, kim był, zanim postanowił stworzyć partię, która samodzielnie pójdzie do wyborów.
Ostatnio wściekłość wywołało wezwanie liderów PiS i PO do debaty. Bo jak śmiał wezwać obu naraz? Że to niby akt symetryzmu. Dla mnie pewnym jest, że gdyby wezwał tylko Kaczyńskiego, zwolennicy Schetyny uznaliby to za jego zlekceważenie, a gdyby wezwał tylko jego, to że chciałby go zdezawuować. Bo wiadomo, że mówcą czy polemistą  jest Schetyna nieświetnym.
Próbuję polemizować z tymi nacechowanego wyraźną niechęcią lub zgoła nienawiścią lub pogardą głosami. Efekt taki jak uzyskał pewny modlący się przed Ścianą Płaczu Żyd. Pytany, czy jakiś osiągnął, odpowiedział "Jakbym mówił do ściany".
W rezultacie uznałem, że moja odpowiedzią na te ataki będzie niniejszy wpis. Dalsze wdawanie się nic nie zmieni. Zmienią je fakty


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz