niedziela, 13 kwietnia 2014

Ukraińcy to nie banderowcy

Po niespełna miesiącu uspokojeniu po bezkarnym w gruncie rzeczy akcie aneksji Krymu przez Rosję, znów głośno o Ukrainie. Tym razem z powodu działań separatystycznych wzniecanych we wschodnich okręgach Ukrainy. Na które władze państwa wreszcie postanowiły odpowiedzieć zdecydowanie.
I znowu w komentarzach na forach i portalach społecznościowych pojawia się dość wiele wpisów, których autorzy nazywają naród ukraiński banderowcami. Próby polemizowania i prostowania nic nie dają. Jestem pouczany, że nie znam historii. A przecież pod banderowców zginęli dwaj bracia i siostra mego taty, a mama uciekając od banderowców wylądowała najpierw w Przemyślu, a potem na Dolnym Śląsku. Zbrodnie banderowców były częstym przedmiotem wspomnień i dyskusji w mojej rodzinie. Poza tym poznałem najważniejsze publikacje na ten temat, zwłaszcza książki Siemaszków i Motyki. Przypuszczam, że nawet z daleka nie widzieli ich moi polemiści.
Przecież nazywanie dzisiejszych Ukraińców banderowcami niczym się nie różni od nazywania Niemców jako narodu hitlerowcami.A jednak tak się nie czyni. Prawda, Niemcy "przepracowali" już okres III Rzeszy, w czasie którego doszło do nieporównanie większych zbrodni, których ofiarą padły miliony ludzi, jeśli nie liczyć dalszych dziesiątek milionów żołnierzy. Ale Niemcom "pomógł" w tym proces norymberski, inne procesy, olbrzymia światowa literatura historyczna oraz narzucona przez kraje sojusznicze demilitaryzacja kraju. Ukraina zaś żyła w reżimie komunistycznym jako niesuwerenne państwo.Przez ponad 40 lat był to temat tabu. Także narzucony Polsce.  Więc gdy wreszcie można było do tematu wrócić, odezwały się głosy zarówno potępiające, jak i apologetyczne.
W tej sytuacji nie może specjalnie dziwić, że gdy Janukowycz do rozpędzenia protestujących na Majdanie użył policji i wojska, na Euromajdan pospieszyły także siły nacjonalistyczne, dla których wcześniej sprzyjający grunt stworzył Wiktor Juszczenko i urosły one w dość znaczną siłę. Ale już same się zdyskredytowały gwałtownymi akcjami z użyciem siły. I choć nacjonaliści mają kilku swoich ludzi w rządzie, to jednak tworzą oni wspólny front z tymczasowym premierem i prezydentem.
Trudno dziś orzec, czy dzisiejsi nacjonaliści, odwołujący się do tradycji OUN i UPA zdobędą jakąś pozycję w społeczeństwie ukraińskim. Ale trzeba Ukraińcom dać choć rok - dwa na krytyczną refleksję nad swoją historią (pamiętając, że minęło już ponad 10 lat od ujawnienia zbrodni jedwabieńskiej, a wciąż nasi nacjonaliści nie chcą przyjąć jej do wiadomości), wesprzeć ją rzeczowym dialogiem z naszej strony (tu, w przeciwieństwie do zbrodni niemieckich jesteśmy sami, bo banderowcy nie mordowali innych podbitych narodów, gdyż żadnego nie podbili, ani nie byli sprawcami holokaustu), pozyskać dla tego epizodu historii opinię historyków europejskich. I podnieść alarm wtedy, gdy ta krytyczna refleksja nie nastąpi ani nie zaistnieją szansę na jej rozpoczęcie.
Tymczasem powinniśmy jako Polacy pokazywać zrozumienie i przynajmniej moralnie wspierać naród ukraiński w jego dążeniach wolnościowych i demokratycznych, słać pomoc rzeczową, tak jak sami byliśmy jej beneficjentami po wprowadzeniu stanu wojennego i wyrzec się uprzedzeń. Cóż warte są nasze gadki o rzekomej tolerancyjności naszego narodu, gdy pogardliwe, nienawistne słowa jej przeczą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz