poniedziałek, 2 grudnia 2019

Nie interesuję się polityką. Ejże! Na pewno?

Taką deklarację słyszałem wielokrotnie, gdy zbierałem podpisy w kampanii wyborczej do Europarlamentu, a potem do Sejmu i Senatu, albo gdy próbowałem nakłonić znajomych do pójścia na marsz lub manifestację, czy to w proteście przeciw łamaniu konstytucji, w obronie sądów, praw kobiet,  czy w solidarności z nauczycielami lub służbą zdrowia I być może niejeden/niejedna uważa taką postawę za chwalebną. Choć podejrzewam, że często stała za tym niechęć do wyjścia z domu, a jeśli już wyjścia, to w celach rekreacyjnych lub towarzyskich. A czasem z niejasnej obawy przed bliżej nieokreślonymi negatywnymi konsekwencjami (dowie się zwierzchnik, spisze policja i może to zaciążyć w karierze zawodowej itp.). Słyszy się też opinie, że wszelkie formy pokojowego protestu są bez- lub zgoła kontrproduktywne. Co można ewentualnie uznać za gotowość przystąpienia do protestów, gdyby straciły one charakter pokojowych i władza sprowokowała swych przeciwników do działań z użyciem przemocy. Tak jak to się stało z Majdanem w Kijowie i pojawiła się szansa na ustąpienie lub wręcz zmianę władzy, a potem w innych większych miastach Ukrainy.
Ale przecież te polskie protesty dały pewien efekt. Rządzący cofnęli się przed zaostrzeniem ustawy o dopuszczalności przerywania ciąży, a prezydent odmówił podpisu pod jedną z ustaw. Inna sprawa, że pod naciskiem kierownictwa rządzącej szajki przygotował własną, która tak czy owak miała zdemolować Sąd Najwyższy. Na szczęście zaawansowany już proces niszczenia zahamował europejski Trybunał Sprawiedliwości.


Postawa taka, gdy rzeczywiście angażowanie się po stronie prawdy, praworządności, wolności i innych praw człowieka i praw obywatelskich, w warunkach wszechobecności służb tajnych, groziła zahamowaniem kariery zawodowej, utraty pracy lub nawet uwięzieniem,  gdy decydowali się na to bardzo nieliczni, a reszta próbowała - jak to ujął dosadnie Stefan Kisielewski - urządzić się w d..., mogła uchodzić za godną uznania i nawet chwalenia się nią. Angażowanie się w politykę oznaczało bowiem aktywne popieranie rządów z nadania Moskwy. Jednak setki tysięcy, jeśli nie wprost miliony, na to się decydowały. Część ze szczerej chęci poparcia władzy, która przyniosła ułomną, ale jednak wolność, zniosła analfabetyzm i dała wszystkim pracę. Podobnie ci, co ucierpieli biedy, bezrobocia w II Rzeczypospolitej lub w sposób szczególny doświadczyli traumy wojny . Wielu jednak angażowało się z chęci dania ujścia dla swych talentów lub wrodzonej chęci działania na rzecz innych. Większość z nich po porozumieniach sierpniowych przerzuciło swe poparcie dla "Solidarności", a dla innych ostatecznym impulsem dla zerwania z obozem władzy stało się wprowadzenie stanu wojennego. Nie brakowało jednak i takich, którzy angażowali się ze zwykłego konformizmu lub wręcz chęci robienia kariery politycznej. Po upadku PRL-u wielu z tych ostatnich uzasadniało swą aktywność polityczną wallenrodyzmem i szybko stało się równie gorliwymi katolikami i aktywistami w organizacjach prawicowych.
Ale czym  dziś można uzasadnić ową polityczną indyferentność, gdy się nie jest zwolennikiem obecnej władzy, bo przecież miliony ją popierając będąc głuchymi i ślepymi na jej niegodziwości lub nawet biorąc je za dobrą monetę? Tym bardziej, że w tym samym czasie gdy jedni manifestują, drudzy siedzą w okolicznych barach i restauracjach i pewnie niejeden/niejedna popijając piwo lub drinka narzekają na głupotę, chciwość lub zwyczajnie przestępczą działalność władz?
Fakt, miliony rzeczywiście ograniczają swe zainteresowanie polityką do pójścia na wybory, a inne miliony nawet nie chcą pójść na wybory. Mają prawo.
Myślę, że część takiego stanu rzeczy jest efektem działań wszystkich partii rządzących i współrządzących po 1989 r. Żadna nie zadbała o zaangażowanie ludzi w różne formy aktywności publicznej obywateli. Zadowalało je, że organizacje pozarządowe powstawały samorzutnie i ewentualnie dawały im dofinansowanie, cieszyła je (poza PiS-em) Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy czy Szlachetna paczka, bo w dużym stopniu wyręczały państwo w jego powinnościach. I na dobrą sprawę partie i środowiska te nie robiły nic na rzecz umasowienia własnych szeregów członkowskich. Budziły się dopiero przed wyborami, by zapomnieć o wyborcach dzień po ich zakończeniu. Co właśnie obserwujemy. Poszukują np. kandydatów na rywala Dudy (nie nazwę go prezydentem) w wyborach prezydenckich wyłącznie we własnych szeregach.
Podobnie jak to, że polityka kojarzona jest nie z poważną debatą nad ważnymi kwestiami politycznymi i społecznymi, do których można wciągnąć ekspertów, aktywistów organizacji pozarządowych, co nadałoby sens uspołecznieniu wyborów politycznych, które byłyby dzięki temu lepsze. Zamiast tego mamy do czynienia z kłótliwością, intrygami, negatywną selekcją na stanowiska wymagające kwalifikacji merytorycznych i moralnych, w czym przyzwoity obywatel nie chce uczestniczyć.
Zaniedbały też edukację obywatelską w szkołach. Jeśli zgoła nie zniechęciły do niej uczniów przez źle napisane programy. Jakże ma polubić ją uczeń, gdy musi wykuć składy aktualnych rządów lub wybrane fragmenty konstytucji, żeby wiedzieć, ilu posłów liczy Sejm oraz ilu senatorów liczy Senat? Ale też na ogół i nauczyciele nie garną się do rozbudzenia zainteresowań uczniów przez prowokowanie dyskusji, debat, akcji, czy spotkań z politykami lub innymi osobami spoza szkoły, bo mogą być ukrócone pod pretekstem zapewnienia jej apolityczności.
Oczywiście w każdym społeczeństwie istnieją olbrzymie obszary niezaangażowania politycznego. Ale gdy widzi się w  telewizji milionowe manifestacje w Londynie czy Paryżu, albo kilkusettysięczną w Pradze, albo dowiaduje się, że niemiecka SPD liczy przeszło pół miliona członków i że połowa tamecznych obywateli jest zaangażowana w działalność społeczną i/lub polityczną, to trudno nie  westchnąć z żalem, że u nas jest inaczej. I że w rezultacie ufundowaliśmy sobie mafijne państwo.
PS.
1 grudnia w całej Polsce odbywały się manifestacje w obronie wolnych sądów. I mimo, że widać tę mafijność rządów jak na dłoni,  w półmilionowym Wrocławiu zaprotestować przyszło około tysiąca ludzi. To i tak znacznie więcej niż przez całe minione dwa lata. Ale to raptem dwa promile.
Jak mawia jeden z bohaterów serialu "Rodzina zastępcza" - przymało!


Obraz może zawierać: 15 osób, w tym Stefan Kubów, uśmiechnięci ludzie, tłum i na zewnątrz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz