niedziela, 20 września 2015

Sen Olgi Tokarczuk

Wybitna polska pisarka napisała w "Gazecie Wyborczej", że miała sen. Śniła, że w obliczu zaistniałej sytuacji międzynarodowej, jaką jest gwałtowny napływ do Europy setek tysięcy uchodźców i imigrantów z Biskiego Wschodu oraz północnej i środkowej Afryki, Polska zareagowała w sposób godny. Czyli politycy toczący właśnie zajadłą kampanię parlamentarną ogłaszają ciszę wyborczą, rząd powołuje sztab kryzysowy, do którego zaprasza specjalistów, naukowców i ludzi dobrej woli i wspólnie tworzy sensowny program pomocy uchodźcom. 
Jednocześnie rusza wielka kampania informacyjna w szkołach, przedszkolach i kościołach, w której rzeczowo informuje się społeczeństwo, kim są ci przybysze, czym się od nas różnią, a w czym są podobni. Oczywiście, dużą odpowiedzialność biorą tu na siebie media, które informują o sytuacji w krajach, z których uciekają miliony ludzi, tłumaczą, czym jest islam, o tym, że w tej religii też są Abraham, Jezus jako prorok i Maria jako postać święta.


Pisarka nawiązała do Martina Luthra Kinga, który opowiedział o swoim marzeniu o Stanach jako państwie wolnym od rasizmu i dyskryminacji ludności kolorowej. Co tymczasem już miało miejsce w krajach europejskich, choć może nie na miarę marzeń Kinga. Parę lat później sen przywódcy walki z rasizmem ziścił się i w jego kraju.
Również to, co się we śnie marzyło Oldze Tokarczuk, w innych krajach w jakimś stopniu jest jawą. Dziś Róża Thun opowiedziała w radio, że w niemieckiej szkole, do której chodzą dzieci jej znajomych, odbyły się spotkania z uczniami i ich rodzicami, podczas których nauczyciele opowiedzieli o problemie i jego źródłach, o ludziach, którzy musieli uciekać ze swoich ogarniętych wojnami krajów oraz zadeklarowali, że jedna z klas szkolnych przeznaczona będzie na schronienie dla przybyszów. Odpowiedzią były pytania rodziców, w jaki sposób mogą przyczynić się do pomocy, czy można będzie przynosić odzież, żywność i wpłacać pieniądze.
Można na to rzec, że im łatwiej, żyją na wyższym poziomie, więc stać ich na pomaganie i są oswojeni z obecnością w ich kraju ludzi różnych kultur.
Ale wniosek z tego płynie tylko taki, że tym bardziej to, o czym śni Olga Tokarczuk, powinno stać się rzeczywistością. I że jest to w głównej mierze rola państwa, ale także i Kościoła.
Papież Franciszek zrobił to, co do niego należało. Zaapelował do kościołów lokalnych, żeby zorgani-zowały pomoc dla uchodźców przyjmując po jednej rodzinie na parafię. Nawet licząc skromnie po 4 osoby na rodzinę, oznaczałoby to przyjęcie przez parafian ok. 40 000 ludzi. Niektórzy biskupi polscy, w tym przewodniczący episkopatu abp Gądecki zdawali się pójść tą samą drogą myślenia, wygłaszając swoje apele. Ten ostatni jednak nie byłby sobą, gdyby nie uznał tej sytuacji za okazję do zrobienia biznesu. Ogłosił mianowicie, że owszem, Kościół włączy się w pomoc dla uchodźców, ale liczy na unijną i rządową pomoc finansową! Bo wiadomo, że Unia Europejska przeznaczyć zamierza dość znaczną sumę pieniędzy na ten cel, a dysponować nią mają rządy państw członkowskich. No więc jak tu nie wziąć pieniędzy, kiedy niemal dosłownie leżą na ulicy?! Zaś o konkretnych planach pomocy nie słychać. Może dlatego, że fala do Polski jeszcze nie dotarła, a na forum unijnym problem być może rozstrzygnie się 22 września.
A rząd? Niestety, dość długo kluczył. Bo z jednej strony standardy ludzkie i unijne, a z drugiej kampania wyborcza i zdumiewającą swą siłą i rozmiarami ksenofobia Polaków. Żebyż tylko kiboli, których wrocławski medio- i kulturoznawca Michael Fleischer każe po prostu nazywać faszystami oraz innych nacjonalistów. Ale także wielu uważających się za przyzwoitych ludzi i przykładnych katolików, którzy gotowi są w uratowanym od wojennej pożogi arabskim dziecku widzieć przyszłego terrorystę. Bo oczywiste jest dla nich, że muzułmanin to terrorysta i fundamentalista, nie marzący o niczym innym niż zaprowadzeniu szariatu wszędzie tam, gdzie jeszcze go nie ma. Na szczęście na Facebooku zarzekali się, że nie wierzą, że arabskie dziecko rodzi się już z kałachem w ręce i wiązką granatów u pasa. Dobre i to...
Więc najpierw była mowa o tym, że Polska gotowa jest przyjąć 2000 osób, potem już 11 lub 12 tysięcy (a ani jednej mniej lub więcej, a przy tym wyłącznie uchodźców, a nie imigrantów ekonomicznych), a ostatnio, że jak będzie trzeba, to i więcej. Czyli powoli dojrzewa do podejścia do sprawy w sposób zdecydowany, nawet wbrew lękom znaczącej części obywateli i zachowującej się haniebnie opozycji prawicowej. 
Inna sprawa, że nowo wybrany prezydent w tej sprawie właściwie nie istnieje. To już nie jest kunktatorstwo, lecz zwykłe tchórzostwo. Pewnie nie na jego głowę było w sytuacji mało zdecydowanej postawy rządu wzięcie sprawy w swoje ręce i danie rządowi silnego impulsu do zdecydowanego działania. Trzeba by nie tylko wykazać się zrozumieniem powagi sytuacji, ale i odwagi zerwania się z uwięzi partii, która wyniosła go do godności  głowy państwa.
A należało od razu postąpić tak, jak to wyśniło się Oldze Tokarczuk, nie oglądając się na opozycję. I zaprosić do tej akcji wszystkie siły polityczne oraz istniejące w Polsce kościoły. Bo dużo lepszym sposobem niż uleganie głoszonym lękom, jest ich przełamywanie przez dobrze zaplanowane działania oraz towarzyszącą im kampanię informacyjną na wszystkich możliwych frontach. 
Dalibóg ludzie wyżej cenią sobie polityków rządzących, jeśli odważnie odpowiadają na wyzwania chwili, niż kluczących. Nawet jeśli dziś przegrają, szybko okaże się, że racja była po ich stronie. W tym konkretnym przypadku może stać się to szybciej niż przypuszczają.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz