niedziela, 21 czerwca 2015

Co nas czeka latem i jesienią?

Wciąż nie mogę wyjść z zadziwienia tym, co się stało w maju. Nie mieści mi się w głowie, że cieszący się zaufaniem znaczącej większości obywateli prezydent kraju, przeciw któremu partie opozycyjne wystawiły kandydatów nawet nie z drugiego, lecz trzeciego szeregu, żeby ich liderów uchronić od nieuchronnej zdawałoby się porażki, nie będzie sprawował urzędu w drugiej swojej kadencji.
Chyba po prostu nie zdawałem sobie sprawy z dwóch przynajmniej rzeczy: rozmiarów potrzeby zmiany odczuwanej w społeczeństwie, zwłaszcza wśród młodych ludzi oraz siły, jaka tkwi w umiejętnej propagandzie połączonej z pozbawiona hamulców manipulacji. Okazuje się, że wystarczy wygłaszać komunały o kraju w ruinie, które ewidentnie przeczą temu, co widać gołym okiem, składać nierealne obietnice lub zgoła poprzestawać na zapowiedzi zniszczenia tego, co jest, żeby uzyskać poparcie społeczne większości Polaków. Bo część już zapomniała, co się d ziało w kraju w latach 2005-2007, części mogło się to nawet podobać, bo ludzie lubią żyć sensacjami , nieważne, że sfabrykowanymi, o przekupnych lekarzach lub politykach. A młodym ludziom, którzy osiem lat temu byli jeszcze nastolatkami żyjącymi właściwymi im problemami, wydaje się, że rządy PO-PSL trwają "od zawsze" i czas najwyższy, żeby ich miejsce zajęłi nowi ludzie. Lub raczej nieco odnowieni. Usprawiedliwia mnie jedynie to, że podobnie bezradni wobec faktów okazali się najwytrawniejsi publicyści politolodzy. Którzy bez zmrużenia oka analizują stan rzeczy niepomni tego, co głosili przed wyborami.



Ale też prawdą jest, że Komorowski padł ofiarą stylu rządów partii, która go do urzędu wyniosła, ale w ważnym momencie nie dość silnie wsparła, pewnie w rewanżu za umiarkowaną przecież emancypację. Platforma Obywatelska wbrew danym w 2007 r. obietnicom nie rozliczyła dwuletnich rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdyż bardziej opłacało się utrzymywać partie Kaczyńskiego przy życiu, żeby pokazywać, czym grozi recydywa jej rządów. Ale z powodów wyżej opisanych, straszak w końcu przestał działać. Wbrew obietnicom partia rządząca nie uczyniła państwa bardziej przyjaznym obywatelom. Nie zmniejszyła się mitręga biurokratyczna, nie zwiększyła swoboda gospodarowania (nie przeszła nawet ustawa o nic nie szkodzącym budżetowi państwa, a może nawet mu sprzyjająca, ustawa o przedsiębiorstwach "na próbę"), urzędy skarbowe wciąż są postrachem dla podatników, dostęp do sądów iluzoryczny, a policja zamiast obywatelom pomagać wciąż funkcjonuje jako poborca mandatów. O niespełnionych obietnicach zapewniania mniejszościom równych praw nie wspomnę. Za to partia uderzyła we własny elektorat, zabierając twórcom nadane jeszcze w II Rzeczypospolitej prawo do specjalnej podstawy opodatkowania oraz rozszerzając do granic absurdu deregulację setek zawodów, stawiając tym sposobem pod znakiem zapytania sens nabywania do nich kwalifikacji w drodze  nauki szkolnej i studiów. No i ta arogancja polityków, szastających funduszem reprezentacyjnym w drogich restauracjach i wiodąca rozmowy, w których przebija pogarda dla zwykłych ludzi. 
Rząd pod kierunkiem Ewy Kopacz stara się nadrobić prawie siedem lat zaniechań, ale wysiłki te odbierane są jako dyktowane czekającymi nas za cztery miesiące wyborami parlamentarnymi. Trudno się temu dziwić.
Tymczasem największa partia opozycyjna nabrawszy w wyborach prezydenckich wiatru w żagle.rozpoczęła nową ofensywą propagandową, w którą bez oporów włączył się formalnie już bezpartyjny prezydent elekt. Ogłoszone zostało już nazwisko przyszłej premier rządu, jak gdyby wybory zostały już wygrane. Przypuszczać można, że ta fala propagandy będzie narastać, a partia nie cofnie się przed żadną niegodziwością, będąc pewna, że ma dla nich przyzwolenie ze strony swego elektoratu.
Zdumiewać może utrzymujące się wysokie poparcie dla Pawła Kukiza, który nie ma obywatelom nic do zaproponowania, nawet te jednomandatowe okręgi wyborcze zdają się czymś niespecjalnie istotnym. Jego elektorat na razie nie zraża się żadnym wypowiedzianym przezeń głupstwem, ani nieprzemyślanym posunięciem. Ale czy wystarczy tej tolerancji na cztery miesiące?
Natomiast mozolnie krok po kroku zdaje się budować swoja pozycję ruch Ryszarda Petru, nazywający się Nowoczesna.pl. Nie ma łatwo, bo ciąży na nim odium Leszka Balcerowicza, z którym przez lata był związany, gdy tymczasem jego  sława jako autora polskiej transformacji gospodarczej gaśnie, zaś neoliberalizm, którego był ideologiem i realizatorem doczekał się wreszcie należnej krytycznej oceny, jako ideologia antypracownicza, sankcjonująca wyzysk i nierówności społeczne. Trzeba będzie jeszcze dużo pracy politycznej, żeby tę etykietkę od siebie odlepić. Tym bardziej, że stowarzyszenie jako ruch liberalny ma wroga na prawicy i lewicy, a Platforma Obywatelska, wie, że partia ta może zyskać siłę głównie jej kosztem. Na szczęście jest w tym ruchu wielu ludzi rozważnych, obytych z mediami i szybko uczących się, co widać po ewolucji stylu i treści ich wypowiedzi, więc jest nadzieja, że dzięki rozważnej i odważnej zarazem kampanii będzie można liczyć na kilkunastoprocentowy wynik. A jeśli PO wiele nie straci, powstanie szansa na rządzącą koalicje PO-NPL
A partie lewicowe? Przechodzą to, co kilkanaście lat temu przechodziły partyjki prawicowe. Łączy się przez podziały. Ale jednak w miejsce dziesiątek partyjek i stowarzyszeń powstają trzy lub cztery. Problem w tym, że partie prawicowe miały księdza Maja, lewica zaś trzyma się od Kościoła z daleka, a Kościół z daleka od lewicy. 
Możliwy jest więc od jesieni Sejm przypominający prom pasażerski, w którym zajęte są tylko kabiny po prawej stronie i pośrodku, co grozi niebezpiecznym przechyłem. Na spokojnych wodach może on płynąć. Ale co będzie, gdy  wody okażą się mniej spokojne?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz