czwartek, 20 marca 2014

Jesteśmy inwigilowani - na własne życzenie?

Czym innym są moje blogi, jak nie wyrazem nawet nie zgody na bycie inwigilowanym, lub wręcz oczekiwania na nią! Bo piszę tu o sobie: moich poczynaniach, moich przeżyciach, moich lekturach i moich wyborach ideowych i codziennie zaglądam na licznik odwiedzin i cieszy mnie, gdy jest ich chociaż trochę. A są tacy, którzy załączają swoje zdjęcia lub filmiki i poruszają kwestie bardzo osobiste, wręcz intymne. A cóż dopiero dzieje się z celebrytami! Treścią ich życia jest dążenie do regularnego pojawiania się w kolorowych pismach, w plotkarskich na kanałach telewizyjnych i portalach internetowych, niekiedy za każdą cenę, tyle tylko wzbudzić zainteresowanie.
Przyzwalamy także na inwigilowanie nas z potrzeby poczucia bezpieczeństwa. Oswoiliśmy się z wszechobecnymi kamerami w sklepach, bankach, publicznych miejscach w miastach, na szosach i autostradach.

Ale bywa ona także dokuczliwa, o czym przekonujemy się otrzymując liczne oferty usług i dóbr materialnych. Wystarczy, że raz gdzieś za coś zapłaciliśmy kartą bankową, spłaciliśmy w terminie kredyt lub skorzystali z wypoczynku oferowanego przez biuro turystyczne. Ja np. długo uwalniałem się (i nie wiem, czy uwolniłem się definitywnie) od dostawcy win, który na zachętę sprzedał mi pakiet istotnie dobrych win za przyzwoitą cenę a teraz chce mi sprzedawać za ok. 60 % drożej. Z drugiej strony jednak można dzięki takiej inwigilacji uzyskać wyższy status konsumenta, mogącego korzystać z wysokich rabatów, atrakcyjnych form płatności i nie nękanego reklamami wszystkiego, lecz dostosowanymi do stwierdzonych dzięki inwigilacji preferencji i gotowości wydatków.
Jesteśmy inwigilowani w coraz bardziej przemyślny sposób. Nie tylko przez coraz bardziej powszechne kamery, nie tylko przez analizę naszych zachowań konsumenckich czy wypowiedzi na forach społecznościowych, ale przez samoloty bezzałogowe, zwane dronami. Tyle tylko, że nie zdajemy sobie sprawy, że dron może mieć wielkość awionetki czy szybowca, ale może mieć też wielkość ważki i być tak sterowany, że np. osiądzie na parapecie okna. Na szczęście (?) na razie są one wykorzystywane głównie do celów militarnych i wywiadu gospodarczego.Ale gdy technologia stanie się tańsza...
Już jakiś tydzień temu skończyłem czytać frapujący dialog między dwoma wnikliwymi obserwatorami i komentatorami współczesności Zygmuntem Baumanem i amerykańskim socjologiem Davidem Lyonem opublikowany w tomie pod znamiennym tytułem "Płynna inwigilacja" (Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2013). Można już było wcześniej oswoić się z terminem "płynna" czy "płynny" w ujęciu Baumana, który używa go w odniesieniu do naszych czasów już od ok. dwudziestu lat, a co oznacza upłynnianie się trwałych do niedawna form społecznych. Płynne stały się struktury społeczne (co to jest dziś np. klasa robotnicza lub rolnicy?), granice państw (albo ich fizycznie nie zauważamy, albo natykamy się w takich miejscach jak biura celne np. we Wrocławiu lub na lotniskach), gatunki twórczości artystycznej itd.
Płynna jest więc i inwigilacja, gdyż oprócz tej organizowanej w sposób zamierzony w założonych z góry celach, pojawiło się mnóstwo jej rozmaitych przejawów i mających rozmaite społeczne konsekwencje. Dlatego też żeby uniknąć psychicznych konsekwencji świadomości bycia inwigilowanym niemal na każdym kroku, Zygmunt Bauman proponuje zarzucenie myślenia w kategoriach "nigdy nie będziesz miał pewności, czy akurat nie jesteś obserwowany, dlatego nigdy nie pozbędziesz się poczucia, że jesteś obserwowany" na rzecz obietnicy "Nigdy nie będziesz sam" - porzucony, zignorowany i zlekceważony, zbojkotowany i wykluczony. I poniekąd takie myślenie staje się coraz bardziej powszechne. Facebook, przysparzanie sobie na nim coraz bardziej licznych znajomych, jest tego najlepszym dowodem.
Niepodobna przytaczać tu liczne zawarte w książce konstatacje, bo jest ich w niej nieprzebrane mnóstwo, a każda pozwala nam lepiej zrozumieć czasy, w których żyjemy i współczesne mechanizmy relacji społecznych. Czasem ma się wrażenie, że  przeczuwaliśmy, że to tak wygląda, jak autorzy piszą, brakowało tylko umiejętności wyjaśnienia sobie przyczyn, ale czasem w wyniku lektury ma się wrażenie olśnienia: a więc tak to jest!
Dialog miedzy dwiema znakomitościami współczesnej humanistyki nasycony jest licznymi przywołaniami myśli i konstatacji innych badaczy i myślicieli, raz w celu wskazania inspiracji dla własnych przemyśleń, innym razem dla utwierdzenia się w ich słuszności, a czytelnik dzięki nim będzie mógł poszerzyć własną erudycję i  zyskać inspiracje do dalszych lektur. Mnie ujęła wzajemna rewerencja obu "rozmówców" (na tom składają się zapisy ich mailowej korespondencji), zarówno wtedy, gdy wyrażają swoją zgodę na wyrażane tezy, jak i wtedy, gdy dochodzi między nimi do kontrowersji.
Jak w wielu innych przypadkach, tak i ta książka jest przekładem z angielskiego, ale nie znając oryginału mam nieodparte wrażenie, że doświadczony tłumacz Tomasz Kunz nie uronił on niczego z błyskotliwości myśli obu uczonych, zawierając je w pięknym polskim słowie. 
   
okładka
       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz