niedziela, 5 stycznia 2014

Krytyka feminizmu

Jeśli ktoś liczy na to, że spotka się tu z frontalnym atakiem na feminizm, to może już darować sobie dalszą lekturę mego wpisu. Choć po prawdzie przebieg I Kongresu Kobiet we Wrocławiu i reakcje na moje spisane tu wrażenia, były dla mnie w jakimś stopniu rozczarowujące. Nie na tyle jednak, żeby mnie do zainteresowania tą kwestią zniechęcić.
Ale tym razem chcę napisać tylko o krytyce głównego nurtu feministycznego "uprawianego" przez wykształcone na ogół kobiety, w dużej części z szeroko rozumianej klasy średniej, nie godzących się z nierównością praw, głównie w pracy (poczynając od zatrudnienia, przez dyskryminację w płacach, po bariery w osiąganiu wysokich pozycji w hierarchii stanowisk), w polityce, ale też i w obowiązkach rodzinnych.



Otóż jestem w trakcie lektury książki czarnoskórej amerykańskiej badaczki kwestii kobiecej Bell Hooks  "Teoria feministyczna : od marginesu do centrum" (Warszawa : Krytyka Polityczna, 2013). Z jej perspektywy, dziewczyny wychowywanej w patriarchalnej rodzinie afroamerykańskiej, która zdecydowała się na studia wbrew woli rodziców, uważających, że zbyt wiele edukacji przestanie być prawdziwą kobietą, "tradycyjny" feminizm nauczany na uniwersytecie zdał się zbyt jednowymiarowy.  Sprowadzał się bowiem do nierówności z powodu płci, podczas gdy dla niej, z jej - niewielkim przecież - bagażem życiowym, wydawało się jasne, że  gdy rodzi się dziecko czarnych rodziców, czynnikiem, który jest brany pod uwagę jako pierwszy, jest kolor skóry, i dopiero potem płeć społeczno-kulturowa. Potem dostrzegła też inny istotny czynnik, a mianowicie klasę społeczną, w jakiej rodzą się i funkcjonują kobiety.    
W pierwszym rozdziale autorka stawia diagnozę stanu rzeczy w ruchu feministycznym w USA, który zresztą pasuje do obrazu stanu rzeczy w Polsce. Przynajmniej według mego rozeznania.  Żeby się zbytnio nie rozpisywać, można ją zawrzeć w porównaniu, które podaje autorka. Otóż kobiety z klasy średniej  jakby nie odczuwały swej upośledzonej pozycji. Miały pracę, mogły się realizować zawodowo, może źle znosiły niektóre przejawy seksizmu. Otwierały szeroko oczy, gdy na podstawie lektur lub wypowiedzi osób walczących o równe prawa dla kobiet, uświadamiały sobie, że z racji płci są dyskryminowane: na nie spada więcej obowiązków domowych, są zbyt słabo reprezentowane na wyższych szczeblach hierarchii zawodowej, na ogół pracują w zawodach mało atrakcyjnych finansowo i są "niedoreprezentowane" w polityce. Tymczasem kobiety z niższych warstw społecznych odczuwają dotkliwie swoje upośledzenie wynikające z płci od samego dzieciństwa, a mimo to nie są wraz ze dotykającą ich dyskryminacją dostrzegane. Feministki walczą wprawdzie o równa prawa dla wszystkich kobiet, ale...
Krytyka liberalnego feminizmu, uprawianego przez białe kobiety z klasy średniej i wyższej dokonana przez Bell Hooks dotyczy też tego, że sprowadza się on niemal wyłącznie do przezwyciężania męskiej dominacji, co sprawiało wrażenie, że feminizm jest raczej deklaracją wojny między płciami, niż polityczną walką na rzecz zniesienia seksistowskiej opresji. Najbardziej radykalne feministki posuwają się do twierdzeń, że wszyscy mężczyźni są wrogami wszystkich kobiet i stawiają postulaty, które odstręczają od tego ruchu większość kobiet, nawet tych dotkliwie odczuwających seksistowską opresję.
Diagnoza stanu rzeczy postawiona przez autorkę jest znacznie szersza i wnikliwa. Nie da się jej streścić w kilku lub kilkunastu zdaniach. Trzeba książkę przeczytać.
Co więc ona proponuje? Po pierwsze, w wyniku krytycznej analizy różnych koncepcji feminizmu proponuje dość jasną własną koncepcję. Otóż według niej jest to ruch społeczny mający na celu zapewnienie kobietom równych praw w społeczeństwie poprzez przezwyciężanie opresji seksistowskiej (dyskryminacji wynikającej z powodu płci, przemocy,. kultywowanie negatywnych stereotypów), którym towarzyszyć może także opresja ekonomiczna oraz rasistowska.
Nawołuje ona w związku z tym do solidarności wśród kobiet, a więc m.in. wyrzeczenia się własnych przywilejów wynikających z jakichś form władzy.Perswaduje okazywanie lekceważenia wobec kobiet, które nie włączyły się w ruch feministyczny. Bo tym sposobem pogłębi się tylko ich niechęć do feminizmu. Przytacza fragment mowy czarnej pisarki, noblistki, Toni Morrison do absolwentek studiów gender w Barnard College.
"Chcę  wam powiedzieć - nie prosić o to, lecz powiedzieć, żebyście nie uczestniczyły w ucisku waszych sióstr. Matki, które maltretują swoje dzieci, są kobietami, i to inna kobieta, nie jakaś instytucja, musi chcieć powstrzymać ich ręce. Matki, które podkładają ogień pod szkolne autobusy to kobiety, i to inna kobieta, a nie jakaś instytucja, musi chcieć powiedzieć, by przestały to robić. Kobiety, które powstrzymują awans zawodowy innych kobiet są kobietami, i to inna kobieta musi przyjść z pomocą ich ofiarom. Pracownicy opieki społecznej, które poniżają  swoje klientki, też bywają kobietami, i to inne kobiety, ich koleżanki, muszą odwrócić ich złość. 
Przeraża mnie przemoc, którą kobiety kierują przeciw kobietom: przemoc w pracy, oparta na przemocy rywalizacja, przemoc emocjonalna. Przeraża mnie u kobiet gotowość zniewalania innych kobiet. Przeraża mnie rosnący brak poczucia przyzwoitości w morderczej sferze kariery zawodowej kobiet".
Cytat przydługi, ale wiele mówiący.
 Wiele mówi też tytuł jednego z rozdziałów: "Mężczyźni. towarzysze walki". Autorka próbuje obalić powszechne przeświadczenie, że wyzwolenie kobiet musi odbyć się kosztem mężczyzn, którzy bronią swej dominującej pozycji. Nie zdają sobie sprawy, że podobnie jak kobiety, również mężczyźni zostali wychowani do tego, by biernie akceptować ideologię seksistowską i nie wszyscy są z tego powodu szczęśliwi. Choćby dlatego, że nie zawsze są w stanie podołać roli np. żywiciela rodziny.lub poodejmować decyzje w sprawach dotyczących całej rodziny. Powinni więc wziąć na siebie przynajmniej część odpowiedzialności za likwidację seksizmu, ruch feministyczny zaś powinien rozwijać strategie włączania mężczyzn do walki z seksizmem, skończyć z separatyzmem w swoich działaniach.Tym bardziej, że mężczyźni, którzy ośmielili się uczciwie podejść do seksizmu i seksistowskiej opresji, często znajdują się w izolacji. Są lekceważeni przez antyfeministycznych mężczyzn i kobiety, zaś kobiety działające w ruchu feministycznym ich ignorują. Inna sprawa, że aby byli zauważeni, mężczyźni opowiadający się za feminizmem rozumianym jako ruch na rzecz zniesienia seksistowskiej opresji muszą głośniej wyrażać publicznie swe poglądy i sprzeciwiać się seksizmowi.
Odkrywcze były dla mnie wynurzenia autorki dotyczące rodziny. Pisze ona, że nawet gdy jesteśmy w rodzinie kochani i zadbani, jesteśmy socjalizowani do autorytarnie egzekwowanej dominacji, która może być źródłem cierpienia i bólu. Nie dziw więc, że jednostki uciekają z takiej rodziny. Ulega ona dezintegracji. Tak więc wbrew powszechnie głoszonym obawom feminizm jest zdolny raczej umacniać instytucję rodziny, a nie wieść do jej zniesienia..
Książka Bell Hooks nie jest z pewnością biblią feminizmu. Pozwala jednak poznać różne jego nurty i koncepcje, a przede wszystkim ukazuje jego istotę. No i zmusza do innego spojrzenia na wiele kwestii, które  do tej pory postrzegane były przeze mnie dość jednowymiarowo i stereotypowo.
Polski feminizm jest dużo "młodszy" od amerykańskiego i cierpi na coś, co pewien klasyk nazwał dziecięcą chorobą lewicowości. I nie chodzi tu bynajmniej o lewicowość, lecz o dość jednowymiarowy radykalizm i jednak traktowanie mężczyzn en bloc jako jednolity front oporu patriarchalizmu. Więc wiedza wyniesiona z lektury tej książki w dyskusjach z uczestniczkami rodzimego ruchu feministkami raczej mi się nie przyda. Może raczej zezłościć, zamiast ujrzeć we mnie sojusznika. Próbkę tej postawy już miałem. W jakiejś dyskusji na Facebooku z wicemarszałkinią Sejmu Wandą Nowicką w charakterze argumentu posłużyłem się jakąś myślą zaczerpnięta z tej książki z powołaniem się na źródło. W odpowiedzi przeczytałem "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Bell Hooks ma rację. Ruch feministyczny białych kobiet z klasy średniej jest jednowymiarowy i przy tym separatystyczny, a mężczyźni  serio traktujący sprzeciw wobec opresji seksistowskiej nie zasługują na zauważenie ze strony jego uczestniczek.
Ale zmian tego stanu rzeczy nie można przecież wykluczać.    

okładka        .

          



                                                                                                                                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz