Oszustwo rezydenta Pałacu Namiestnikowskiego sprzed roku, kiedy zastraszony wielotysięcznymi manifestacjami w całym kraju zdecydował się zawetować jedną z przedłożonych mu ustaw zmieniających ustrój sądowniczy, żeby potem przedstawić własną ustawę, uzgodnioną w treści z Nowogrodzką, przyniosło efekt. Tegoroczne manifestacje, w obronie już tylko resztek niezależności sądów, czyli samego tylko Sądu Najwyższego, są mniej liczebne. I nie zatrzymały walca mającego całkowicie podporządkować sądy władzy wykonawczej. Ustawa o tym organie państwa w ciągu niespełna roku była już pięć razy nowelizowana i już widać w niej dziury, które PiS zechce załatać kolejną nowelizacją. Okazuje się bowiem, że minął ustawowy termin powołania nowego I prezesa. Co prawda, tyle już ta ekipa ustaw złamała, że może i tę i powoła I prezesa bez oglądania się na ustawowe - przez siebie ustalane -terminy.
O farsie z wyłanianiem kandydatów do nowego, poszerzonego, składu Sądu Najwyższego nie ma pisać. Żałować należy, że mała grupka sędziów dała się w to wmanewrować i teraz przygląda się bezradnie ekscesom stanowiących większość członków Krajowej Rady Sądownictwa wybranych spośród polityków i ich popleczników, co których do dziś nie wiadomo, kto ich rekomendował. Niektórzy zresztą udają, że wszystko jest lege artis.
Ciekawe, jakie następstwa przyniesie dzisiejsze postanowienie Sądu Najwyższego o skierowaniu pięciu pytań do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej m.in. dotyczących trybu wyborów sędziów do tego organu oraz o zawieszeniu procedowania wyboru sędziów do Sądu Najwyższego. W demokratycznym państwie władza wykonawcza i ustawodawcza zastosowałaby się do niego i wstrzymała natychmiast procedowanie, którego prawomocność została przez Sąd Najwyższy zakwestionowana i który nakazał wstrzymanie. Natomiast władza neo-PRL-owska nie tylko ustami członków rządu, ale i podporządkowanych jej gremiów sądowniczych, głównie Trybunału Konstytucyjnego kwestionuje legalność wystosowania zapytań i deklaruje brak zamiaru dostosowania się do urzeczenia Sądu Najwyższego. Taka samowola władzy wykonawczych nie miałaby prawa zdarzyć się w żądnym państwie demokratycznym. Członek rządu musiałby zniknąć ze sceny politycznej, a parlamentarzysta utracić mandat najdalej następnego dnia po wygłoszeniu tych anarchicznych słów.
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej postanowił nadać sprawie tych zapytań nadzwyczajny tryb, ale to i tak może oznaczać termin wydania orzeczenia (przypuszczalnie najpierw nakazującego wstrzymanie procedur) w terminie sześciu - siedmiu miesięcy, czyli na początku 2020 roku, gdy rząd, parlament i uległa wobec nich Krajowa Rada Sądownictwa i osoba wybrana na prezydenta dokonają ostatecznego dzieła zniszczenia demokracji w Polsce.
Być może Trybunał Sprawiedliwości szybciej ustosunkuje się do wniosku Komisji Europejskiej. Ale czy to powstrzyma hunwejbinów Kaczyńskiego? Mam obawy
O farsie z wyłanianiem kandydatów do nowego, poszerzonego, składu Sądu Najwyższego nie ma pisać. Żałować należy, że mała grupka sędziów dała się w to wmanewrować i teraz przygląda się bezradnie ekscesom stanowiących większość członków Krajowej Rady Sądownictwa wybranych spośród polityków i ich popleczników, co których do dziś nie wiadomo, kto ich rekomendował. Niektórzy zresztą udają, że wszystko jest lege artis.
Ciekawe, jakie następstwa przyniesie dzisiejsze postanowienie Sądu Najwyższego o skierowaniu pięciu pytań do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej m.in. dotyczących trybu wyborów sędziów do tego organu oraz o zawieszeniu procedowania wyboru sędziów do Sądu Najwyższego. W demokratycznym państwie władza wykonawcza i ustawodawcza zastosowałaby się do niego i wstrzymała natychmiast procedowanie, którego prawomocność została przez Sąd Najwyższy zakwestionowana i który nakazał wstrzymanie. Natomiast władza neo-PRL-owska nie tylko ustami członków rządu, ale i podporządkowanych jej gremiów sądowniczych, głównie Trybunału Konstytucyjnego kwestionuje legalność wystosowania zapytań i deklaruje brak zamiaru dostosowania się do urzeczenia Sądu Najwyższego. Taka samowola władzy wykonawczych nie miałaby prawa zdarzyć się w żądnym państwie demokratycznym. Członek rządu musiałby zniknąć ze sceny politycznej, a parlamentarzysta utracić mandat najdalej następnego dnia po wygłoszeniu tych anarchicznych słów.
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej postanowił nadać sprawie tych zapytań nadzwyczajny tryb, ale to i tak może oznaczać termin wydania orzeczenia (przypuszczalnie najpierw nakazującego wstrzymanie procedur) w terminie sześciu - siedmiu miesięcy, czyli na początku 2020 roku, gdy rząd, parlament i uległa wobec nich Krajowa Rada Sądownictwa i osoba wybrana na prezydenta dokonają ostatecznego dzieła zniszczenia demokracji w Polsce.
Być może Trybunał Sprawiedliwości szybciej ustosunkuje się do wniosku Komisji Europejskiej. Ale czy to powstrzyma hunwejbinów Kaczyńskiego? Mam obawy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz