26 kwietnia 2020 r. Od kilku dni ten sam temat: wybory prezydenckie. Których już żadną miarą wyborami nazwać się nie da. Mimo braku ustawy, bo Senat odeśle swoje poprawki w ostatnim możliwym terminie, tj. 6 maja, na 4 dni przed datą tego cyrku, premier zlecił Poczcie Polskiej, którą teraz kieruje (komenderuje?) generał skierowany z Ministerstwa Obrony, zebranie list wyborców z gmin samorządowych. Już wcześniej zdecydowano, że to ona roześle i zbierze listy wyborcze. Listonosze protestują, bo jest ich coraz mniej, a teraz jeszcze mniej, bo muszą brać urlopy, żeby zając się dziećmi, które jeszcze przez miesiąc nie pójdą do szkoły. Poczta zaś bez żadnego podpisu kogokolwiek z zarządu mailem rozesłała wezwania do wójtów, burmistrzów i prezydentów wezwania do przekazania list. Jak na razie wiadomo, że zdecydował się na to tylko burmistrz Stalowej Woli. Reszta odmawia. Bez ustawowej podstawy premier polecił wiceministrowi Jackowi Sasinowi druk list wyborczych. Choć powinna to zrobić Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, i o tym, że tak jest zapewniał Sasin, zlecenie druku otrzymała prywatna firma z większościowym kapitałem niemieckim w Brodnicy.
I choć wiadomo, że to co się zapowiada, nie będzie wyborami, lecz aktem przestępczym, znaczna część kandydatów opozycyjnych zdecydowała się kandydować. Że niby nie oddadzą wyniku walkowerem.