Partia (którą sam nazywam szajką) Kaczyńskiego wciąż trzyma się mocno. Cieszy się dużym poparciem i pchana nim szykuje kolejne "reformy", które mają dokumentnie zniszczyć praworządność i podporządkować sobie całą władzę.
Ale jednocześnie narasta opór. Widomym jego przejawem są kontrmanifestacje wobec tzw. miesięcznic. Początkowo przychodziła na nie garstka osób zrzeszonych w ruchu Obywatele RP. W czerwcu przyszło na nią już znacznie więcej ludzi niż tych, co szli z katedry (swoją drogą, że też biskup pozwala na nabożeństwa, od których zaczynają się te seanse nienawiści i na uczestnictwo w nich księży) przed pałac namiestnikowski. Dołączyły do nich także kobiety spod znaku czarnych parasolek. Szkoda tylko, że nie zaistniały w sposób bardziej widoczny i formalny. I to pomimo obowiązywania antydemokratycznej ustawy dzielącej manifestacje na lepsze (rządowe) i gorsze (antyrządowe). I widać, że Kaczyński zaczął się ich bać. Bo policji było już więcej niż manifestantów i kontrmanifestantów razem wziętych, a jego przemowy są coraz bardziej schematyczne i histeryczne. Białe róże nazwał kwiatami nienawiści, opowieści o tym, że jesteśmy coraz bliżsi prawdy budzą już tylko uśmiechy politowania i zupełnie zapomina choćby słowem wspomnieć o swoim bracie. Ostatnio zapomniał już także o potrzebie postawienia pomnika. Widomą oznaką histerii były zatrzymania uczestników kontrmanifestacji. Których policja uporczywie nazywa tylko wylegitymowaniem. Ale jednak byli oni przetrzymywani na komendzie aż do chwili zakończenia oficjalnej manifestacji.
Z pewnością w lipcu kontrmanifestacja będzie jeszcze liczniejsza. Kto wie, czy sam się do Warszawy nie wybiorę.Chyba, że Kaczyński zaniecha urządzania miesięcznic.
Sam odczytuję te kontrmanifestacje jako krok dalej w oporze, już bardziej czynny i bardziej dla rządzących uciążliwy. I chyba demobilizujący.
Ale jednocześnie narasta opór. Widomym jego przejawem są kontrmanifestacje wobec tzw. miesięcznic. Początkowo przychodziła na nie garstka osób zrzeszonych w ruchu Obywatele RP. W czerwcu przyszło na nią już znacznie więcej ludzi niż tych, co szli z katedry (swoją drogą, że też biskup pozwala na nabożeństwa, od których zaczynają się te seanse nienawiści i na uczestnictwo w nich księży) przed pałac namiestnikowski. Dołączyły do nich także kobiety spod znaku czarnych parasolek. Szkoda tylko, że nie zaistniały w sposób bardziej widoczny i formalny. I to pomimo obowiązywania antydemokratycznej ustawy dzielącej manifestacje na lepsze (rządowe) i gorsze (antyrządowe). I widać, że Kaczyński zaczął się ich bać. Bo policji było już więcej niż manifestantów i kontrmanifestantów razem wziętych, a jego przemowy są coraz bardziej schematyczne i histeryczne. Białe róże nazwał kwiatami nienawiści, opowieści o tym, że jesteśmy coraz bliżsi prawdy budzą już tylko uśmiechy politowania i zupełnie zapomina choćby słowem wspomnieć o swoim bracie. Ostatnio zapomniał już także o potrzebie postawienia pomnika. Widomą oznaką histerii były zatrzymania uczestników kontrmanifestacji. Których policja uporczywie nazywa tylko wylegitymowaniem. Ale jednak byli oni przetrzymywani na komendzie aż do chwili zakończenia oficjalnej manifestacji.
Z pewnością w lipcu kontrmanifestacja będzie jeszcze liczniejsza. Kto wie, czy sam się do Warszawy nie wybiorę.Chyba, że Kaczyński zaniecha urządzania miesięcznic.
Sam odczytuję te kontrmanifestacje jako krok dalej w oporze, już bardziej czynny i bardziej dla rządzących uciążliwy. I chyba demobilizujący.
Żałować tylko należy, że w tych kontrmanifestacjach nie widać polityków partii opozycyjnych. Nie wiadomo czego się boją. Oskarżenia o udział w nielegalnych manifestacjach? Przypuszczam, że jednak idzie o zwykłe kunktatorstwo. Dołączą, gdy PiS będzie padał. Zupełnie jak wójt Kozioł w "Ranczu", który ukrył się przed atakiem gangsterów na wieś, ale znalazł się nagle, gdy było już po wszystkim. I to ma być totalna opozycja?
Od roku z okładem piszę tutaj o potrzebie dyskusji co po "dobrej zmianie". Bo wiadomo, że sam powrót do sytuacji sprzed 25 października 2015 r. mało komu wyda się pociągający. I choć na razie konieczne jest zatrzymanie PiS-u w demolowaniu demokracji i ładu społecznego, to jednak dyskusja o przyszłości jest konieczna. jak w czasie ostatniej wojny: trzeba było walczyć, ale też planować co potem. Inna sprawa, że przyszli potem ci, co wiedzieli lepiej.
Tydzień temu brałem udział w spotkaniu z szanowanym przeze mnie dziennikarzem Jackiem Żakowskim. Skupił się on na kwestii budowania silnych podstaw demokracji. Z pewnością jest taka potrzeba. I jest to zadanie na dziś, ale na jego owoce trzeba czekać latami.Słuchacze niecierpliwie pytali go jednak o to, co robić teraz. Nie miał na to odpowiedzi. Pewnie jak my wszyscy liczy na rosnący opór społeczny i na to, że w końcu rządzący zaplączą się we własne nogi.
Trafiłem na interesujący artykuł Jakuba Bierzyńskiego w "Polityce" (nr 23 z 7-12 czerwca. Jedno jest dlań pewne: konieczne jest rozliczenie ekipy PiS. I właściwie nie ma wątpliwości, czy należy wykorzystać szafot, który PiS sobie pracowicie buduje. Jest jednak kwestia, do jakiego stopnia można będzie zeń skorzystać.
Pisze, że głęboko wierzy, że trzeba będzie użyć "jak najszerszego wachlarza środków do wyciągnięcia jak najdalej idących konsekwencji od wszystkich skorumpowanych, nieudolnych, działających na szkodę państwa, nieprzestrzegających zasad prawa przedstawici8eli władzy. Od urzędników do ministrów, od dyrektorów departamentów w spółkach Skarbu Państwa do premiera włącznie. Wszystkich". Dodałbym do tej listy działających wyraźnie na szkodę państwa wojewodów, używających swych pozycji do ujarzmiania samorządów lokalnych.
Ale poza tym stawia całą listę pytań. Jak odbudować administrację, w której znalazły się tysiące urzędników bez potwierdzonych kwalifikacji i bez konkursów? Jak uwolnić się od Misiewiczów, żeby nie płacić im krociowych odpraw? Co zrobić z nieprawnie usadowionymi w Trybunale Konstytucyjnym sędziami. Wbrew temu, co twierdzi Schetyna, nie da się tego zrobić jedna ustawą "depisyzacyjną".
Proponuje też konkretne rozwiązania, które chyba wymagają jednak zmian w konstytucji. Np. upoważnić Trybunał Konstytucyjny, żeby sam publikował swoje postanowienia, zmienić tryb powoływania sędziów do tego organu tak, żeby nie mogła o tym decydować partia czy koalicja rządząca zwykłą większością głosów i zwolnić prezydenta od mianowania sędziów, gdyż powodować to może jego paraliż. Proponuje też ustalenie maksymalnego czasu orzekania przez sądy powszechne i egzekwowanie go poprzez groźbę odszkodowań dla obywateli będących stronami. A jest jeszcze kwestia relacji Kościoła i państwa, ładu medialnego, odwrócenia fatalnej deformy szkolnictwa i wiele innych kwestii.
Problem w tym, że na razie nie widać partii, która byłaby dostatecznie zdeterminowana w depisyzacji Polski. Platforma pokazała już, że nie zechce. Bo miała PiS na talerzu i nie zrobiła właściwie nic. Miała gotową, przygotowaną przez środowiska ludzi mediów i kultury ustawę o mediach publicznych i też nie zrobiła niemal nic. Inne partie są za słabe, żeby cokolwiek mogły zrobić i równie mało wiarygodne.
Przez krótki czas była nadzieja, że ruch reformatorski skupi się wokół KOD-u, ale stał się on teraz jedną z wielu formacji opozycyjnych. Robi jednak swoje: lokalne akcje, informuje i edukuje społeczności lokalne i włącza się do akcji organizowanych przez inne ugrupowania opozycyjne. Pozostaje nam liczyć na to, że albo istniejące partie staną się bardziej wyraziste i bojowe, albo pojawi się jakiś polski Macron, wytyczy atrakcyjny szlak i kiedy zawoła "Idziemy!", miliony za nim pójdą.
PS.
Czuję, że może paść pytanie "A Frasyniuk?" On już zrobił swoje w latach swej młodości. Nie ustanie i obecnie w walce, ale sam pewnie nie widzi się na czele walczących. Choć z pewnością za jego przykładem pójdzie więcej ludzi niż dotąd.
Od roku z okładem piszę tutaj o potrzebie dyskusji co po "dobrej zmianie". Bo wiadomo, że sam powrót do sytuacji sprzed 25 października 2015 r. mało komu wyda się pociągający. I choć na razie konieczne jest zatrzymanie PiS-u w demolowaniu demokracji i ładu społecznego, to jednak dyskusja o przyszłości jest konieczna. jak w czasie ostatniej wojny: trzeba było walczyć, ale też planować co potem. Inna sprawa, że przyszli potem ci, co wiedzieli lepiej.
Tydzień temu brałem udział w spotkaniu z szanowanym przeze mnie dziennikarzem Jackiem Żakowskim. Skupił się on na kwestii budowania silnych podstaw demokracji. Z pewnością jest taka potrzeba. I jest to zadanie na dziś, ale na jego owoce trzeba czekać latami.Słuchacze niecierpliwie pytali go jednak o to, co robić teraz. Nie miał na to odpowiedzi. Pewnie jak my wszyscy liczy na rosnący opór społeczny i na to, że w końcu rządzący zaplączą się we własne nogi.
Trafiłem na interesujący artykuł Jakuba Bierzyńskiego w "Polityce" (nr 23 z 7-12 czerwca. Jedno jest dlań pewne: konieczne jest rozliczenie ekipy PiS. I właściwie nie ma wątpliwości, czy należy wykorzystać szafot, który PiS sobie pracowicie buduje. Jest jednak kwestia, do jakiego stopnia można będzie zeń skorzystać.
Pisze, że głęboko wierzy, że trzeba będzie użyć "jak najszerszego wachlarza środków do wyciągnięcia jak najdalej idących konsekwencji od wszystkich skorumpowanych, nieudolnych, działających na szkodę państwa, nieprzestrzegających zasad prawa przedstawici8eli władzy. Od urzędników do ministrów, od dyrektorów departamentów w spółkach Skarbu Państwa do premiera włącznie. Wszystkich". Dodałbym do tej listy działających wyraźnie na szkodę państwa wojewodów, używających swych pozycji do ujarzmiania samorządów lokalnych.
Ale poza tym stawia całą listę pytań. Jak odbudować administrację, w której znalazły się tysiące urzędników bez potwierdzonych kwalifikacji i bez konkursów? Jak uwolnić się od Misiewiczów, żeby nie płacić im krociowych odpraw? Co zrobić z nieprawnie usadowionymi w Trybunale Konstytucyjnym sędziami. Wbrew temu, co twierdzi Schetyna, nie da się tego zrobić jedna ustawą "depisyzacyjną".
Proponuje też konkretne rozwiązania, które chyba wymagają jednak zmian w konstytucji. Np. upoważnić Trybunał Konstytucyjny, żeby sam publikował swoje postanowienia, zmienić tryb powoływania sędziów do tego organu tak, żeby nie mogła o tym decydować partia czy koalicja rządząca zwykłą większością głosów i zwolnić prezydenta od mianowania sędziów, gdyż powodować to może jego paraliż. Proponuje też ustalenie maksymalnego czasu orzekania przez sądy powszechne i egzekwowanie go poprzez groźbę odszkodowań dla obywateli będących stronami. A jest jeszcze kwestia relacji Kościoła i państwa, ładu medialnego, odwrócenia fatalnej deformy szkolnictwa i wiele innych kwestii.
Problem w tym, że na razie nie widać partii, która byłaby dostatecznie zdeterminowana w depisyzacji Polski. Platforma pokazała już, że nie zechce. Bo miała PiS na talerzu i nie zrobiła właściwie nic. Miała gotową, przygotowaną przez środowiska ludzi mediów i kultury ustawę o mediach publicznych i też nie zrobiła niemal nic. Inne partie są za słabe, żeby cokolwiek mogły zrobić i równie mało wiarygodne.
Przez krótki czas była nadzieja, że ruch reformatorski skupi się wokół KOD-u, ale stał się on teraz jedną z wielu formacji opozycyjnych. Robi jednak swoje: lokalne akcje, informuje i edukuje społeczności lokalne i włącza się do akcji organizowanych przez inne ugrupowania opozycyjne. Pozostaje nam liczyć na to, że albo istniejące partie staną się bardziej wyraziste i bojowe, albo pojawi się jakiś polski Macron, wytyczy atrakcyjny szlak i kiedy zawoła "Idziemy!", miliony za nim pójdą.
PS.
Czuję, że może paść pytanie "A Frasyniuk?" On już zrobił swoje w latach swej młodości. Nie ustanie i obecnie w walce, ale sam pewnie nie widzi się na czele walczących. Choć z pewnością za jego przykładem pójdzie więcej ludzi niż dotąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz