Nadzieje na pozytywny zwrot na Ukrainie, obecne jeszcze w pierwszych dniach marca zostały pogrzebane wraz z zajęciem przez Rosję Krymu. Brak zdecydowanej reakcji Zachodu na ten akt agresji przynosi coraz bardziej krwawe owoce. Codziennie ginie od kilku do kilkudziesięciu osób, a Zachód wciąż ogranicza się do pogróżek. Można sobie darować nauki historii, bo to jednak nauka o charakterze nomotetycznym. Ale wiedza wojskowa każe jednak znać zasadę, że brak zdecydowanego odporu powoduje eskalacje działań ze strony agresora.
Ale to jedna strona zagadnienia. Jest jeszcze druga: dwoisty charakter narodu ukraińskiego. Prozachodnia i ukraińskojęzyczna część zamieszkała zachodnia i środkową część państwa i prorosyjska rosyjskojęzyczna część zachodnia.
Nie zdawałem sobie z tego sprawy tak wyraziście, dokąd nie zabrałem się do lektury wywiadu-rzeki ze znaną u nas z kilku książek ukraińską pisarką i literaturoznawczynią Oksaną Zabużko "Ukraiński palimpsest" (Wrocław, 2013) oraz wywiadu z pewnym młodym Ukraińce, mieszkającym i pracującym w Polsce. Oksana Zabużko odmalowała bezmiar szkód dla kultury ukraińskiej, poczynionych przez 70 lat rządów sowieckich, które doprowadziły do wytępienia żywiołu ukraińskiego przez fizyczna eksterminację ukraińskich pisarzy, publicystów i artystów oraz niemal całkowitej rusyfikacji narodu i tych nielicznych twórców, którzy dalii się zsowietyzować za cenę życia i możliwości tworzenia pod dyktando moskiewskich ideologów. W rezultacie kultura ukraińska uległa prymitywizacji, stała się czymś na wzór naszej Cepelii.Z oficjalnego obiegu zniknął język ukraiński. Mogli się nim posługiwać tylko kołchoźnicy, a i to tylko u siebie na wsi, bo w mieście musieli mówić po rosyjsku. Niedostępne były na Ukrainie dzieła sztuki zachodniej i nieliczne utworu literackie mogły być czytane tylko w przekładzie rosyjskim. Istniały wprawdzie pisma literackie ukraińskie, ale przeważała w nich przykrojona do zasad realizmu socjalistycznego tematyka wiejska. Publiczne użycie języka ukraińskiego groziło utratą stanowiska kierowniczego lub w ogóle pracy, studentowi zaś relegowaniem z uczelni. Na ulicy zaś można było zostać wyzwanym od nacjonalistów i banderowców. W Kijowie. A cóż dopiero w Doniecku, odciętym od świata ze względu na fabryki uzbrojenia Dniepropietrowsku czy Charkowie!
Wywiad z młodym Ukraińcem, pochodzącym z Doniecka, pokazuje z kolei siłę podziału w narodzie, który trudno będzie przezwyciężyć..A już zwłaszcza uczynić to w krótkim czasie. Kiedy wyjeżdżał na studia do Kijowa, nawet jego rodzice obawiali się o jego los. O to, że może stać się ofiarą przemocy ze strony ukraińskich nacjonalistów, którzy w wyobrażeniu ludności na wschodnich terenach Ukrainy, podsycanym przez rosyjskie media, mieli być w całości niebezpiecznymi faszystami.Okazało się, że to są ludzie jak wszyscy inni, tylko bardziej niż ci na wschodzie otwarci i proeuropejscy. Kiedy przyjeżdżał do rodziców i opowiadał o tym, był wyśmiewany, że już nasiąkł nacjonalistyczną propagandą i przekonywany, że w Doniecku nie musi mówić pod dyktando banderowców.
W tym kontekście tak silne ruchy separatystyczne wydają się bardziej zrozumiałe. Tym bardziej, że wspierane są one wewnątrz przez pozbawionych wpływów lub obawiających się ich utraty oligarchów (spokój w Dniepropietrowsku, gdzie gubernatorem jest oligarcha, co prawda sprzyjający Majdanowi, zdaje się wyraźnie za tym przemawiać), a z zewnątrz - militarnie i propagandowo - przez Moskwę.
I do tego rząd Jaceniuka, moim zdaniem zachowujący się w tej sytuacji optymalnie, jeśli nie liczyć wprowadzenia języka ukraińskiego jako urzędowego w całym kraju, z którego szybko osie wycofał, zdaje się być osamotniony. Nie zdaje egzaminu ani Unia Europejska, ani NATO, ani Rada Bezpieczeństwa ONZ. NATO wydaje się w pewnym sensie usprawiedliwione, Ukraina nie jest członkiem paktu, więc nie może liczyć na obronę. Ale to stroszenie piór przez dowództwo paktu, osadzenie w Polsce niewielkiego kontyngentu, zdaje mi się dosyć kabaretowe, przypominające osławione 1133. ostrzeżenie Chin pod adresem ZSRR w czasach Mao Ze Donga i Breżniewa.Obserwując jednak zachowawczość w reakcjach innych organizacji międzynarodowych zaczynam mieć obawy, że gdyby zaatakowana została Polska, znalazłoby się tysiąc powodów, żeby opóźnić pomoc. Dlatego pilnie należy obserwować poczynania Rosji wobec Łotwy, gdzie też odżywają ruchy separatystyczne. Tu już w razie ewentualnych walk z udziałem nieoznakowanych wojowników w mundurach kupionych w sklepie, NATO będzie musiało interweniować.
Polski rząd robi co może, żeby skonsolidować zwłaszcza silne państwa Unii Europejskiej w stworzeniu przeciwwagi dla Rosji. Jednak z umiarkowanym skutkiem, gdyż kraje te nie chcą narazić na straty swoich gospodarek. Na tragikomedię zakrawa też stanowisko SLD, mieniące się socjaldemokracją, które stało się głównym obrońcą interesów polskiego biznesu.
Martwi mnie niezrozumienie dla starań narodu ukraińskiego w naszym narodzie. Niemal każda informacja o tragicznych wydarzeniach na Ukrainie na różnych portalach w Internecie stanowi pretekst do okazywania nienawiści wobec Ukraińców, postrzeganych podobnie jak w Moskwie i na wschód od Dniepru jako banderowcy i niebezpieczni nacjonaliści. Nie bez winy są tu partie prawicowe (lub uważające się za prawicowe), które przy każdej okazji pobudzają antyukraińskie resentymenty. Zasłużył się dla nich też były prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, który swoją politykę budzenia tożsamości ukraińskiej oparł na rehabilitacji OUN i UPA, a nawet oddziałów SS-Galizien, które walczyły o niepodległość Ukrainy, ale u boku nazistów i kosztem zamieszkałych w Galicji mniejszości, w tym głównie Polaków. Stworzył tym sposobem grunt dla powstania skrajnie prawicowych organizacji politycznych i paramilitarnych, które nie mogły przegapić takiej okazji jak Euromajdan, żeby się pokazać i poniekąd sprawdzić w walce. Dziwne w tym wszystkim jest to, że najbardziej wrogie tym domniemanym banderowcom i faszystom są nasze rodzime środowiska ultraprawicowe, niewiele się od nich programowo różniące. Tyle, że ich nacjonalizm jest z natury rzeczy wrogim w stosunku do innych nacjonalistów. Tych rzeczywistych i tych urojonych.
Trudno przewidywać, jak będzie się rozwijała sytuacja na Ukrainie. Na razie wiadomo, że Putin zrobi wszystko, co będzie mógł, żeby utrudnić kampanię wyborczą, która potrwać powinna jeszcze trzy tygodnie. Sukces wyborów (ktokolwiek wyjdzie zwycięski, byle wybory mogły być uznane za ważne) może sytuacje uspokoić. A spokój na Ukrainie to jest to, co będzie Putinowskiej Rosji najbardziej nie na rękę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz