Wydawałoby się, że skandal z tzw. Marszem Niepodległości, podczas którego jego uczestnicy nie niepokojeni przez siły porządkowe nieśli transparenty przez główne ulice Warszawy i innych miast oraz wykrzykiwali skrajnie nacjonalistyczne i nawołujące do przemocy hasła, który tak podobał się ówczesnemu ministrowi spraw wewnętrznych Błaszczakowi, będzie jakąś nauczką dla rządzących. Nie stał się jednak. Niedługo potem w Katowicach grupa nacjonalistów nas oczach przyglądających się zdarzeniu policjantów wywiesiła na symbolicznej szubienicy portrety kilkorga polskich europosłów, a rządzący mieli dla nich tylko usprawiedliwienia. Mało tego, inny polski europoseł porównał jedną z owych "powieszonych" europosłanek do szmalcownika. Dzięki czemu cały świat dowiedział się o mało chyba znanym - poza Polską, Niemcami i Izraelem - zjawisku szantażowania ukrywających się Żydów przez żądnych łatwego zarobku Polaków. Czeka go za to dymisja z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Ostatnio jeden z kanałów telewizji niezależnej (od rządu PiS) wyemitował film o polskich neonazistach, gloryfikujących Hitlera. Propagandziści rządowi najpierw próbowali przekonywać, że to grupa marginalna, a pokazana impreza, podczas której odbywał się rytuał na wzór kultywowanych przez NSDAP, miała charakter zamknięty. Zmasowana krytyka, także za granicą, zmusiła jednak rządzących do zlecenia zajęcia się sprawcami przez prokuraturę. Specjalnie piszę, że rząd poczuł się zmuszony do zlecenia prokuraturze, gdyż ta, podobnie jak i policja, zależne od dwóch bez mała lat od ministra, nie waży się na samodzielne kroki w stosunku do sprawców uznawanych za sojuszników władzy.
Wszystko to, jak też nasilająca się od dwóch lat fala przemocy, której ofiarą padają osoby o ciemniejszej karnacji lub rozmawiające w miejscach publicznych (na ulicy, w tramwaju) w obcym języku, przy łagodności sił porządkowych wobec sprawców pobić, podpaleń czy zniszczeń mienia, czynią w opinii światowej obraz Polski jako kraju zmierzającego do usankcjonowanego rasizmu. Najdobitniejszym świadectwem stanu rzeczy było "przywitanie" polskiego prezydenta i premiera przybyłych na Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. W ich teczkach, podobnie jak i w teczkach innych uczestników znalazł się numer "Wall Street Journal" z artykułem o o narastaniu fali nacjonalizmu w Polsce. Przekonywania, nawiasem w wykonaniu prezydenta marną angielszczyzną, że świat nie zna dobrze polskich realiów (jakby w Polsce nie było korespondentów prasowych i dyplomatów!), brzmiały mało wiarygodnie.
Swoistą wisienką na torcie okazało się przyjęcie przez Sejm, akurat w przeddzień Światowego Dnia Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem, projektu nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Oto pod pretekstem ochrony dobrego imienia Polski i narodu polskiego ogranicza ona de facto wolność słowa w sprawach holokaustu. Żebyż tylko w kraju - rządzący chcą ograniczyć wolność słowa w całym świecie! Pierwsza zaprotestowała ambasador Izraela podczas uroczystości z okazji rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz. Niewątpliwie w porozumieniu ze swoim rządem. Którego członkowie, a w końcu sam premier, też nie omieszkali wyrazić swego oburzenia. Oczywiście polscy politycy też nie zamilkli. Idąc w zaparte zaczęli atakować polityków izraelskich, posądzając ich o złą wolę, a w najlepszym razie, że nie zrozumieli sensu ustawy. Oczywiście, cała sprawa stała się pożywką dla nie znających żadnych świętości prorządowych propagandystów (bo przecież niepodobna nazwać ich dziennikarzami!), których jeden nawet zasugerował wydalenie pani ambasador Izraela. A za nimi poszły tysiące nie przebierających w słowach antysemickich wpisów na forach społecznościowych. Po prostu chcąc czy nie, rządzący spowodowali wylanie się na masową skalę uśpionych demonów polskiego antysemityzmu. Zajrzenie na fora dyskusyjne ONET-u, WP, że o portalach prawicowych nie wspomnę, wskazuje, że głosy rozsądku stanowią w najlepszym razie 5 - 10 % ogółu wpisów.
Specjaliści od mediów twierdzą, że po jednym dniu trwającego skandalu z ustawą na forach społecznościowych całego zachodniego świata fraza "polskie obozy koncentracyjne" czy "antysemityzm w Polsce" pojawiły się przynajmniej milion razy. To miara sukcesu PiS-owskich umysłów!
Vincent Severski, pisarz, a w czasach PRL-u i III RP agent polskich służb wywiadowczych, znający światową politykę od podszewki, napisał, że kto atakuje Izrael, musi liczyć się z kontratakiem ze Strony USA. Ledwie to przeczytałem, mogłem już zapoznać się z newsem informującym, że amerykańcy kongresmeni (republikanie i demokraci) zażądali od polskiego prezydenta zawetowania tej ustawy. Ten na razie wezwał polityków do umiaru. Ale jeśli ustawa przejdzie całą procedurę i legnie na jego biurku...Nie chciałbym być w jego skórze. Nie tyle w tym momencie, co w razie jego spotkań z politykami Zachodu. Jeśli zechcą się z nim spotkać. Bo na razie żeby zamienić parę słów z potężnymi tego świata i zrobić sobie zdjęcie, musi czyhać przy windzie lub toalecie w centrach kongresowych. Polska to jednak nie Chiny, których politycy mogą usłyszeć co najwyżej wyrazy zatroskania losami opozycji chińskiej, podane w takiej formie, żeby nie zabrzmiało to zbyt ostro. Nikt bowiem na więcej się nie poważy, bo to potęga gospodarcza i olbrzymi rynek zbytu.
Czytam sagę wrocławskiej zasymilowanej żydowskiej rodziny Sternów, profesorów Uniwersytetu Wrocławskiego. Porządki po dojściu Hitlera do władzy wprowadzane były szybciej niż obecnie w Polsce, ale w zbyt wielu punktach to, co się dzieje u nas, jest podobne. A już bardzo podobnie przebiega zmiana nazw ulic. Jeśli u nas wszystko ma iść w tę stronę, to strach się bać
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz