W święta Bożego Narodzenia, zwłaszcza w kontekście wieczerzy wigilijnej, gdy tradycyjnie stawia się nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, odżył temat przyjęcia uchodźców. Stał się on istotnym wątkiem kazań podczas pasterki. Papież Franciszek, który z bliska widział tragedię ludzi na Lampeduzie, postawił go nieomal na ostrzu noża. Polscy biskupi poruszyli go jakby półgębkiem lub przemówili językiem, którego sam Ezop by nie prześcignął, a biskup Głódź po raz kolejny zhańbił się mową nienawiści.
Nienawiść, pomieszana z lękiem, a mająca swe źródło w stereotypach podsycanych przez rządzących i sprzyjające im media, przelewa się też na forach dyskusyjnych, do których asumpt stanowi każdy artykuł czy wywiad choćby tylko zatrącający o ten temat. Jak to się stało z wywiadem ambasadora UNICEF, popularnego aktora Artura Żmijewskiego. I niestety, goszcząca też wokół niejednego świątecznego stołu. Szczęśliwie, nie w mojej rodzinie.
Piszę o tym, bo akurat kilka dni temu zamknąłem po kilkuwieczornej lekturze (co wieczór jeden rozdział) niewielkiej książeczki (128 stron niedużego formatu) Zygmunta Baumana Obcy u naszych drzwi (PWN, 2016). Zmarły niedawno wielki uczony z właściwą sobie wnikliwością analizuje i wyjaśnia reakcję polityków i społeczeństw Europy na narastającą dość gwałtownie w latach 2015 i i 2016 falę emigracji i uchodźstwa z bliskowschodnich i północnoafrykańskich krajów ogarniętych wojnami, głodem lub rządami terroru. Z natury rzeczy ludzie ci uciekają do najbliższych europejskich krajów, Włoch, Grecji (a właściwie należących do tych państw wysp na Morzu Śródziemnym) oraz Turcji i Jordanii. Gdzie otrzymują elementarną pomoc, ale próbują szukać warunków, w których mogliby żyć mniej więcej normalnie, choć z daleka od ojczyzn i swoich rodzin, móc zarabiać na życie, wychowywać dzieci i posyłać je do szkoły.
W części europejskich krajów krajów znajdują zrozumienie i pomoc, a rządzący w tych krajach rozumieją, że w sytuacji kryzysu demograficznego zyskują potrzebne ręce do pracy. Tym bardziej, że wśród uchodźców, zwłaszcza z krajów bliskowschodnich, duża część ludzi ma wyuczone kwalifikacje i doświadczenie zawodowe. Państwa te miały prawo liczyć na solidarność ze strony innych państw europejskich. Miał im w tym pomóc plan relokacji uchodźców, który w jakimś stopniu się powiódł.
Gorzej poszło jednak z krajami postkomunistycznymi, do których można zaliczyć i Austrię, do 1956 r. znajdującą się w strefie wpływów Związku Sowieckiego. Rządzący w części tych krajów zaczęli budować mury i zasieki na granicach i do tego chełpić się tym, że nie przyjęli ani jednego uchodźcy. Ale jak trzeba usprawiedliwić swoją - skrajnie egoistyczną, dyktowaną narodowo-religijnym szowinizmem - postawę, rządzący w Polsce opowiadają, że przyjęli milion uchodźców z Ukrainy.
Autor nie pisze o rozwoju wypadków, zakładając, że jego czytelnikom są one znane. Przytacza jednak wyliczenia, że tylko na przestrzeni lat 1960-2000 liczba imigrantów do krajów bogatszych wzrosła z 20 do 60 milionów. A wtedy jeszcze nie mówiło się o fali uchodźstwa, która pewnie do ostatnich lat uległa zwielokrotnieniu.
Żądne sensacji media, a w wielu krajach chcące sobie zapewnić poklask władze wzmocniły niepokój aż do granic paniki, że oto dobro spokojnie i dostatnio żyjących społeczeństw zostało przez napływ obcych zagrożone. Panikę w spotęgowały zamachy terrorystyczne w krajach Europy zachodniej, już od dziesiątek lat oswojonych z obecnością milionów imigrantów z Afryki, Azji oraz krajów bałkańskich. W efekcie wzmocniły się siły nacjonalistyczne, od dawna niechętne imigrantom. We Francji niewiele brakowało, żeby partia nacjonalistyczna uzyskała władzę, a w Niemczech po raz pierwszy po wojnie nacjonaliści weszli do parlamentu federalnego.
W krajach Europy Środkowo-Wschodniej propaganda rządowa zamachy we Francji i Belgii przypisane zostały uchodźcom, a ponadto rozpowszechniły się plotki oraz świadomie fabrykowane kłamstwa o aktach gwałtów na białych Europejkach.
Tymczasem zagrożenie dotknęło nas wszystkich z innej strony. Mamy bowiem do czynienia z beztroską obojętnością i ślepotą wobec tragedii milionów ludzi. Nie przemawiają do wyobraźni i sumień większości społeczeństw krajów postkomunistycznych informacje i zdjęcia utopionych lub z trudem uratowanych dzieci, a nawet spotkałem się z przekonywaniem pewnej Polki, że takie utopione dziecko było kładzione na brzegu morza w kilku miejscach, żeby wzbudzić współczucie. Czymś zwykłym są obozowiska na Lampedusie i w miastach greckich. W prywatnych rozmowach słyszałem jak jedni drugim odradzają wakacje w Grecji, bo nawet w Atenach pełno śmierdzących Arabów.
Z aprobatą wystraszonych społeczeństw ("Duże kłamstwa rodzą duże strachy, z których duże osiłki mają duże zyski", R. Cohen, dziennikarz "New York Times'a") wznosi się mury, stawia płoty z drutu kolczastego lub, jak w przypadku Polski, nie pozwala na złożenie wniosku o zgodę na pobyt.
I ta polityka, którą nazywa się "sekuratyzacją", polegająca na straszeniu obcymi, którzy przyjdą z "zgwałcą nasze kobiety" (jakby były one własnością mężczyzn), rozniosą zarazki i brud, żeby potem móc głosić, że nie wpuszczono do kraju ani jednego uchodźcy, dzięki czemu możemy czuć się bezpieczni, daje władzy profity w postaci społecznego poparcia.
Ale przynosi, lub raczej wzmacnia szowinizm narodowy i ksenofobię, które wyrażają się z milczącym przyzwoleniem na rosnące w liczbę akty przemocy wobec przybyszów lub nawet ludzi mówiących w miejscu publicznym w języku obcym, rośnięciu w siłę organizacji nacjonalistycznych i rasistowskich oraz nieomal powszechny zanik wrażliwości moralnej wobec ludzkiego nieszczęścia.
Na nic głoszona (ale nie słuchana) Ewangelia, na nic wezwania autorytetu obecnego papieża, żebyśmy "odrzucili cząstkę Heroda pozostałą w naszym sercu i prosili Pana o łaskę płakania nad naszą obojętnością, płakania nad okrucieństwem świata, naszych własnych serc i wszystkich tych, którzy sami pozostając anonimowi, podejmują społeczne i ekonomiczne decyzje, które otwierają drogę do podobnych tragedii". Na to odpowiedzią ze strony polityka partii rządzącej jest nazwanie papieża lewakiem lub wyjaśnienie ustami afiszującego się ze swym katolicyzmem ministra, że choć słowa papieża są dlań ważne, to on jako polityk musi troszczyć się o bezpieczeństwo Polaków.
W dalszych partiach książki autor po swojemu, korzystając z własnej imponującej erudycji stara się wyjaśnić mechanizmy wywoływania w ludziach pożądanych z pozycji władzy - świeckiej i religijnej - pożądanych emocji i zachowań. Ale zamiast je tu streszczać, nie bez obaw o ich zbyt daleko idące uproszczenie, chciałbym zachęcić do poświęcenia jednego wieczoru na lekturę, pozwalającą na lepsze zrozumienie świata i jego współczesnych problemów
Nienawiść, pomieszana z lękiem, a mająca swe źródło w stereotypach podsycanych przez rządzących i sprzyjające im media, przelewa się też na forach dyskusyjnych, do których asumpt stanowi każdy artykuł czy wywiad choćby tylko zatrącający o ten temat. Jak to się stało z wywiadem ambasadora UNICEF, popularnego aktora Artura Żmijewskiego. I niestety, goszcząca też wokół niejednego świątecznego stołu. Szczęśliwie, nie w mojej rodzinie.
Piszę o tym, bo akurat kilka dni temu zamknąłem po kilkuwieczornej lekturze (co wieczór jeden rozdział) niewielkiej książeczki (128 stron niedużego formatu) Zygmunta Baumana Obcy u naszych drzwi (PWN, 2016). Zmarły niedawno wielki uczony z właściwą sobie wnikliwością analizuje i wyjaśnia reakcję polityków i społeczeństw Europy na narastającą dość gwałtownie w latach 2015 i i 2016 falę emigracji i uchodźstwa z bliskowschodnich i północnoafrykańskich krajów ogarniętych wojnami, głodem lub rządami terroru. Z natury rzeczy ludzie ci uciekają do najbliższych europejskich krajów, Włoch, Grecji (a właściwie należących do tych państw wysp na Morzu Śródziemnym) oraz Turcji i Jordanii. Gdzie otrzymują elementarną pomoc, ale próbują szukać warunków, w których mogliby żyć mniej więcej normalnie, choć z daleka od ojczyzn i swoich rodzin, móc zarabiać na życie, wychowywać dzieci i posyłać je do szkoły.
W części europejskich krajów krajów znajdują zrozumienie i pomoc, a rządzący w tych krajach rozumieją, że w sytuacji kryzysu demograficznego zyskują potrzebne ręce do pracy. Tym bardziej, że wśród uchodźców, zwłaszcza z krajów bliskowschodnich, duża część ludzi ma wyuczone kwalifikacje i doświadczenie zawodowe. Państwa te miały prawo liczyć na solidarność ze strony innych państw europejskich. Miał im w tym pomóc plan relokacji uchodźców, który w jakimś stopniu się powiódł.
Gorzej poszło jednak z krajami postkomunistycznymi, do których można zaliczyć i Austrię, do 1956 r. znajdującą się w strefie wpływów Związku Sowieckiego. Rządzący w części tych krajów zaczęli budować mury i zasieki na granicach i do tego chełpić się tym, że nie przyjęli ani jednego uchodźcy. Ale jak trzeba usprawiedliwić swoją - skrajnie egoistyczną, dyktowaną narodowo-religijnym szowinizmem - postawę, rządzący w Polsce opowiadają, że przyjęli milion uchodźców z Ukrainy.
Autor nie pisze o rozwoju wypadków, zakładając, że jego czytelnikom są one znane. Przytacza jednak wyliczenia, że tylko na przestrzeni lat 1960-2000 liczba imigrantów do krajów bogatszych wzrosła z 20 do 60 milionów. A wtedy jeszcze nie mówiło się o fali uchodźstwa, która pewnie do ostatnich lat uległa zwielokrotnieniu.
Żądne sensacji media, a w wielu krajach chcące sobie zapewnić poklask władze wzmocniły niepokój aż do granic paniki, że oto dobro spokojnie i dostatnio żyjących społeczeństw zostało przez napływ obcych zagrożone. Panikę w spotęgowały zamachy terrorystyczne w krajach Europy zachodniej, już od dziesiątek lat oswojonych z obecnością milionów imigrantów z Afryki, Azji oraz krajów bałkańskich. W efekcie wzmocniły się siły nacjonalistyczne, od dawna niechętne imigrantom. We Francji niewiele brakowało, żeby partia nacjonalistyczna uzyskała władzę, a w Niemczech po raz pierwszy po wojnie nacjonaliści weszli do parlamentu federalnego.
W krajach Europy Środkowo-Wschodniej propaganda rządowa zamachy we Francji i Belgii przypisane zostały uchodźcom, a ponadto rozpowszechniły się plotki oraz świadomie fabrykowane kłamstwa o aktach gwałtów na białych Europejkach.
Tymczasem zagrożenie dotknęło nas wszystkich z innej strony. Mamy bowiem do czynienia z beztroską obojętnością i ślepotą wobec tragedii milionów ludzi. Nie przemawiają do wyobraźni i sumień większości społeczeństw krajów postkomunistycznych informacje i zdjęcia utopionych lub z trudem uratowanych dzieci, a nawet spotkałem się z przekonywaniem pewnej Polki, że takie utopione dziecko było kładzione na brzegu morza w kilku miejscach, żeby wzbudzić współczucie. Czymś zwykłym są obozowiska na Lampedusie i w miastach greckich. W prywatnych rozmowach słyszałem jak jedni drugim odradzają wakacje w Grecji, bo nawet w Atenach pełno śmierdzących Arabów.
Z aprobatą wystraszonych społeczeństw ("Duże kłamstwa rodzą duże strachy, z których duże osiłki mają duże zyski", R. Cohen, dziennikarz "New York Times'a") wznosi się mury, stawia płoty z drutu kolczastego lub, jak w przypadku Polski, nie pozwala na złożenie wniosku o zgodę na pobyt.
I ta polityka, którą nazywa się "sekuratyzacją", polegająca na straszeniu obcymi, którzy przyjdą z "zgwałcą nasze kobiety" (jakby były one własnością mężczyzn), rozniosą zarazki i brud, żeby potem móc głosić, że nie wpuszczono do kraju ani jednego uchodźcy, dzięki czemu możemy czuć się bezpieczni, daje władzy profity w postaci społecznego poparcia.
Ale przynosi, lub raczej wzmacnia szowinizm narodowy i ksenofobię, które wyrażają się z milczącym przyzwoleniem na rosnące w liczbę akty przemocy wobec przybyszów lub nawet ludzi mówiących w miejscu publicznym w języku obcym, rośnięciu w siłę organizacji nacjonalistycznych i rasistowskich oraz nieomal powszechny zanik wrażliwości moralnej wobec ludzkiego nieszczęścia.
Na nic głoszona (ale nie słuchana) Ewangelia, na nic wezwania autorytetu obecnego papieża, żebyśmy "odrzucili cząstkę Heroda pozostałą w naszym sercu i prosili Pana o łaskę płakania nad naszą obojętnością, płakania nad okrucieństwem świata, naszych własnych serc i wszystkich tych, którzy sami pozostając anonimowi, podejmują społeczne i ekonomiczne decyzje, które otwierają drogę do podobnych tragedii". Na to odpowiedzią ze strony polityka partii rządzącej jest nazwanie papieża lewakiem lub wyjaśnienie ustami afiszującego się ze swym katolicyzmem ministra, że choć słowa papieża są dlań ważne, to on jako polityk musi troszczyć się o bezpieczeństwo Polaków.
W dalszych partiach książki autor po swojemu, korzystając z własnej imponującej erudycji stara się wyjaśnić mechanizmy wywoływania w ludziach pożądanych z pozycji władzy - świeckiej i religijnej - pożądanych emocji i zachowań. Ale zamiast je tu streszczać, nie bez obaw o ich zbyt daleko idące uproszczenie, chciałbym zachęcić do poświęcenia jednego wieczoru na lekturę, pozwalającą na lepsze zrozumienie świata i jego współczesnych problemów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz