W kwietniu pozwoliłem sobie napisać, jak wyobrażam sobie optymalne pełnienie roli opozycji w państwie demokracji liberalnej. Wszystko wydawało się proste: należy pilnie przyglądać się pracom rządu i projektom praw przedkładanych przez większość parlamentarną, akceptować rozwiązania uważane za dobre z punktu widzenia interesów określonej partii opozycyjnej i jej elektoratu lub krytykować rozwiązania uznawane za złe i przedstawiać własne rozwiązania oraz szykować się do kolejnych wyborów, a w razie szans na udział w rządzeniu przygotowywać własne projekty rozwiązań w możliwie szerokim zakresie spraw oraz przygotowywać ludzi do realizacji planów.
Z perspektywy raptem nieco ponad miesiąc trwających działań Sejmu zdominowanego w wyniku wyborów przez jedną partię, wyłonionego przez nią rządu oraz całkowicie uległego wobec niej, a właściwie jej prezesa, prezydenta kraju, przychodzi mi zmienić zdanie.
Nie przypuszczałem bowiem, że trzeba będzie walczyć z ocenianymi jako złe projektami ustaw o charakterze gospodarczym i społecznym, zapowiadanym w kampanii wyborczej, lecz trzeba bić się z otwarcie formułowanymi zamiarami demontażu demokracji i jej instytucji, w tym zwłaszcza podporządkowania sądownictwa Sejmowi i władzy wykonawczej. Tak bowiem odczytywać należy - i jest odczytywany - atak na Trybunał Konstytucyjny. Nie są bowiem szanowane jego postanowienia, ani zasady zmian składu tego organu. Ponadto zaś ofiarą bezprzykładnej agresji stał się stojący twardo na gruncie prawa i nie unikający wypowiedzi publicznych jego przewod-niczący.
Podczas pierwszej próby zamachu na demokracje zarysowały się dwa sposoby opozycyjności. Platforma Obywatelska na znak protestu opuściła salę obrad. Ponadto znalazła się w kryzysie powyborczym, spotęgowanym następstwami po krytyce przewodniczącej i długotrwałą, dość zajadłą i przez to wyniszczającą wewnętrzną kampanią wyborczą. Najwyraźniej stratedzy PO nie wzięli pod uwagę takiego rozwoju wypadków, jaki ma miejsce. I partia dość szybko oddala się od poparcia, jakie zyskała w wyborach. Nie sądzę, żeby po wyborze przewodniczącego ta tendencja się odwróciła. Ale może chociaż się zatrzyma.
Zadziwiła natomiast drużyna debiutantów na tej scenie. Nie mając złudzeń co do wyniku głosowania postanowiła walczyć do końca i przynajmniej wykrzyczeć swój protest, a przy okazji dać się poznać widowni. Tym bardziej, że telewizyjne kanały informacyjne transmitowały przebieg tej debaty. Niemal wszyscy posłowie tej partii wystąpili z pytaniami, korzystając z danej im minuty czasu na wygłoszenie przy swego stanowiska. Jak zwykle błysnął przewodniczący partii, który już wcześniej pokazał, że jest wybornym mówcą, w czym pomaga mu rozległa wiedza ekonomiczna i politologiczna. Objawiła się też nowa gwiazda tej partii w osobie rzeczniczki prasowej Kamili Gasiuk-Pihowicz, przemawiająca w sposób obrazowy i ekspresyjny. Nie gorzej wypadły też inne panie, w tym reprezentujący Wrocław Joanna Augystynowska oraz nie stroniący od błyskotliwych metafor Krzysztof Mieszkowski.
I taki sposób opozycyjności Nowoczesna kontynuuje. Dość często indagowany przez media lider partii wyraził się, że jego drużyna w komplecie będzie obecna na wszystkich posiedzeniach Sejmu, dokąd ostatni poseł PiS nie wsiądzie do pociągu. Żeby bronic demokracji słowem i być świadkiem poczynań polityków partii rządzącej - na wszelki wypadek. I taka postawa procentuje. Każde kolejne badanie opinii publicznej sygnalizuje rosnące poparcie dla Nowoczesnej, która już staje się liderem polskiej sceny politycznej. Jeśli utrzyma tę pozycję, ma szanse na wygranie przyszłych wyborów. Pod warunkiem wszelako, gdy uda się opozycji doprowadzić do wyborów w przewidzianych konstytucyjnie terminach. Lub zorganizować tak daleko idący opór społeczny, że konieczne staną się przyspieszone wybory. Tak byłoby zresztą najlepiej.
Jednocześnie akurat ta partia stała się liderem wśród partii opozycyjnych we wspieraniu działań Komitetu Obrony Demokracji. Bez pretensji do wychodzenia na pierwszy plan, bo ten jest zarezerwowany dla liderów KOD-u, ale w sposób pozwalający na publiczne zaistnienie.
Istotne jest także i to, że trzy partie opozycyjne, bo jeszcze PO i PSL uznały, że w walce z demontażem demokracji trzeba być razem, gdyż jest ona ważniejsza niż dzielące je różnice programowe.
Walka o zamknięcie drogi do jakiejś formy dyktatury nie przesłania z pewnością opozycji innego celu: czyli sposobienia się do rządzenia, a więc przygotowywania projektów gospodarczych i społecznych.
Ale obecna sytuacja dyktuje jeszcze jeden cel: budowanie mechanizmów zapobiegających działaniom demolującym demokrację i jej instytucje. Nie sądzę, żeby była nim nowa konstytucja, gdyż jest niewielkie prawdopodobieństwo na zyskanie dla niej poparcia 2/3 Sejmu czy Zgromadzenia Narodowego. Tym bardziej, że już widać, że mając większość można bez pardonu konstytucje lekceważyć lub w sposób nieprawny zmieniać.
Receptę na zapobieżenie dyktaturze, lub jak inni mówią, demokraturze (czyli dyktaturze przy zachowaniu pozorów demokracji), widzę w konsekwentnym kształtowaniu opinii społecznej. Trzeba, jak w Stanach Zjednoczonych, postawić na edukację dla demokracji i poszanowania konstytucji na wszystkich szczeblach nauczania, tak, żeby młodzież, która nie przeżyła traumy takiej, jak w latach 2005-7, wiedziała, czym grożą ciągoty ku rządom silnej ręki. Jest tu też ogromne zadanie dla mediów. Publiczne wnet zostaną ponownie skompromitowane, więc tym większa odpowiedzialność spada na media prywatne i społeczne. W ich własnym interesie, o czym kto wie, czy nie będą miały okazji przekonać się już niebawem, gdy rząd PiS zabierze się za tworzenie po swojemu polityki medialnej.
Może ktoś stwierdzić, że mam bzika na punkcie Kościoła. Niestety, wynik wyborów majowych i październikowych, w dużym stopniu jest skutkiem ćwierćwiecznej obecności Kościoła w szkołach. Księża i katecheci niewiele wpoili młodzieży zasad etyki chrześcijańskiej (ani jakiejkolwiek innej), ale wpoili przeświadczenie o znaczeniu Kościoła i religii oraz potrzebie uznawania jego autorytetu. Dlatego uważam za konieczne głosowanie na partię, która nie kluczy przynajmniej w sprawie wyprowadzenia katechezy ze szkół. Trzeba też, żeby partię dążące do rządzenia wyrażały wyraźnie swoją niezależność od tzw. społecznej nauki Kościoła, a jej politycy wolni byli od osobistych koneksji z hierarchami lub przynajmniej nie demonstrowali publicznie swej religijności.
Za argument przemawiający za faktycznym rozdziałem państwa i Kościoła jest obecna sytuacja. Łamana jest konstytucja, oczerniani są ludzie jej broniący, a hierarchowie milczeli. A gdy wreszcie przemówił przewodniczący episkopatu abp Gądecki, stanął po stronie mającej za nic konstytucję większości parlamentarnej, a przeciw tysiącom ludzi, którzy uznali za konieczne jej obronę.
Gdyby wybory były w najbliższej przyszłości, nie mam wątpliwości, że znów zagłosuję na Nowoczesną, która w mojej ocenie jest opozycją moich marzeń. Może więc i stanie się takim rządem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz