niedziela, 11 października 2015

Ostatnie dni wolności?

Jestem zwolennikiem wolności w rozumieniu Johna Stuarta Milla, wedle której jedynym czynnikiem ją ograniczającym jest wolność innego,  a władza ma prawo do jej ograniczania tylko w celu zapobieżenia krzywdzeniu innych. 
Oczywiście, takie ujęcie kwestii rodzi rozmaite budzące kontrowersje kwestie, np. co uznamy za krzywdzenie, gdzie przebiega granica między wolnością pracodawcy i pracobiorcy, jak należy rozumieć wolność gospodarowania itd. Należy też zapytać, ile prawdy jest w sformułowaniu głoszonym przez liberałów ekonomicznych, że należy stosować zasadę, że co nie jest zakazane, jest dozwolone. W interpretacji prawa rzecz wygląda prosto i nie wymaga dyskusji. Ale z punktu widzenia władzy może to oznaczać, że trzeba luki w prawie usuwać. A oznacza to drogę do mnożenia przepisów prawa aż do granic jego nieprzejrzystości. Co zresztą dawno już się stało i nie ma końca.
Ale ja chciałbym skupić się na prawach jednostki i prawach obywateli, w których zasada głoszona przez Milla o granicach wolności jest bardziej czytelna. Choć gdy człowiek uświadomi sobie, ile milionów stron zadrukowano i wypełniono w cyberprzestrzeni, tworząc i interpretując uniwersalne i lokalne kodeksy praw jednostki, musi dojść do wniosku, że i w tym zakresie filozofowie i prawnicy wciąż muszą rozstrzygać i na nowo interpretować mnożące się kwestie i dylematy oraz proponować nowe rozwiązania, dyktowane przez postęp cywilizacyjny.




Trzeba przyznać, że i obecnie nie możemy cieszyć się pełnią wolności, które powinno gwarantować demokratyczne państwo prawne.
Swoiście pojmowana jest przez instytucje państwa wolność słowa. Z jednej strony bowiem lekceważone są przejawy tolerancji dla mowy nienawiści, publicznego nawoływania do przemocy, a więc  zagrażania wolności innego, w których organa państwa powinny wkraczać z urzędu, a z drugiej prokuratura ma pełne ręce roboty ze zgłaszanymi doniesieniami o przypadkach godzenia w tzw. wartości chrześcijańskie, co nikomu krzywdy nie czyni. Nierzadko kończy się to procesami sądowymi, w których sędziowie orzekają winę oskarżonych. Jakby tego było mało, ostatnio Trybunał Konstytucyjny stanął po stronie ograniczających w tym zakresie wolność słowa.
Te same organa państwa każą zwykłych obywateli za lżenie osób pełniących funkcje prezydenta i przymykają czy na akty lżenie przez polityków oraz uczestników organizowanych przez nie wieców i innych zgromadzeń. 
Kobiety polskie wciąż nie mogą cieszyć się wolnością decydowania o swoim ciele. Na szczęście, jeszcze mogą się malować, poprawiać urodę w drodze zabiegów chirurgicznych, dowolnie się ubierać, ale ciało przestaje być ich, gdy zachodzą w ciążę lub chcą jej zapobiec.To coś, co nazywa się wielkim kompromisem jest aktem zniewolenia kobiet i jakby tego było mało, państwo nie gwarantuje kobietom możliwości korzystania z tych resztek prawa, jakie im pozostawiono. I tutaj Trybunał Konstytucyjny znów stanął po stronie tych, którzy chcą bezkarnie utrudniać kobietom korzystania z tych resztek prawa.
Wolnością nie mogą cieszyć się mniejszości seksualne, którym wbrew konstytucji (i jak na ironię powołując się na jej zapisy) odmawia się prawa do tworzenia prawnych form związków, a nawet znajduje się powody, żeby odmówić im wydania wymaganych dokumentów, na podstawie których mogłyby zawierać związki z obywatelami krajów, w których obywatele mogą cieszyć się wolnością w tym względzie.
Państwo, to znaczy jego instytucje: policja, prokuratura, sądy, administracja lokalna, toleruje coraz liczniejsze przejawy łamania wolności sztuki i nauki. Żadna kara nie spotkała biskupa, który nawoływał do użycia przemocy , żeby nie dopuścić do wystawienia sztuki, płazem uchodzą akty zakłócenia dyskusji naukowych na uczelniach lub niedopuszczenia do nich lub nawet do uroczystości akademickich. A jednocześnie nie niepokojone przez te same instytucje są stacje telewizyjne i radiowe, które emitują w eter nienawiść na tle rasowym i religijnym.
Ale mogą nam być wnet zabrane nawet i te wolności, którymi już (a czasem jeszcze)  możemy się cieszyć. Politycy prącej do władzy partii oraz kibicujący im propagandziści (nie da się nazwać ich dziennikarzami) już ogłaszają, którym dziennikarzom uniemożliwi się prace w zawodzie lub w mediach, w których dotychczas pracują. Jest to zapowiedź tego, co miało miejsce w mediach publicznych podczas rządów PiS w latach 2005-7, ale pewnie z uwzględnieniem złych i dobrych doświadczeń zebranych przez minione osiem lat oraz tego, co na Węgrzech robi Orban, w Rosji Putin, a na Białorusi Łukaszenka. Czyli należy liczyć się z podziałem mediów nie tylko na publiczne zawłaszczone przez władzę i prywatne, ale także z podziałem na media prywatne idące na sznurku władzy oraz media prywatne krytyczne wobec władzy i przez to spychane na margines, a może i poddawane dyskryminacji, np. przez niewpuszczenie dziennikarzy na konferencje prasowe, nieprzyjmowanie zaproszeń do dyskusji i wywiadów, zakaz umieszczania ogłoszeń przez instytucje państwa lub samorządów lokalnych, a może i kary finansowe pod byle pretekstem.
Obawiać się można też bezceremonialnego kontrolowania mediów społecznych oraz pojawienia się listy zakazów, których łamanie może być uznawane za karalne.
O tym, co może stać się z wolnością kobiet już wiadomo. Partia Kaczyńskiego już wspólnie z kuriami, Radiem Maryja i innymi mediami katolickimi zbierała podpisy pod wnioskami o wprowadzenie ustawy o całkowitym zakazie aborcji. A kto wie, czy nie zakaże się np. badań prenatalnych lub nie znajdzie się sposób na karanie kobiet, które dokonają zabiegu usunięcia ciąży za granicą. Do granic możliwości ograniczy się też prawdopodobnie prawo do zapobiegania ciąży. Już zapowiedziano zniesienie konwencji o zapobieganiu przemocy wobec kobiet i w rodzinie.
Na nic, poza poniżeniem, nie mogą liczyć mniejszości seksualne. Ale dyskryminacja może dotknąć także mniejszości narodowe, etniczne i religijne. Tu partia rządząca będzie miała sojuszników w organizacjach nacjonalistycznych i coraz bardziej jawnie faszystowskich, kibolach oraz w przeważającej części kleru.
Co do wolności sztuki nauki trudno mieć odrobiny złudzeń. Politycy  PiS-u już, wzorem ideologów nazistowskich dzielą sztukę na na przyzwoitą, którą będą popierać i na nieprzyzwoitą, która, należy rozumieć, nie będzie miała racji istnienia. Może wzorem ideologów NSDAP zorganizuje się dla niej getto, jak wystawy sztuki zdegenerowanej, jak ta otwarta w 1937 r. w Monachium. Nie wiadomo, co z nieprawomyślnymi książkami lub muzyką. Znów wrócą listy książek, które będzie należało wycofać z bibliotek, a nieprawomyślna muzyka będzie grywana tylko w prywatnych mieszkaniach i zakonspirowanych klubach?
Znany jest już zarys polityki w nauce. Już nawet wytypowano dyscypliny naukowe, dla których nie będzie miejsca na uniwersytetach. Tylko co się zrobi ze zgromadzoną w bibliotekach literaturą z zakresu tych dyscyplin? Znów stworzy się działy prohibitów? A co z międzynarodowymi bazami danych? Ograniczy się  do nich dostęp?
Więc cieszmy się jeszcze przez dwa tygodnie z tego, co już (lub jeszcze) mamy. Albo lepiej mobilizujmy siły, żeby czarny sen się nie spełnił. Jeszcze mamy wybór. Co najwyżej oskarżeni zostaniemy o sfałszowanie wyborów. Ale oskarżenia ze strony partii nie mającej władzy mogą co najwyżej śmieszyć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz