Nie zwykłem komentować na blogu bieżących wydarzeń politycznych. Jeśli już, to raczej do nich nawiązywać.Ale czasem mi się to jednak zdarza, np. gdy papieżem został Jorge M. Bergoglio i przybrał imię Franciszek.
Wybór, czy też nominacja Donalda Tuska na eksponowaną funkcję w Unii Europejskiej uważam za zdarzenie nie mniejszej wagi, niż wybór 36 lat temu Karola Wojtyły na papieża. Z perspektywy kilku lat po śmierci Jana Pawła II jego długotrwały pontyfikat powoli traci blask, widać zaś coraz więcej rys i ciemniejszych barw. Tusk na tak długą kadencję nie może liczyć z powodów traktatowych, ale na razie ma czystą kartę, którą może różnie zapisać.Mimo rozmaitych ograniczeń wynikających z Traktatu o Unii Europejskiej, nadającego tej funkcji określone kompetencje, jest tu miejsce na odciśnięcie własnego piętna. Być może pomocną okaże się dlań sytuacja polityczna w Europie, zwłaszcza wojna rosyjsko-ukraińska. Wojna, bo to już nie jest niewielki konflikt. Eskalacja działań wojennych ze strony Rosji wymagać będzie eskalacji działań powstrzymujących Putina ze strony Stanów Zjednoczonych (na inne mocarstwa nie można liczyć) oraz właśnie Unii Europejskiej - jako organizacji międzynarodowej i jako poszczególnych jej członków. A tu mamy na razie do czynienia z Europą nie dwóch, ale wielu prędkości - od państw dążących do jednolitego frontu sprzeciwu po państwa, które w różnej skali wyłamują się z tego frontu, bądź to chroniąc wybrane sfery handlu wymiennego z Rosją (Francja, Niemcy) bądź otwarcie deklarując się nieomal jako sojusznicy Putina(Węgry).
Oczywiście, tym lepiej zapisze swoją kartę, im bardziej uda mu się ze swojej pozycji ujednolicić stanowisko Unii i powstrzymać tym sposobem niebezpieczny rozwój wydarzeń, a jeszcze lepiej - doprowadzić do jego wygaszenia przy zachowaniu integralności Ukrainy. No, może z wyjątkiem utraty Krymu, z zachowaniem wszelako klauzuli nieuznania jego aneksji przez państwa Europy i świata. Na tej samej zasadzie, na jakiej świat uznaje Tajwan za suwerenne państwo, choć Chiny uważają je za swoje terytorium.Niezależnie od tego oczekiwać można wpływu prezydenta Unii na pogłębienie integracji, choćby przez zmianę statusu wysokiego przedstawiciela UE ds. zagranicznych na komisarza, z odpowiednimi prerogatywami lub umocnienia egzekutywności organów Unii w państwach, które zwlekają lub unikają wykonania postanowień Parlamentu Europejskiego, Komisji lub trybunałów. Mając "swego człowieka" na eksponowanym stanowisku w Unii Polska będzie szczególnie zobowiązana moralnie do przestrzegania konwencji i norm, które są solą w oku środowisk nie tyle konserwatywnych, co po prostu wstecznych.
Jako obywatel Polski powinienem oczekiwać przyspieszenia wejścia naszego państwa do strefy Euro. Wejście do Unii 10 lat temu oznaczało przecież i osiągnięcie tego celu i to w sposób nieunikniony. Wprawdzie perturbacje tej waluty w krajach południowej Europy zachwiały trochę wiarą w Euro, ale podchodzę do tej operacji jak do niezbyt może przyjemnego zabiegu medycznego, który może nie natychmiast, ale docelowo poprawi jakość życia pacjenta. Ot, jak usunięcie zaćmy lub wszczepienie endoprotezy kończyny.
Dlatego rozumiem entuzjazm dla wyboru Donalda Tuska na prezydenta UE ze strony partii deklarujących się jako lewicowe (jakoś nie potrafię napisać wprost "lewicowych"), czyli SLD i Twojego Ruchu, których politycy i elektorat są w sposób najbardziej zdecydowany proeuropejskie i zainteresowane w tym, żeby przestrzegane były w Polsce standardy europejskie, zwłaszcza w zakresie równości praw wszystkich obywateli, w tym także mniejszości. Entuzjazm polityków PO i PSL jest zrozumiały, wszak wybór padł na szefa koalicyjnego rządu. Ta radość podszyta jest pewnie świadomością pewnej niewiadomej w perspektywie zwłaszcza przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Jak je wygrać bez Tuskobusa? Z drugiej strony jednak w sposób wymuszony powstaje sytuacja, którą można potraktować jako szansę na nowe otwarcie, na wprowadzenie nowego stylu zarządzania, wyznaczenia nowych celów (zachowując jednak te zapowiedziane kilka dni temu przez obecnego premiera) i włączenia do ich realizacji nowych ludzi. W ciągu siedmiu lat rządzenia premier i przewodniczący PO w jednym wyzbył się wprawdzie paru silnych osobowości, ale mimo to ludzi zdolnych i sprawdzonych, niekoniecznie z legitymacją partyjną, nie powinno braknąć. Ale można też sięgnąć do tych odsuniętych na dalszy plan.
Najważniejsze jednak, to oddalenie od nas widma wojny. Tego nam Tusk w pojedynkę, ani nawet wespół z nową wysoką (i urodziwą) przedstawicielką nie załatwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz