Blisko 40 lat temu czołowy ideolog PZPR Jerzy J. Wiatr postawił pytanie "Czy zmierzch ery ideologii" i odpowiedzi na nie napisał całą książkę (KiW, 1968), źle przyjętą zarówno wśród wierchuszki partyjnej, jak i przez ówczesnych politologów. Ale kto wie, czy nie była to wieszczba tego, z czym, przynajmniej w jakims stopniu, mamy dziś do czynienia?
Oto dwaj nieznani mi dotąd analitycy sceny politycznej zarzucają
w „Gazecie Wyborczej” rządzącej Platformie Obywatelskiej bezideowość. Piszą, że
weszła ona na scenę polityczną jako partia liberalna, a dziś już nie wiadomo,
co ta partia sobą reprezentuje. Poza chęcia trwania u steru rządu. I właśnie ta bezideowość, zdaniem owytch analityków, legła u podstaw
podatności polityków na rozmaite naganne zachowania, spotkania w niewłaściwych
miejscach i na prowadzone tam niepożądane rozmowy.
Mam z tym problem. Otóż rządząca partia już w kadencji
2007-2011 pokazała swoją bezideowość. Bo trudno za nią uznać zapewnienie
obywatelom ciepłej wody w kranie, powrót do zarysowanej na początku lat 90tych
polityki zagranicznej i straszenie powrotem IV RP. Ale to, pomnożone o pewną modernizację infrastruktury dzięki nienajgorzsej wykorzystanym funduszom europejskim, wystarczyło do ponownego wygrania wszystkich wyborów.
Trudno się też doszukać ideologii skupiających inne partie.
PiS stał się partią religii smoleńskiej, silnego sojuszu z kościołem oraz
tęsknoty do idei IV RP z jej szukaniem układów i korupcji nawet tam, gdzie jej
nie ma. SLD rozpowiada o lewicowości, ale będąc u władzy był prymusem w
realizacji ekonomii neoliberalnej, a w
ogóle te lewicowość widać tylko w obchodach pierwszomajowych i ewentualnie
paradach równości. Jakieś znamiona ideologii widać w działaniach PSL,
polegających na reprezentowaniu interesów producentów żywności i ludności
wiejskiej. W 2011 r. na scenie pojawił się Ruch Palikota, deklarujący się jako
partia wolnościowo o lewicowym zabarwieniu. Ale kierownictwo partii szybko
zapomniało o głoszonych hasłach i wdało się w pozbawioną stylu bijatykę
polityczną, niczym nie różniącą się od tego, co robią inne partie.
Wydaje się, że współczesna polityka w skali globalnej ulega podobnej tendencji. Partie po prostu
wsłuchują się w głosy społeczeństwa lub jakichś jego części, np. mieszkańców
wsi, rzemieślników, przedsiębiorców, wyrażane przez nich samych lub przez
media i na tej podstawie ustalają, co chciałyby dla nich zdziałać, a więc
zaprojektować sprzyjające im ustawy i inne regulacje. Im więcej oczekiwań im
większych środowisk gotowe są reprezentować i im więcej zgromadzą w swoich
szeregach wyrazistych osobowości, deklarujących działania, tym większe zyskują
poparcie w wyborach.
A z realizacją już bywa bardzo rozmaicie. Partia Tuska w
2007 roku zapewniała o rozliczeniu IV RP,
likwidacji kosztownego systemu ubezpieczeń emerytalnych rolników
(KRUS), uwolnieniu obywateli od mitręgi
biurokratycznej, poszerzeniu sfery wolności obywatelskich. I nie zrealizowała z
tego nic. Owszem, powołano komisje, ale albo nie doprowadziły one do żadnych
istotnych konkluzji, albo rząd do konkluzji się nie odniósł, albo też deklarował gotowość zmian, ale niemożliwość ich realizacji tłumaczył rzeczywistym lub domniemanym oporem koalicjanta. Tyle tylko, że sprawował
rządy w sposób spokojny, bez zagarniania mediów, instytucji państwa i bez
awantur między koalicjantami. I to wystarczyło, żeby po czterech latach zyskać
mandat do rządzenia w następnej kadencji. I kto wie, czy mimo rozdmuchanej, nie
bez walnego udziału mediów, ponad
wszelką miarę afery podsłuchowej, nie wygra wyborów za rok. Tylko dlatego, że
opozycja jest jeszcze bardziej bezideowa.
Czy jest na to sposób? Władysław Frasyniuk sugeruje gremialne chodzenie do wyborów i skreślanie
wszystkich. Jest to jednak postulat nie do zrealizowania. Ale inny, żeby
wyborcy byli aktywni w czasie kampanii, chcieli rozliczyć polityków z ich
obietnic i wyraźnie formułowali swoje oczekiwania, jest chyba równie nierealny.
Więc za kilka miesięcy do wyborów samorządowych , a za rok do wyborów
prezydenckich i parlamentarnych pójdzie jeszcze mniej ludzi niż cztery i pięć
lat temu i wybiorą jeszcze mniej ideowych swoich przedstawicieli. Z tego
chocholego tańca wyrwać nas mogą ekstremiści, którzy kierują się groźnymi ideologiami z przeszłości i których wzrost siły zagrozi
wolnościom obywatelskim. Sa tacy, którzy przepowiadają bunt zniesmaczonych polityką mas.Tylko czy zniesmaczenie jest dostatecznie silna siła sprawczą masowych ruchów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz