czwartek, 3 maja 2018

Liberał to nie epitet

W systemie gospodarki nakazowo-rozdzielczej tęskniliśmy do gospodarki wolnorynkowej. Zachwyciliśmy się nawet reformą Mieczysława Wilczka pod rządami Rakowskiego, polegającej na niemal całkowitych wolnościach gospodarczych. Jeszcze dalej poszedł Leszek Balcerowicz po objęciu rządów przez ekipę solidarnościową po wygraniu wyborów w 1989 r., który prywatyzował wszystko co się dało. Nawet dobrze prosperujące państwowe przedsiębiorstwa rolnicze.
Szybko jednak okazało się, że na tej swobodzie skorzystali spryciarze, którzy mając tzw. dojścia uwłaszczyli się na prywatyzowanych przedsiębiorstwach i ich majątkach. Ujawniły się też afery wynikające z nieszczelności systemu celnego, np. związane z importem alkoholu czy papierosów.
Kolejne rządy zmuszone były więc zatykać te dziury, co spotykało się jednak z krytyką przedsiębiorców, ale i mediów zajmujących się gospodarką, i wyrażaniem tęsknoty za wolnością stworzoną przez Wilczka. Drogą wytyczoną przez Balcerowicza szły kolejne ekipy rządowe, a wręcz prymusem  okazywały się rządy po-PRL-owskiej lewicy. W efekcie mimo głoszonych haseł o zapewnieniu dla wszystkich równych szans pogłębiało się rozwarstwienie społeczne obywateli, przyhamowane (ale nie zatrzymane) dopiero pod rządami koalicji PO-PSL, na co wskazuje malejący tzw. czynnik Giniego, będący narzędziem pomiaru równości ekonomicznej.

Trzeba jednak przyznać, że zauroczenie tak pojmowaną gospodarką wolnorynkową nie było polską specyfiką. Po sukcesach ekonomicznych (osiągniętych kosztami pracobiorców) gospodarki amerykańskiej pod rządami Reagana i brytyjskiej w wyniku reform Margaret Thatcher, w ich ślad poszedł cały zachodni świat, a sprzyjał temu urzeczony nimi Bank Światowy, który uzależniał kredyty od  wprowadzenia podobnych reform. A kredytów potrzebowały zwłaszcza państwa pokomunistyczne. Ten system gospodarki i w ogóle zarządzania państwami, nazywany liberalizmem, był w  istocie liberalizmem wybiórczym sprowadzającym się do  dążenia do rozwoje ekonomicznego z a wszelką  cenę, ponoszoną głównie przez pracobiorców, bo zminimalizowane zostały wpływy związków zawodowych, a jednocześnie wzrosły wpływy wielkich korporacji międzynarodowych, minimalizujących nawet siłę rządów państwowych. W jego wyniku na przestrzeni minionych 40 lat wzrost zarobków kadry menedżerskiej był 35 razy większy niż wzrost płac szeregowych pracowników. I dopiero kilka lat temu, gdy udało się opanować kryzys zapoczątkowany w 2008 r., pojawiła się najpierw nieśmiała, a obecnie już dość powszechna krytyka tak rozumianego liberalizmu, który otrzymał miano neoliberalizmu.
A odium spadło na liberalizm jako ideę, której założenia sformułował w swoim traktacie O wolności John Stuart Mill, a która stale jest rozwijana w miarę rozwoju cywilizacyjnego społeczeństw zachodniego kręgu kulturowego. Jego centralną kategorią jest wolność indywidualna, ograniczona tylko wolnością innego członka społeczeństwa. 
Praktyka dowiodła jednak, że warunkiem zapewnienia sobie wolności i zapewnienia jej innym, konieczne są jej ograniczenia. Więc trzeba sobie zapewnić bezpieczeństwo. trzeba utrzymać wojsko i tu i ówdzie utrzymywana jest obowiązkowa służba wojskowa, żeby zapewnić wolność wyboru kariery zawodowej, konieczna jest obowiązkowa edukacja, żeby z wolności mogli korzystać niepełnosprawni, trzeba im zapewnić środki do życia i możliwości poruszania się żeby artyści mogli dać wyraz swej pasji twórczej, trzeba im zbudować teatry, filharmonie i dofinansować z kasy państwowej, żeby wolnością mogły cieszyć się mniejszości społeczne, trzeba im zapewnić prawnie takie jak dla większości, żeby z wolności mogli korzystać seniorzy konieczne są obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne itd. itd. Richard Rorty, filozof amerykański, uznał wręcz, że istotą liberalizmu jest indywidualna wolność oraz solidarność - z tymi, którzy bez pomocy nią dyktowanej nie mogą z wolności korzystać.
Można więc rzec, że gdyby Donald Tusk, jeszcze jako premier, w pełni rozumiał, czym współcześnie jest liberalizm zamiast mówić, że z liberała przeistacza się w socjaldemokratę, mógłby powiedzieć, że z neoliberała przeistacza się w liberała. I bardzo dobrze!
Do uwag tych skłoniła mnie lektura pierwszej części pracy zbiorowej, którą dwa lata temu wydał Wydział Nauk Społecznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.  Warto ją przeczytać, żeby nie używać słowa "liberał" jako obraźliwego czy wyrażającego pobłażliwość epitetu
.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz