sobota, 28 października 2017

Chodzić czy nie?

Niedługo miną dwa lata od pierwszej manifestacji przeciw działaniom ekipy PiS, wtedy konkretnie przeciw nie uznaniu postanowienia Trybunału Konstytucyjnego, chyba o legalności wyboru sędziów tego gremium przez Sejm poprzedniej kadencji. Jej liczebność zachęciła środowiska opozycyjne skupione wokół  rosnącego w siłę z dnia na dzień Komitetu Obrony Demokracji skłoniła organizatorów do kolejnych zgromadzeń lub marszów, już nie tylko w Warszawie, bo przecież nie każdy ma tyle czasu i pieniędzy, lecz w większości wielkich miast. Największy marsz protestu, w lutym 2016 r. ściągnął do Warszawy blisko 200 tysięcy uczestników, a kilkanaście tysięcy dalszych manifestowało swój sprzeciw m.in. w Krakowie, Gdańsku i Wrocławiu.
Ale już w połowie tamtego roku pojawiły się sygnały zniechęcenia, gdyż protesty nie zatrzymały marszu władz ku coraz dalej idącemu niszczeniu państwa i jego relacji międzynarodowych. Nadzieje przywrócił sukces Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, które na początku października w liczbie dziesiątek tysięcy kobiet mimo ziąbu i deszczu przemaszerowały ulicami już nie tylko stolicy i wielkich miast, ale też miast średnich i małych, a do tego ogłosiły strajk (właściwie jednak wykorzystując dzień urlopu) lub przyszły do pracy ubrane na czarno. Dało to skutek. Rząd odstąpił od forsowania ustawy zaostrzającej tzw. ustawę aborcyjną. A właściwie odłożył na bardziej sprzyjający czas. Kolejnym zrywem protestu było ograniczenie praw dziennikarzy do obecności na posiedzeniach Sejmu. Niestety, w tym czasie wybuchła afera z rachunkami wystawionymi przez przewodniczącego KOD-u na swoją firmę, zaś politycy opozycji, którzy na znak protestu postanowili nie opuszczać gmachu Sejmu i jednocześnie wezwali manifestujących do poparcia ich postawy, zachowali się w czasie świąt Bożego Narodzenia niejednolicie, a przywódcy dwóch największych  partii wręcz skandalicznie.



A do tego policja rozpoczęła trwająca do dziś i stale narastającą akcję nękania manifestantów, legitymując ich, wzywając na przesłuchania i wymierzając mandaty karne.
Mimo to w obliczu zawłaszczenia sądów latem tego roku w lipcu i sierpniu na ulice polskich miast znów wyległy dziesiątki tysięcy protestujących, ze palącymi się świecami lub wkładami do zniczy.  Fala tych protestów miała niewątpliwie wpływ na wstrzymanie się prezydenta państwa od złożenia podpisów pod dwiema z trzech ustawami. Dla samego sądownictwa ma to nader umiarkowane znaczenie, ale zatrzymało to fale protestów. Próby podjęcia ich po wakacjach nie były specjalnie udano. Podobnie jak Czarny Marsz w rocznicę marszu w minionym roku.
Kilka tygodni temu, gdy w pracy ogłosiłem zamiar wzięcia udziału w kolejnej manifestacji większość zareagowała pozytywnie. Nie na tyle jednak, żeby pójść za moim przykładem. Ale pojawił się też głos zwątpienia. Aż do stwierdzenia, że te manifestacje są wręcz kontrproduktywne. Ale argumenty za tym stanowiskiem mnie nie przekonały.
Mój główny argument za potrzebą manifestowania sprzeciwu wobec demolowania podstaw demokracji przez rządzących ma charakter historyczny. Niczym przecież innym niż narastającym liczebnie manifestacjom, mimo nasilania akcji represyjnych przez cara, łącznie ze strzelaniem do demonstrantów, lud Rosji doprowadził do upadku caratu. Co prawda, na niedługo tej wolności starczyło, ale to inna sprawa. Nasilająca się ponad sto lat temu fala manifestacji kobiecych doprowadziła do uzyskania przez nie praw publicznych i obywatelskich w większości krajów Europy. Zyskały na tym też kobiety polskie, gdyż po odzyskaniu państwowości nie było większych problemów z nadaniem im czynnego i biernego prawa wyborczego.
Innych argumentów dostarczył mniej więcej Daniel Passent, zwracając uwagę na międzynarodowy wydźwięk licznych manifestacji, dzięki czemu międzynarodowa społeczność i organizacje mogą wywierać nacisk na władze polskie.
Ale warto zwrócić uwagę, że choć władze nadal prą do czegoś, co nazywają reformami, a co na ogół jest ich zaprzeczeniem, to jednak czują respekt przed narodem. Na który odpowiadają kłamliwą propagandą, polegającą m.in. na podawaniu znacznie zaniżonej liczbie manifestujących, a od blisko roku także aktami zniechęcania do udziału poprzez nękanie organizatorów i uczestników.
Tegoroczne letnie manifestacje pokazały też, że należy w nich brać udział, żeby chcieli się do nich dołączyć inni. Zwłaszcza w sytuacji, gdy trwa akcja legitymowania i wzywania na przesłuchania zaczyna się urzeczywistniać zasada "wszystkich nas nie zatrzymają", a nawet jeśli ich liczba będzie rosła, przyspieszeniu ulegnie tworzenie się struktur opozycji, więzi między członkami opozycji staną się silniejsze, wzrośnie w szeregach solidarność oraz wiedza, w jaki sposób zachowywać się w stosunku do policji i sądów, jak organizować protesty i jak się wzajemnie wspierać.
Jest taki rodzaj protestów, w których należy uczestniczyć, żeby dać świadectwo niezgody na rosnący nacjonalizm i związaną z nim agresję lub żeby upomnieć się o prawa innych, np. kobiet, mniejszości seksualnych lub jak ostatnio - o poprawę warunków pracy lekarzy i personelu medycznego, ale także o bezpieczeństwo zdrowotne ogółu obywateli.
Sam chodzę też dlatego, żeby spotkać ludzi otwartych, mądrych, życzliwych, z którymi mogę swobodnie porozmawiać i wiem, że chętnie rozmowę podejmą. A we Wrocławiu są wśród nich twarze znane z desek scenicznych, znani naukowcy i ludzie kultury. 

No i wreszcie kiedy te manifestacje, rosnąca w ich rezultacie świadomość obywatelska sprawi odsunięcie obecnie rządzących od władzy, będę miał poczucie, że jest w tym także jakiś mój udział trochę większy niż wrzucenie kartki do urny.

Zdjęcie użytkownika Komitet Obrony Demokracji region Pomorze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz