niedziela, 22 stycznia 2017

Polska brunatnieje

Powie ktoś, że tytuł przedwczesny w stosunku do tego, co się realnie dzieje. Ale nie. Choć kilka lat już minęło od czasu, gdym przeczytał i tu opisał książkę Hitlerland Andrew Nagorskiego, to wciąż jestem pod wrażeniem opisanej w niej sekwencji zdarzeń. Te, mające miejsce w Polsce zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku miesięcy  coraz bardziej przypominają tamte z początku last trzydziestych u schyłku Republiki Weimarskiej.
Co prawda mawia się, że historia lubi się powtarzać, ale w postaci farsy, jednak mawia się też, a zbyt wiele faktów zdaje się potwierdzać prawdziwość tezy, że historia lubi się powtarzać, i to zazwyczaj ta, która najbardziej boli.
Co przemawia za tezą, że jako państwo i społeczeństwo brunatniejemy?
Zdarzeń zaistniałych i głoszonych otwarcie zamierzeń jest aż nadto wiele.
Zacząć chyba trzeba od uoficjalnienia mitu założycielskiego jakim jest kłamstwo o zamachu na samolot z parą prezydencką na pokładzie i czymś bliskim kanonizacji jego najważniejszej ofiary. Za zgodą i udziałem hierarchów kościoła pochowano ją w panteonie władców na Wawelu, a w stolicy przed pałacem prezydenckim odprawiane są comiesięczne rytualne modły połączone z seansami nienawiści - początkowo przeciw rządzącym, a od kiedy rządzi PiS, przeciw opozycji. Zostały one przy tym upaństwowione, gdyż biorą w nim udział oddziały wojska. Ich celem jest podtrzymanie lub umacnianie gotowości bojowej* funkcjonariuszy partii i jej zwolenników. Czy ktoś chce tego czy nie, przypominają one wiece organizowane przez NSDAP z udziałem Fuehrera. Choć nasz polski kieszonkowy firerek na drabince jest tyleż straszny, co zarazem śmieszny.



Druga sprawa to przywództwo, a właściwie sposób jego sprawowania. Nie jest to typowe przywództwo, lecz uprawiany przez działaczy i zwolenników partii kult wodza. Jemu przypisywane są wszystkie sukcesy, także te domniemane, a każda wypowiedź, choćby najbardziej banalna, niedorzeczna czy nienawistna staje się wykładnią aktualnej linii partii, jest przez funkcjonariuszy partii i jej koalicjantów powtarzana, uzasadniana i rozwijana, a gdy zawiera w sobie jakiś zamiar, ten jest natychmiast odczytywany jako polecenie i gorliwie wykonywany, nierzadko w sposób rozszerzający.  Kiedy więc prezes PiS stwierdził, że protestujący na sali sejmowej posłowie powinni zostać ukarani, minister spraw wewnętrznych natychmiast znalazł w kodeksie karnym potrzebny paragraf, nieważne, że nie mający tu zastosowania. Kiedy zapowiedział potrzebę ukarania uczestników manifestacji przed gmachem sejmu, minister sprawiedliwości w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych natychmiast polecił ogłoszenia czegoś w rodzaju listu gończego za kilkudziesięcioma manifestantami, narażając państwo na koszty nieuniknionych procesów.  Gdyby przekroczyli prawo, byliby niechybnie zatrzymani lub przynajmniej wylegitymowani na gorącym uczynku. Ale prezes wypowiedział sugestię dopiero miesiąc później. Dziś, gdy byłem w gronie ok. 200 osób "witających" we Wrocławiu Jarosława Kaczyńskiego, część z nich wdziała maski ministra spraw wewnętrznych. Żeby sobie policjanci mogli ich sfotografować. Ci mundurowi tego nie robili, ale kto wie, czy pomiędzy licznych fotografów prasowych lub robiących sobie selfie nie wkręcili się tajniacy.
O tym, że prezes PiS-u jest już Człowiekiem Roku, Wielkim Ekonomistą, a we środę odbierze tytuł Człowieka Wolności, już nie wspomnę. Nie rozumiem tylko jakim cudem Sportowcem Roku została Anita Włodarczyk, choć kandydatura prezesa zdawała oczywistą oczywistością.
A przy tym wszystkim prezes partii, sam zostawiając sobie tylko mandat posła, podporządkował sobie niemal wszystkie instytucje państwa: rząd z premierem na czele, prezydenta, który przez swą uległość stał się ogólnym pośmiewiskiem, Trybunał Konstytucyjny, prokuraturę, media, na razie tylko publiczne, a teraz idzie po sędziów i samorządy lokalne. Ale o zmianie systemu medialnego już wspomniał i na pewno odpowiedzialni za propagandę (Ministerstwo Kultury można już spokojnie nazwać Ministerstwem Propagandy) funkcjonariusze partii i państwa już szykują jakieś projekty spacyfikowania mediów niezależnych.
Mamy wreszcie swoich Żydów, którymi są zarówno Polacy pochodzenia żydowskiego, którym przypomina się lub dorabia nazwiska ich przodków, a kilka miesięcy temu spalono podczas manifestacji kukłę symbolicznego Żyda w chałacie i z charakterystycznym ponoć długim nosem, jak i  przybysze z Azji i Afryki. Wylewa się na nich narastająca fala nienawiści, coraz częściej połączona z przemocą. Rządząca partia szczyci sie tym, że nie wpuszcza do Polski uchodźców, a jej prezes oskarżył ich o roznoszenie zarazków chorób. Mamy też swoje rodzime insekty, glisty i robale, jak publicysta prawicowej gazety, profesor jednego z uniwersytetów nazwał ludzi opozycji. Mamy wreszcie manifestacje organizacji neofaszystowskich, których członkowie noszą bezkarnie symbole faszystowskie, zapraszani są wraz ze swoimi faszystowskimi sztandarami do kościołów, gdzie są wychwalani i błogosławieni przez duchownych, biskupów nie wyłączając. Władze państwowe nie tylko ich tolerują, ale wręcz zachęcają do aktów nienawiści. Ostatnio prokuratury lokalne, powołując się na polecenia "z góry", wnioskowały do sądów o obniżenie kar już wymierzonych.
Niepokój musi budzić tworzenie kilkudziesięciotysięcznej odrębnej armii, nazwanej dla niepoznaki obroną terytorialną, podległej ministrowi obrony narodowej, jednocześnie wiceprezesa partii Prawo i Sprawiedliwość i fabrykanta tzw. religii smoleńskiej, i wyłączonej spod podległości zwierzchnika sił zbrojnych, czyli malowanego, bo malowanego, ale jednak prezydenta państwa. Jako żywo kojarzy mi się ta formacja z gwardią przyboczną wodza NSDAP, znaną jako SS.
Pomijam już taki drobiazg, jak tworzenie atmosfery, w której gloryfikowana jest wojna jako przygoda, okazja do powojowania, z pominięciem wiążących się z nią okropieństw, dotykających przecież nie tylko walczących, ale w o wiele większej skali ludność cywilną. Wyrazem tej atmosfery jest zastępowanie nazw obronnych na wojenne, przykładem Akademia Sztuki Wojennej w miejsce dawnej Akademii Obrony Narodowej. Chyba tylko umowy międzynarodowe i udział w pakcie NATO powstrzymuje rząd przed zmianą ministerstwa obrony na Ministerstwo Wojny.
Nie są to wszystkie przesłanki przemawiające za faszyzacją kraju, ale wystarczające, żeby mówić o niej otwarcie.
Żyjemy wprawdzie w innych czasach, przerobiliśmy jako Zachód dwie wojny światowe i stworzyliśmy mechanizmy obronne przed zejściem z drogi demokracji i ładu międzynarodowego, ale rozwój wypadków w Stanach, Rosji, na Ukrainie, w niektórych państwach europejskich, każe obawiać się, że mogą okazać się one za słabe. Dość wspomnieć, że rządzący w Warszawie coraz mniej sobie robi z ostrzeżeń płynących z Parlamentu Europejskiego czy Komisji Weneckiej, ostatnio wręcz sobie z nich pokpiwa.
Niestety, w tym wszystkim rządzący cieszą się niesłabnącym, co prawda też nie rosnącym, poparciem około jednej trzeciej Polaków, którzy dali im prawo do rządzenia, ale nie potrafią zrozumieć, że prawo do rządzenia nie oznacza prawa do niszczenia instytucji państwa. Opozycja parlamentarna zaś jeśli nie jest skłocona, to w w najlepszym razie nie potrafi zewrzeć sił i w efekcie postrzegana jest jako skłócona i traci społeczne poparcie. Przy bezwzględności partii rządzącej sama skazuje się na marginalizację. Opór ze strony części społeczeństwa, świadomej swych obywatelskich praw i orientującej sie w realiach polityki bez wsparcia partii cieszących sie autorytetem nie nastraja optymimizmem, co do jego skuteczności. Zwłaszcza, że przewodzący mu ruch pod nazwą Komitet Obrony Demokracji przeżywa dotkliwy kryzys przywództwa i zwłaszcza na szczeblu centralnym toczą go wewnętrzne konflikty.

______________________
*Użyłem słowa "morale", ale skreśliłem je, bo kojarzy się z moralnością, a te "parteitagi z moralnością nie mają nic wspólnego

Znalezione obrazy dla zapytania onr falanga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz