sobota, 2 maja 2015

Za tydzień wybieramy prezydenta Polski

Początkowo planowałem nie iść na wybory. Bo obecny prezydent nie ma żadnego wartościowego rywala, a sam mnie złościł swoją jak na mój gust zbyt ostentacyjna religijnością i otaczaniem się przywdzianymi w rytualne szaty hierarchami kościelnymi podczas uroczystości państwowych. Uznałem jednak, że zostanie w domu jest postawą antyobywatelską. Pomyślałem więc, że pójdę, ale na żadnego z kandydatów nie oddam głosu. Było tylko kwestia do rozstrzygnięcia, czy wrzucić kartę bez skreśleń, czy skreślić wszystkich, czy też dopisać jeszcze na wszelki wypadek, że "żaden z nich". I nawet o tym zamiarze zaczynałem już głośno mówić. A w drugiej turze, do której prawdopodobnie dojdzie, oddać głos na Komorowskiego, jako na tzw. mniejsze zło.
Ale coraz bliższy jestem zamiaru pójścia w przyszłą niedzielę i oddania głosu na obecnego prezydenta. Kieruje mną nadzieja, że takich jak ja, zniesmaczonych przebiegiem coraz bardziej agresywnej, ale pustej kampanii wyborczej jest coraz więcej. I że jedynym sposobem na nie przedłużanie tej kampanii o dalsze dwa tygodnie, jest wybór Bronisława Komorowskiego na następne pięć lat już w pierwszej turze.
Tym bardziej, że obecny prezydent jako jedyny nie prowadzi swojej kampanii w sposób irytujący. Zapowiada dalszych pięć lat spokojnego sprawowania urzędu, bez wielkich wzlotów, ale i bez większych błędów. Tym bardziej, że z tych popełnionych w początkach kadencji wyciągnął  wnioski. Zebrał wokół siebie wybitne postaci, które wspierają go w realizacji polityki wewnętrznej i zagranicznej, budujące i wzmacniające autorytet urzędu i jego pozycję w stosunku do rządu, najważniejszych innych instytucji państwa oraz partii opozycyjnych. A że dążenia do przełamania podziałów, pogłębionych katastrofą smoleńską nie przyniosły efektów, wydaje się zrozumiałe. Główna partia opozycyjna uczyniła ze swej totalnej opozycyjności racje swego bytu i nie ma na to rady.



Przy tym wszystkim prezydent coraz bardziej wyraźnie deklaruje swoja funkcję jako strażnika konstytucji państwa, a nie sumień jego obywateli. Tym się kierując podpisał wprawdzie kilka ustaw, co do których konstytucyjności miał zastrzeżenia i dlatego zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o rozstrzygnięcia, a w końcu bez zbędnej zwłoki złożył podpis pod Konwencji Unii Europejskiej o zwalczaniu przemocy wobec kobiet i w rodzinie i daje sygnały, że podpisze się  pod ustawa w sprawie in vitro oraz rozwiązaniem kwestii związków partnerskich, choć boi się samej  ustawy o tej treści. Zresztą, niech najpierw ustawa przejdzie swoja drogę w Sejmie i Senacie.
Mnie nie przeszkadza to, że prezydent złożył podpisy pod ustawą o przeniesieniu środków z OFE do ZUS, bo składkowicze na tym nie tracą, a id kiedy sam jestem "stypendystą" ZUS, wzrosło moje zaufanie do tej instytucji, nie mam zaś powodów, żeby mieć je w stosunku do tych funduszy. Nie przeszkadza mi też podniesienie wieku emerytalnego. Za trzy dni skończę 67 lat, pracuję i mam zamiar jeszcze przynajmniej kilka lat popracować. Mam na uwadze demografię i fakt, że dotychczasowy wiek emerytalny ustalił Bismarck w końcu XIX wieku, a od tego czasu długość życia wydatnie wzrosła, zaś liczba składkowiczów maleje.
Nie podoba mi się zaś sposób prowadzenia kampanii wyborczej przez rywali Komorowskiego. Wszyscy zdają się nie rozumieć, że kandydują na urząd prezydenta. Obiecują więc gruszki na wierzbie, nierealne gdyż prezydent ma jednak ograniczone prerogatywy, a do tego każdą inicjatywę ustawodawczą musi przeprowadzić parlament. Więc prezydent wywodzący się z innego obozu politycznego może sobie projekty ustaw pisać i przedkładać, ale nie zmusi parlamentu do ich uchwalenia. Poza tym główny rywal zapowiada zwykłe rozdawnictwo pieniędzy budżetowych, którymi przecież nie będzie dysponował. Jest przy tym niewiarygodny, gdyż z jednej strony głosi zamiar zwiększenia wydatków socjalnych, z drugiej zaś boleje nad państwem bliskim ekonomicznego upadku. Więc upadające państwo miałoby przyspieszyć za jego prezydentury swój upadek? Drugi rywal ma coraz więcej zwolenników dla swego zamiaru rozwalenia państwa i jest jeszcze bardziej w tym zamiarze radykalny niż głoszący ten sam cel od ćwierćwiecza Janusz Korwin-Mikke. Z kolei kandydatka SLD, której partyjni promotorzy obowiązkowo dodają do nazwiska stopień naukowy doktora, zamierza napisać na nowo prawo, nie zaznaczając, czy tym zamiarem obejmuje też dotyczące naszego państwa prawo międzynarodowe.  I zamierz zabrać się do pracy - oczywiście już w pałacu prezydenckim, od 10 maja. Czyli nie czekając na ogłoszenie wyników wyborów, które oczywiście wygra w pierwszej turze. O innych kandydatach nie ma co mówić, bo ich szanse na wynik lepszy niż jednocyfrowy, są całkowicie iluzoryczne.
Przy tym niemal wszyscy koncentrują się na atakowaniu obecnego prezydenta lub całego systemu demokratycznego, nie przedstawiając żadnego pozytywnego programu. Jeden chce cofnąć to, co zaaprobował prezydent Komorowski, druga będzie zmieniać prawo, ale nie wiadomo  jakie ono w rezultacie ma być, a inni będą rozwalali wszystko, a zwłaszcza system demokracji liberalnej.
Wprawdzie w drugiej turze będzie już tylko jeden rywal, ale reprezentujący partię, która po prostu nie potrafi rywalizować w cywilizowany sposób. Dlatego wolałbym, żeby ja od rywalizacji przez następne dwa tygodnie zwolnić.
I zacząć przygotowywać się do kampanii parlamentarnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz